Obserwatorzy

sobota, 16 maja 2015

O sexshopie, bieliźnie i płomiennie rudych włosach

Kolejne spotkanie w hotelu? Czemu nie! Mans musiał zaplanować dla nas coś wyjątkowego, skoro z takim uporem maniaka naciskał na ten pomysł. Coraz bardziej podobał mi się fakt, że to ON dyktował warunki i przebieg większości naszych spotkań. Fantazji z pewnością mu nie brakuje, podobnie jak kreatywności i dobrych chęci. O umiejętnościach łóżkowych już nawet nie wspominam – te stale stoją na najwyższym poziomie.

Czego mogłam się spodziewać? Zupełnie nie miałam na to pomysłu. W co się ubrać? W jaki sposób się przygotować? Cóż... był to całkiem spory dylemat. Stojąc  w sklepie z bielizną zastanawiałam się, jaki komplet powinnam zafundować sobie z tej okazji. Okazało się, niestety, że żadna z sieciówkowych propozycji nie spełnia moich oczekiwań. Zbyt grzeczne, zbyt zakrywające i nieco nijakie. Moja w pełni zdegustowana mina musiała zwrócić uwagę stojącej nieopodal klientki, bowiem przysunęła się w moim kierunku i cichutko zagadnęła:
„Pani też się nic nie podoba?”
Zaciekawiona zmierzyłam ją wzrokiem. Miała około 30 lat, płomiennie rude włosy i drobne piegi na nosie. Jej błękitne oczy, duże i mądre, jaśniały taką specyficzną aurą sympatii, podobnie jak pełne usta, wykrzywione w delikatnym uśmiechu. Ubrana była raczej prosto, typowo i skromnie, choć zapewne pod tymi ciuchami kryła się całkiem powabna figura. Było to widać już na pierwszy rzut oka.
„Zgadza się. Żadna z propozycji nie przemawia do mnie. Zastanawiam się, czy jestem w stanie wybrać z tego cokolwiek.” - przyznałam szczerze.
Wtedy ona nachyliła ku mnie swoje usta, a ja niespodziewanie poczułam, jak przeszywa mnie dreszcz podniecenia. Starałam się jak najmocniej stłumić myśli, kołatające się po mojej głowie.
„Jestem Jowita.” - przedstawiła się, podając mi swoją chudą dłoń - „Jeśli nie masz innych planów na najbliższą godzinę, to zapraszam Cię do mojego sklepu.”
„Prowadzisz butik z bielizną?” - zapytałam zaskoczona.
„Tak... ale nie tylko. Z resztą sama zobaczysz.”
Zachęciła mnie ta tajemniczość. Postanowiłam jej zaufać.

Po kilku minutach spaceru dotarłyśmy w miejsce, którego wyjątkowo się nie spodziewałam. Sexshop! Nigdy nie przypuszczalibyście, na pierwszy rzut oka, że ta drobna dziewczyna ma nie tylko ogniste włosy, ale i piekielny temperament. Wcale nie wstydziła się swojej profesji – można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że była z tego wyjątkowo dumna. Poza całym asortymentem różnorakich zabawek i gadżetów, odpowiadającym chyba wszystkim możliwym fetyszom, posiadała także spore zaplecze bielizny. I tu jej propozycja okazała się celnym strzałem w dziesiątkę. Miałam wyjątkowe szczęście, że byłyśmy zupełnie same w jej „królestwie”, bowiem mogłam bezkarnie przechadzać się między lustrami w całym sklepie, niczym modelka na wybiegu. Jowita z pełnym profesjonalizmem przyglądała się moim wyczynom w kostiumach uczennicy, seksownej policjantki, pastereczki, kocicy... nawet postaci z bajek! I kiedy już wydawało mi się, że znalazłam właśnie idealną, inną niż wszystkie propozycję na wieczór, za każdym razem Jowita kręciła nosem.
„To nie to...” - powtarzała - „Jest zbyt wulgarne, nie pasuje do Ciebie, po prostu nie.”
Dopiero przy 12 komplecie wykrzyknęła uradowana:
„To jest to! Doskonale!”
Miałam na sobie wówczas nieprzyzwoicie króciutki kitelek pielęgniarki, z bardzo dużym dekoltem. Moje piersi prezentowały się w nim znakomicie, zwłaszcza, że do zestawu dołączony był biały, doskonale dopasowany biustonosz push-up. Legendarny biust Pameli Anderson nie mógłby teraz równać się z moim. To na pewno przykułoby uwagę Mansa... Dzięki fantazyjnemu czepkowi pielęgniarskiemu, przyozdobionemu czerwoną koronką wydawałam się o kilkanaście centymetrów wyższa, a wysokie, czerwone szpilki na platformie tylko potęgowały ten efekt! Do tego oczywiście białe pończochy, z falbankami i czerwonymi kokardkami z tyłu... istne szaleństwo.
Przespacerowałam się wzdłuż długiej lady, skupiając na sobie wyjątkowe zainteresowanie Jowity. Z otwartymi ustami wpatrywała się w lekko wystające spod przykrótkiego mundurka pośladki... Wreszcie zatrzymałam się blisko niej, zakręcając zalotnie kosmyk włosów wokół palca.
„Wiesz... przydałyby się jeszcze jakieś stringi. Najlepiej białe. Znajdziesz coś dla mnie?” - zapytałam uprzejmie.
Nie odpowiadała. Wciąż gapiła się na mnie jak zahipnotyzowana.
„Jowita?”
Otrząsnęła się nagle.
„Aaach. Tak. Już szukam.”
Zanurkowała pomiędzy regałami i po minucie już wracała do mnie z bielizną w dłoni.
„Przymierz, czy będą pasowały.”
Odruchowo pochyliłam się, by założyć stringi, jednak w porę zdałam sobie sprawę, jakim nietaktem byłoby wypięcie swoich zupełnie nagich wdzięków w stronę Jowity. Nie śmiałam zaproponować jej, by mi pomogła. Zaoferowała to sama, a ja bez zastanowienia przyjęłam jej propozycję. Oparłam się o chłodny blat. Jowita przykucnęła na wprost mnie i przełożyła obie moje stopy przez cieniutkie sznureczki. Delikatnie sunęła nimi w górę, pieszcząc dotykiem swoich palców delikatną skórę moich łydek i ud... zrobiło mi się gorąco. Naciągając stringi na biodra, nie obyło się bez ukazania jej oczom mojej gładkiej jak jedwab i powabnej brzoskwinki. Aż westchnęła na ten widok. Chciałam poprawić ułożenie dolnej części, która miała zakrywać moją wrażliwą kobiecość, jednak jej zwinne dłonie znacznie szybciej wsunęły się pomiędzy uda. Musiała poczuć, jak bardzo wilgotna byłam, bo obie natychmiastowo zarumieniłyśmy się. To prawda. Cholernie podniecała mnie od samego początku i musiałam przyznać to przed samą sobą.
„Jest piękna...” - szepnęła, unosząc swoje oczy ku górze - „Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, abym... posmakowała jej soczystości?”
I natychmiast wstrząsnął mną dreszcz emocji. Odchyliłam głowę ku tyłowi – niech się dzieje, co ma się stać. Nie unikniemy przecież pożądania. Prędzej czy później i tak nami zawładnie. Jowita uznając to za akt pełnego oddania i zaufania, odchyliła stringi i łagodnie rozwarła moje uda, masując je przy tym ciepłymi opuszkami swoich palców. Zbliżyła usta... a jej wilgotny oddech otulił moją szczelinkę słodką mgiełką rozkoszy. Czując pod dłońmi ułożonymi na pośladkach, że cała drżę, przesunęła językiem po napęczniałych wargach. Ponownie podniosła oczy ku górze, jak gdyby bała się mojej nagłej odmowy. Nic takiego jednak nie miało prawa nastąpić i dlatego przystąpiła do kolejnych kroków... Jej języczek wsunął się głębiej. Bardzo głęboko. Właściwie dotarł aż do miejsca, gdzie nawet delikatne muśnięcia czubka jej zwinnego języczka sprawiały mi niebotyczną przyjemność. Spijała łapczywie każdą kropelkę, która wypływała z mojego wnętrza, pojękując przy tym i oblizując się rozkosznie. Czułam, jak jej chude palce coraz mocniej zaciskają się na moich pośladkach, a język z wnętrza szczelinki wędruje nieco na zewnątrz. Teraz chciała zająć się mim guziczkiem przyjemności, który w kilka chwil mógł dokończyć dzieło. Najwidoczniej zbyt słabo ujawniałam targające mną emocje, bowiem uznała, że potrzebna jest mi dodatkowa stymulacja. Na chwilę odsunęła się ode mnie, a potem usłyszałam trzask zamykanej szafki. Nie wiedziałam, co z niej wydobyła, gdyż moje oczy wciąż pozostawały zamknięte. Nie wiedziałam... do czasu, aż w moją ciasną i śliską szparkę nie wbił się olbrzymi, wibrujący, sztuczny  penis! Zrobiła to tak szybko i delikatnie, iż nawet nie zdążyłam zaprotestować. Otworzyłam tylko szeroko oczy i utkwiłam w niej zawstydzony – zszokowany wzrok. Nie zwracając na mnie uwagi, kontynuowała swoją sensualną grę języka po mojej łechtaczce, podczas gdy gumowy wibrator doprowadzał mnie do kresu wytrzymałości. Chciałam zatrzymać ten moment jak najdłużej. W jakiś przedziwny sposób utrzymać podniecenie w ryzach. Nie udało się. Wybuchłam nagle i głośno, rozlewając po całym pomieszczeniu falę spazmatycznych ochów i achów, czemu z wyraźną satysfakcją przyglądała się moja nowa znajoma. Usunęła zabawkę z mojej pulsującej dziurki, a potem wstała i pocałowała mnie w rozpalony policzek.
„Nie myliłam się. Nie tylko dobrze wygląda, ale i smakuje wyśmienicie.” - wymruczała mi do ucha.
Nim doszłam do siebie, wcisnęła mi do torebki swoją wizytówkę z numerem telefonu.
„Myślę że od czasu do czasu mogłybyśmy umówić się na jakąś kawę... czy coś w tym stylu.” - rzuciła kokieteryjnie w chwili, gdy udawałam się za kotarę przymierzalni na zapleczu.
„Nie mam nic przeciwko temu.” - uśmiechnęłam się.
„To dobrze.” - odparła, odprowadzając mnie wzrokiem.

Po sfinalizowaniu transakcji poszłyśmy jeszcze na gorącą czekoladę i lody karmelowe. Jak gdyby zbyt mało rozkoszy przypadło nam w udziale tego dnia... wręcz przeciwnie! Było jej aż nadto!

Tylko co na to Mans?


~Fantazyjna 


środa, 13 maja 2015

Długoterminowe zaspokojenie

Po całkiem udanym dniu w pracy, Mans najpierw obdarował mnie bukietem kwiatów, a potem zabrał na wyśmienity obiad w meksykańskiej restauracji. Było ostro, słodko i wyjątkowo zabawnie. Myślę, że czas nieśmiałych spojrzeń, wstydliwych dotyków i czułych szeptów mamy już za sobą. Nam obojgu odpowiada taka relacja, gdy wzajemnie możemy traktować się przede wszystkim, jak najlepsi przyjaciele. I właśnie takiego kogoś szukałam przez całe swoje życie... rozumiemy się bez słów, mamy ten sam gust, słuchamy podobnej muzyki, lubimy te same specjały kulinarne, seriale i gatunki filmowe. Godzinami rozprawiamy na temat ulubionych książek, wspomnień z dzieciństwa i odbytych podróży. Wszystko jest właściwie takie, jak być powinno.

„Masz ochotę na przejażdżkę? A potem mały spacer?” - zaproponował, gdy opuszczaliśmy zaciszną knajpę.
„Jasne. Tylko moje buty... Nie nadają się do dłuższych wędrówek.” - przyznałam szczerze.
Zaskoczony spojrzał w kierunku moich stóp.
„Oh Darling... Codziennie biegasz do pracy na obcasach i w spódnicy? To niezdrowe.” - uśmiechnął się, całując mnie w czoło.
„Nic na to nie poradzę, że muszę prezentować się wyśmienicie każdego dnia, bez względu na okoliczności, gdyż jestem...”
„Mam pomysł!” - przerwał mi w połowie zdania -  „Jedziemy do Ciebie, przebierasz się, a potem ruszamy dalej!”
„Nie chciałabym robić Ci kłopotu... To dodatkowe kilometry...” - wzruszyłam się jego gestem.
„Nic nie mów – wsiadaj. Nie chcemy przecież stracić całego popołudnia na pogaduszki o tym, co wypada, a co nie.”
Cóż... zabrzmiało to całkiem wymownie :)

Zaprosiłam Mansa, by wszedł do środka. Od progu powitał go uradowany Miki, podskakując i merdając wesoło ogonkiem.
„To Ty masz psa?” - zapytał zaskoczony - „Nic nie mówiłaś...”
„Ach tak, od niedawna. To moja znajda z pobliskiego parku. Ktoś go wyrzucił, a ja nie miałam serca zostawić go na pastwę losu...”
„Masz naprawdę dobre serce.” - skwitował, głaszcząc Mikiego po srebrzystej czuprynie - „Wezmę smycz i wyprowadzę go na spacer, a Ty... zrób co musisz i bądź gotowa niebawem.”
„Jasne!” - wykrzyknęłam, gdy zamykał za sobą drzwi. Wyglądało na to, że mój pies zareagował na Mansa podobnie jak ja – zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia.

Tak, jak obiecałam, wzięłam jedynie krótki prysznic i przebrałam się w mniej zobowiązujące zestawienie (proste jeansy, adidasy i wiązana koszula w kratę). Niedługo potem mknęliśmy już przez zatłoczone ulice w godzinach szczytu, żeby jak najszybciej dostać się w tereny pozamiejskie. I dopiero po ponad 30 minutach udało nam się przekroczyć magiczną granicę dzielącą miasto od najbliższej wsi. Podjechaliśmy na wysypany kamieniami parking przed laskiem, który ze względu na dobrze wytyczone ścieżki można by potraktować jako olbrzymi, leśny park na długie niedzielne spacery. Mieszkam tu tyle lat, a tylko raz w życiu miałam okazję spacerować tymi alejkami. Lecz była to późna jesień i dlatego okolica nie wyglądała tak zniewalająco, jak właśnie dzisiejszego dnia. Przez gęste korony drzew przebijały się złote i ciepłe promienie, chylącego się już ku zachodowi słońca, co w połączeniu z niepowtarzalnym zapachem świeżych liści, kwiatów i omszonej kory oraz naturalnym, nieco wilgotnym uczuciem chłodu, dawało całkiem przyjemny efekt. Przechadzaliśmy się tak cudownie krętymi ścieżkami, mijając zadowolone buzie dzieciaków i starszych panów z koszyczkami pełnymi grzybów. Oni jednak nie zagłębiali się w puszczę tak daleko, jak my, toteż po pewnym czasie zostaliśmy zupełnie sami...

„Muszę Ci coś powiedzieć...” - wyszeptał w końcu, gdy oboje uznaliśmy, że niepewna szarość wieczora powoli wkrada się w leśne gęstwiny.
„O co chodzi?” - zapytałam odruchowo, nie zwracając na to szczególnej uwagi. Byłam zbyt zajęta kontemplacją świeżości przyrody i przytulaniem się do ramienia mojego wybranka.
„Wyjeżdżam. Prawdopodobnie na dwa lub trzy miesiące. Jest mi cholernie głupio, że nie mogę zabrać Cię ze sobą, ale to sprawa rodzinna. Poza tym, nie sądzę, że mogłabyś dostać urlop na tak długi czas.”
Ta wiadomość zasmuciła mnie i zupełnie zbiła z tropu.
„Kiedy?”
„Za kilka dni.”
„Więc to nasze pożegnanie? Dlatego mnie tu zabrałeś.”
„Nie, nie! To znaczy... w pewnym sensie -tak. Ale zobaczymy się jeszcze przed samym wylotem... mam nadzieję... A zabrałem Cię na spacer, żebyś mogła rozruszać się nieco po całodniowym siedzeniu za biurkiem.”
Przez chwilę oboje pogrążyliśmy się w milczeniu.
„Czyli wrócisz?” - postanowiłam się upewnić.
„Jasne... nie zostawię Cię tu samej.”
Ten słodki blondyn był najbardziej troskliwą i romantyczną istotką na tym świecie. Rzuciłam się w jego objęcia i mocno pocałowałam w usta. Z przyjemnością odwzajemnił ten pocałunek.
„Wiem, wiem...” - wyszeptał do mojego ucha. - „Jak już mówiłem, to nie ostatnie spotkanie przed moim wyjazdem. Muszę nasycić nieposkromione potrzeby mojej małej, wiecznie podnieconej bogini...”
Nie ukrywam, że spodobał mi się jego tok myślowy.
„Więc jak? Zaczynamy od jutra?” - zagadnęłam kokieteryjnie, muskając dłonią jego policzek.
„A po co czekać do jutra...” - wymruczał tuż przy mojej szyi, a potem... Przyparł mnie do potężnego pnia stojącego nieopodal drzewa. W tym zapętlonym wirze pocałunków, dotykał moich piersi, szyi i policzków. Rękoma delikatnie masował moje łono przez gruby materiał spodni, choć i tak wyczuwałam go doskonale intensywnie. W prawdzie kilka razy wymruczałam do niego coś w stylu „przestań, tu są ludzie...”, jednak on pozostawał głuchy na moje obiekcje i ponownie uciszał usta, wpychając w nie głęboko swój język. Zwinnym ruchem rozpiął guziczek przy moim rozporku i przesunął zamek ku dołowi. Nim zdążyłam zaprotestować, moje spodnie znalazły się na wysokości kostek. Zostały mi jeszcze koronkowe figi w kolorze świeżej mięty, ale i z nimi Mans poradził sobie śpiewająco. Najpierw długo całował moje uda, wpychając swoje lekko chłodne dłonie pod opinający materiał bielizny, a potem, pomagając sobie zębami, łagodnie zsunął je w dół. Zamknęłam oczy, w oczekiwaniu na dalszą porcję rozkoszy. Było mi wszystko jedno, czy mógł obserwować nas człowiek, a nawet dziki zwierz. Liczyło się tylko TU i tylko TERAZ – a teraz chciałam zasmakować niebanalnej sztuki miłosnej w wykonaniu jego ust. Ruszył do dzieła... ucałował moje gładkie i pachnące migdałowym balsamem łono, a potem delikatnie rozchylił moje uda i podjął sukcesywną próbę wciśnięcia w tą szczelinę kawałka swojej głowy i ust. Jego język powoli zagłębiał się pomiędzy nabrzmiałymi wargami, natrafiając raz po raz na czułą i bardzo dobrze już nawilżoną łechtaczkę. Pieszcząc mnie od zewnątrz, meandrując językiem z taką pasją i wyczuciem, sprawiał mi nieopisaną przyjemność. Zapragnęłam głośno krzyczeć i jęczeć... ale byliśmy w lesie! Należało zachować się przede wszystkim cicho. Każdy niespodziewany okrzyk mógł zdradzić nasze niecne działania, a niekoniecznie chciałam zostać bohaterką wspaniałych fotografii w internecie. W dzisiejszych czasach przecież tak to działa... Teraz jego języczek wsuwał się nawet w głąb mojej wilgotnej szczelinki. Widziałam, z jaką radością spija ze mnie każdą, krystaliczną i słodką kropelkę podniecenia, które obficie zrosiły już całą jego brodę i policzki. Czułam, jak narasta we mnie fala olbrzymiej energii, która nie może znaleźć ujścia i za chwilę wybuchnie...

Eksplozja rozkoszy zawładnęła całym moim umysłem i rozlała się po reszcie ciała jak stopiona, mleczna czekolada. Mans oparł głowę na moim łonie i pocałował w rozedrgane jeszcze uda. I choć dokoła nas było już całkiem szaro, to w naszych sercach wciąż jaśniało gorące światło płomienia namiętności.


~Fantazyjna


sobota, 9 maja 2015

Twoje ciało jest moją własnością

Od powrotu do Polski Mans milczał jak zaklęty. Niechętnie odbierał telefony ode mnie, wymawiając się nawałem pracy i nauki, choć (jak na moje oko) wyglądało to na coś zupełnie innego... Czyżby tak szybko stracił zainteresowanie mną? To przecież nie mogła być prawda... Nie po tym, co razem przeżyliśmy. Jestem pewna, że każda kobieta na moim miejscu, poza silną tęsknotą, czułaby się podobnie – zawód, złość, żal i niepewność wypełniały moją głowę znacznie silniej, niż pracownicze obowiązki. Nie umknęło to również uwadze mojego szefa.
„Jesteś strasznie roztargniona... Czy to przez ubiegły urlop?” - zagadnął mnie, niby przypadkowo wpadając na mnie w firmowym bufecie.
„Wszystko w porządku...” - urwałam temat. Byłaby to ostatnia osoba, której mogłabym zwierzyć się z sercowych trosk. Szef nawet nie był świadomy istnienia Mansa w moim życiu. W jego domniemanym uznaniu, wciąż umawiam się z „niewychowanym chłoptasiem”, który w tak bezprecedensowy sposób śmiał zajechać mu drogę. Z resztą... dlaczego mój pracodawca ma posiadać jakąkolwiek wiedzę o moich miłosnych podbojach? To byłaby niezdrowa relacja...

Naiwna. Sądziłam, że wszystko, co robię, utrzymane jest w doskonałym stanie tajemnicy. Ale to BIURO, jedno z pomniejszych ogniw KORPORACJI. Tu informacje rozchodzą się prędzej niż śniadaniowe bajgle w bufecie. Tak więc, gdy pod budynkiem niespodziewanie pojawił się Mans z bukietem kwiatów... przystojny, oparty o biały kabriolet... natychmiast zostałam o tym poinformowana.
„Hej! Czemu nie mówiłaś, że wyrwałaś takie ciasteczko!” - zapiszczała euforycznie koleżanka z biura.
„Skąd wiesz, że to do mnie.” - zapytałam zaskoczona.
„No przecież wszyscy wiedzą, że spotykasz się z jakimś facetem! Niby taka niedostępna... a tu proszę! Poza tym podwiózł Cię do pracy kilka razy... Wiesz, łatwo się domyślić.”
Po chwili dodała zachęcająco:
„Kończ tą papierkową robotę i biegnij do niego. No ile będzie na Ciebie czekał?”
Za to mój szefuńcio chyba zamontował podsłuch pod moim biurkiem, bo gdy tylko koleżanka opuściła pomieszczenie, mój telefon natychmiast zadzwonił.
„Przyjdź proszę do mojego gabinetu. Pilna sprawa.”
Jasne. I akurat w takim momencie.

Zapukałam w matowo przeszklone drzwi obszernego gabinetu kierownika departamentu. Nie czekając na pozwolenie dziarskim krokiem wsunęłam się do środka. Przyznam, że trochę mi się spieszyło. Szef jakby zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
„Potrzebuję na zaraz kopię raportu finansowego za miesiąc … roku … versus sprawy … Prawdopodobnie jest w nowej części archiwum. Zrób kilka kopii, asygnata, odpis, analiza tego i tamtego. I trzeba jeszcze wysłać maila ponaglającego do firmy... zbierz proszę wszystkie dane z naszej dwuletniej współpracy i przygotuj wzór umowy. Prawdopodobnie zredukujemy koszty przy jednocześnie zwiększonym....”
„Szefie. Czas mojej pracy już minął. Wychodzę. Wszelkie nadgodziny proszę ustalać ze mną wcześniej.”
Jakby dostał obuchem prosto między oczy. Gapił się w moją stronę zaskoczony, a ten stan emocjonalny powoli przeradzał się w drwinę i agresję.
„To bardzo ważne! Sama wiesz!” - podniósł się z krzesła.
„Rozumiem, ale nie zostanę.” - powiedziałam spokojnym tonem.
„Twój kochaś niech odbierze Cię wieczorem. Teraz zostajesz – to polecenie służbowe.” - wysyczał na centymetry od mojej twarzy.
Zachowując zimną krew, odparłam:
„Może sobie szef wydawać takie rozkazy praktykantkom, które z taką przyjemnością przesiadują w ten gabinecie! Widocznie szef zleca im same przyjemne obowiązki!”
Aż zagotował się z wściekłości.
„Nie masz prawa wtrącać się moje działania. Nie dzieje się tu nic niestosownego i dobrze o tym wiesz...”
„Och różne rzeczy opowiadają... Poza tym – vice versa – nie wtrącaj się w moje sprawy.”
Zabrakło mu argumentów.
„Ochłońmy. Potrzebuję żebyś została.” - spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
Był słodki i pachniał jak milion dolarów. I choć moje nogi były miękkie jak z waty, nie chciałam dać mu nade mną psychicznej przewagi. Udawałam więc hardą jak skała. Choć przed samą sobą powinnam przyznać, że w jego towarzystwie po prostu zapominałam o jakimkolwiek mężczyźnie. On jednak nigdy nie chciał się zaangażować. Zawsze byłam dla niego pomocną duszyczką, prawą ręką i ulubienicą. Niczym więcej. Dlatego teraz przestałam liczyć, że platoniczna miłość kiedykolwiek się ziści.
„Wychodzę, szefie.” - kategorycznie odmówiłam. - „Życzę powodzenia w ogarnianiu tego bezmiaru pracy. Do jutra.”
Chciałam nacisnąć na klamkę, gdy jego silna dłoń powstrzymała mnie przed opuszczeniem gabinetu.
„Zostań....” - szeptał, przypierając mnie do ściany. Zszokowana nie mogłam wydusić z siebie nawet najmniejszego słowa, a on zwyczajnie wykorzystał mój stan psychicznej bezwładności. Powoli, muskając moją szyję i policzki, wreszcie odnalazł rozedrgane i ciepłe usta. Złączyliśmy się w namiętnym, choć nieco rozpaczliwym pocałunku. Niepewni świadomości własnych działań, zatraceni w szalejącym wirze pożądania. Nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy poddać się jego mocy. Ręka szefa powoli wsunęła się pod cieniutki materiał mojej eleganckiej bluzki i łagodnie zacisnęła na kształtnej i jędrnej piersi. Aby poczuć je w pełni, rozpiął mój biustonosz, zaraz po tym, gdy moja garderoba wylądowała na podłodze. Na chwilę oderwał się ode mnie, aby rozkoszować się widokiem mojego nagiego ciała. Z lekkością piórka uniósł mnie na rękach i ułożył na ciężkim, drewnianym biurku. I choć pod nagimi pośladkami czułam całą stertę papierów i drogie, platynowe pióro... to jednak nie oponowałam, gdy opuszczał swoje spodnie i bardzo mocno zanurkował pomiędzy moimi udami. Wreszcie poczułam go w sobie... i było to doskonałe uczucie. Pełna szczęścia, pełna pożądania, rozkoszy... to znaczy, napełniona jego ciałem po brzegi, krzyknęłam głośno. W porę oprzytomniał, osłaniając moje usta ręką.
„Ciszej, Maleńka.” - wyszeptał, nachylając się nad moimi piersiami. Jednocześnie penetrował moje ciało z taką pasją, jak gdyby posiadał kobietę po raz pierwszy, a przy tym nie odrywał swoich spragnionych ust od sterczących sutków. Bawił się nimi, poszczypywał zębami i ponownie otulał wilgotnym i ciepłym języczkiem. Jego wolna ręka w krótkiej chwili natrafiła także na moją łechtaczkę, która nabrzmiała i wilgotna, doskonale poddawała się jego pieszczotom. Czułam, że niebawem wzniosę się o kilka pięter wyżej... i zdaje się, że on również był bliski tej rozkoszy... gdy nagle...


„Hej! Powiedziałem, że możesz już iść. Poradzę sobie!”
Nad moim biurkiem pochylał się lekko uśmiechnięty szef. Szybko otrząsnęłam się z letargu i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Zauważyłam, jak kątem oka zerka na stojącego na parkingu Mansa. Zakładałam już płaszcz i właściwie miałam już wychodzić, gdy podszedł do mnie powoli. Znieruchomiałam. A właściwie zamieniłam się w emocjonalny słup soli. Nie zważając na moją konsternację ujął moje obie dłonie i lekko przyciągnął w swoim kierunku, a potem... pocałował. Łagodnie i subtelnie. Miał najcudowniejsze wargi na świecie.
„Uważaj na siebie...” - szepnął, opuszczając w pośpiechu pomieszczenie. Chyba zawstydził się tym, co przed chwilą uczynił. Lecz to właśnie się stało i musiało coś znaczyć! Tym razem jestem pewna, że nie był to tylko sen... Choć może byłoby łatwiej, gdyby nim był?...


~Fantazyjna


środa, 6 maja 2015

Podniebna rozkosz

To był jeden z najpiękniejszych urlopów w moim życiu, który z wielką chęcią będę wspominać... do dziś. Choć na dalekiej północy spędziliśmy Mansem zaledwie jeden krótki weekend, to jednak wystarczył, bym doskonale zrozumiała, jak bardzo brakowało mi w życiu mężczyzny takiego jak on. Ta troska, czułość, którą mnie otacza, jest wprost nie do opisania! Jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z kimś jednocześnie tak kruchym i romantycznym, a przy tym męskim, silnym i dominującym! Poczucie bezpieczeństwa i atrakcyjności jest tym, czego bezsprzecznie oczekuje każda z nas... Budząc się w sobotni poranek w ramionach przystojnego mężczyzny, widząc, że na stoliczku obok czeka na mnie wykwintne śniadanie i bukiet kwiatów... Cóż... czułam się tak, jakbym złapała lecące szczęście za skrzydła i na jego grzbiecie mknęła ku słońcu, pod wiatr. A jeśli chodzi o wiatr, to nawet ten mroźny i północny nie był w stanie ochłodzić tego żaru namiętności, który płonął pomiędzy naszymi sercami i duszami, żywy jak pochodnia, iskrzący jak drwa w kominku... Przez tych kilkadziesiąt godzin zapomniałam o wszystkich dręczących mnie niespokojnych snach, niespełnionych miłościach i nadziejach, zaniedbanych marzeniach i pasjach... To on jest moją pasją! A ja po prostu jestem przy nim niesamowicie szczęśliwa.

Nieubłaganie nadszedł czas powrotu. I tu zaskoczenie – okazało się, że do tego ośrodka owszem – jeżdżą autobusy! Nawet kilka! Nie mówiąc już o taksówkach i prywatnych samochodach... Byłam trochę zła na Mansa, że skazał nas oboje na tą wyniszczającą wędrówkę, jednak, jak sam stwierdził, taki spacer przecież dobrze nam zrobił – dla zdrowia, formy i relaksu (chociaż ja relaksem zwyczajnie bym tego nie nazwała...). Tymczasem zamówiona przez Mansa taksówka podjechała na miejsce. Wpakowaliśmy nasze niewielkie plecaki do bagażnika i wgramoliliśmy się na tylne siedzenie czarnego Mercedesa. Tym razem podróż trwała nieco dłużej, ze względu na niezbyt przyjemne warunki pogodowe. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, by w tym czasie nie nauczyć kierowcę kilku polskich piosenek, które rozprzestrzeniały się z samochodowych głośników (dzięki nośnikowi flash, który Mans miał przy sobie). W całkiem dobrych nastrojach dotarliśmy na lotnisko, gdzie w ostatnim momencie zdążyliśmy na kończącą się właśnie odprawę. Całe szczęście, że czerwoni od biegu, a wcześniej od zdzierania gardeł przy „Koniku na biegunach” i „Kolorowych jarmarkach” nie zostaliśmy podejrzani o udział w niecnym przemycie narkotyków czy innych, podejrzanie złych procederach. Pospiesznie zajęliśmy miejsca na pokładzie i niedługo potem już wznosiliśmy się ku niebu.

Cóż... te podniebne wojaże sprawiły, że i Mans nabrał ochoty na chwile pełne uniesień. Kładąc swoją dłoń na kolanie dał mi wyraźny znak, że ma na mnie ochotę. Nie chciałam mu odmawiać, ale  dokoła nas było tylu ludzi, że wszelkie formy cielesnej bliskości mogłyby zostać odczytane jako swoisty brak kultury. A przecież oboje jesteśmy ludźmi na poziomie. I jak tu rozwiązać ten problem? Powstrzymując emocje zdjęłam jego dłoń, wędrującą już w górę uda i posłałam mu przy tym karcące spojrzenie. Jego zasmucona mina wyrażała więcej, niż tysiąc słów. Nie mógł znieść mojej odmowy. Tak bardzo nie zgadzał się z nią, że ze spokojem postanowił przeforsować swój pomysł, kładąc swoją dłoń na mojej piersi i zaciskając na niej palce. Siedząca nieopodal nas starsza, grubawa dama spojrzała na nas z odrazą. Wówczas i ja odwróciłam swoją twarz w kierunku Mansa, aby wyraźnie dać mu do zrozumienia, że w tym momencie nie może liczyć na żadne przejawy pożądania z mojej strony, choć wystarczyło tylko poczuć zapach jego perfum, by wywołać wilgotną stróżkę, rozpływającą się na moim łonie. Nim jednak zdążyłam wydobyć jakiekolwiek słowo z rozwartych ust, on wpił się w nie zachłannie, porywając mój język do sensualnego tańca namiętności.
„Mans! Tak nie można. Ludzie patrzą...” - wyszeptałam zaczerwieniona, zerkając ukradkiem na obserwującą nas staruszkę.
„Honey, nie wytrzymam. Po prostu tak nagle poczułem, że muszę Cię mieć!” - mruczał podniecony do granic możliwości. Namiętnie przeczesywał palcami moje włosy i całował po szyi, doprowadzając tym ową matronę w futrze do prawdziwej furii. Zazdrośnica...
„Mam plan!” - ucieszył się - „Chodź ze mną.”
Pospiesznie wyrwał mnie z siedzenia. A że nie chciałam robić scen i opierać się jego sile przy ludziach, po prostu pobiegłam za nim. Już wiedziałam, jak chory pomysł urodził się w jego głowie. Korzystając z chwili nieuwagi obsługi, natychmiast wciągnął mnie do niesamowicie ciasnej toalety. Całe szczęście, że przynajmniej była czysta, schludna i względnie bezzapachowa. Zablokował drzwi i rozpiął swój rozporek, ukazując przede mną widok, który dobrze już znałam z poprzedniej nocy.
„Mans! No chyba nie myślisz, że będziemy...”
Niestety, nie pozwolił mi dokończyć zdania. Tak po prostu zamknął moje usta dłonią i używając całej swojej siły obezwładnił mnie, zdzierając moje spodnie i koronkowe figi aż po kolana. Jeszcze przez chwilę szamotałam się jak ryba złowiona w sieć, jednak nie miałam szans wygrać z jego żądzą. Wbił się we mnie mocno i wulgarnie, jak gdyby robił to z galerianką w centrum handlowym za pieniądze. Posiadał mnie szybko, jęcząc przy tym i sapiąc, układając swoją wolną dłoń na mojej nagiej piersi, którą odnalazł pod grubym, plecionym sweterkiem. Zdaje się, że mój opór kręcił go coraz bardziej... Nawet ja uznałam, że jest to w pewnym sensie... podniecające. Ta możliwość bycia nakrytym i to, że jesteśmy tyle metrów w powietrzu? Może czas przestać się bać i dać się ponieść emocjom? Rozluźniłam swoje mięśnie poddając się tej przyjemności i wypinając się jeszcze bardziej w kierunku Mansa, który z szaleńczą pasją posuwał się we mnie od tyłu. Jęknęłam, przyciągając jego podbródek ku moim ustom i delikatnie zagryzłam zęby na jego gładkiej, jasnej skórze. Moja dłoń instynktownie powędrowała w kierunku jego klejnotów i od dołu masowała je łagodnie i subtelnie. Czując, jak napinają się pod wpływem mojego dotyku domyśliłam się, że jest już bardzo blisko. Zsunęłam się więc jak najszybciej z jego pulsującej męskości i przyklęknęłam nieco. Ze spokojem i nieskrywaną przyjemnością mógł zasmakować moich ust. Lecz nie trwało to długo. Już po kilkunastu sekundach dokładnie wypełnił je swoim orgazmicznym nektarem, lekkim jak chmurka, pachnącym lasem i północnym słońcem. Było mu cudownie. Widziałam to w jego obłędnie szklistych oczach.

Wychodziliśmy z ciasnej toalety chowając się i badając otoczenie, bowiem zauważenie nas przez obsługę mogłoby wiązać się z przykrymi konsekwencjami. Niestety... Niechcący wpadliśmy na młodą stewardessę. Nie wyglądała na zachwyconą, ale ostatecznie oszczędziła nam umoralniających wykładów i przymknęła oko na nasz niecodzienny wybryk. Pomimo tego, że starsza pani doskonale wiedziała gdzie byliśmy tak długo razem i co robiliśmy (nie trudno było się tego domyślić) – nie żałuję. Przecież żyje się tylko raz, a i młodość ma się jedną. Szkoda czasu na zmartwienia, skoro można odczuwać tak wiele przyjemności, kiedy tylko ma się na to ochotę!


~Fantazyjna

sobota, 2 maja 2015

Gorące doznania w całkiem chłodnym klimacie

Kroczyliśmy przez stwardniałą od mrozu ziemię, a pod butami trzaskały nam wysuszone fragmenty kory i gałęzi. Robiło się coraz ciemniej i chłodniej, a końca naszej wędrówki wcale nie było widać. Czułam niemiłosierne zmęczenie, a jedyną rzeczą, o której teraz marzyłam, była gorąca herbata, dobra książka i puszysty koc. Mans, widząc jak leniwie włóczę stopami po trudnym gruncie, od czasu do czasu przyciągał mnie do siebie, całował w czoło i mruczał:
„Już niedaleko. Ale jeśli opadniesz z sił, poniosę Cię na rękach.”
To jasne, że nie chciałam mu pozwolić na taką męczarnię (choć w rzeczywistości ważę niedużo) i dlatego dziarsko zbierałam siły na dalsze etapy wędrówki. Po około dwóch godzinach od opuszczenia przydrożnej karczmy, Mans zatrzymał się i rozejrzał dokoła.
„Zamknij oczy! I obiecaj, że nie będziesz podglądać. To niespodzianka!”
Już samą niespodzianką dla mnie była moja własna reakcja na propozycję wyjazdu z mężczyzną, którego przecież znałam bardzo krótko. Jednakże, skoro przebyłam już tak długą drogę, warto było zaufać losowi raz jeszcze... Posłusznie zacisnęłam powieki i nakryłam je dłońmi. Mans uniósł mnie na rękach i począł pewnie iść przed siebie. Przeszedł przez lekko skrzypiącą bramkę, a potem usłyszałam szczęk klucza w drzwiach i piskliwe zawodzenie dawno nienaoliwionych zawiasów. Postawił mnie na ziemi, a moje nozdrza nagle uderzył zapach żywicy, drewna i wyprawionej skóry. Powoli otworzyłam powieki...

Znajdowałam się we wspaniałym, drewnianym domku, pośrodku dziennego pokoju, połączonego z nowoczesnym aneksem kuchennym. W salonie, poza skórzaną kanapą i pękatymi poduszkami, znajdował się także olbrzymi telewizor plazmowy, stolik do kawy i kominek. Za przeszklonymi drzwiami umiejscowiona została prywatna sauna, a obok łazienka z jacuzzi. Ręcznie wykonane schody prowadziły na górę, do nie całkiem zabudowanego poziomu na antresoli, gdzie znajdowała się mała sypialnia, lecz z całkiem pokaźnym łóżkiem. Aż odebrało mi głos z wrażenia... Wyjrzałam przez okno – takich domków było więcej! A przed nimi turyści, rodziny z dziećmi, ochrona, samochody i quady. Wyglądało to niczym tętniąca życiem osada w środku lasu.
„To ośrodek wypoczynkowy mojego ojca. Kiedyś pewnie go odziedziczę, ale na razie mam inne rzeczy na głowie.”
Zupełnie nie słuchałam jego opowieści. Z entuzjazmem małej dziewczynki biegałam po apartamencie, przeczesując każdy jego kąt.
„Jak tu pięknie!” - piszczałam wniebowzięta - „Rozpal w kominku! Ogrzejmy się trochę... jak ślicznie! Jak przytulnie!”
„Spokojnie, Skarbie...” - Mans przygarnął mnie do siebie - „Chodźmy na kolację do pobliskiej stołówki, na terenie ośrodka. Serwują tam naprawdę pyszne jedzenie. A przy okazji zgarniemy jakieś wino na wieczór.”
Niechętnie opuściłam tak piękne miejsce.

Najedzeni i zrelaksowani powróciliśmy do domku, gdy było już zupełnie ciemno. Mans przyniósł ze sobą, poza winem, cały koszyk niewielkich polanek, by podnieść temperaturę w naszym otoczeniu przynajmniej o 20 stopni w górę! Dzięki doskonałej cyrkulacji powietrza, już po rozpakowaniu walizki mogłam udać się do łazienki w celu zażycia kąpieli. W tym czasie Mans zdążył już wziąć prysznic i nieco ponudzić się w samotności przed kominkiem.

Po wieczornej toalecie Mans zaproponował, aby wina napić się właśnie w jacuzzi, którego jeszcze nie testował. Oczywiście przystałam na tę propozycję, bowiem taki scenariusz wieczora na myśl przywodził mi hollywoodzkie produkcje, w których długonogie blondynki popijają różowe drinki w ekskluzywnym i drogim basenie z masażem perełkowym. Od zawsze chciałam tego spróbować. Pozostawał jeszcze jeden problem - nie miałam przy sobie bikini! Wejść w bieliźnie, czy zrzucić ją i  niczym naga nimfa popijać trunek w wannie pełnej musującej wody? Z oczywistych względów wybrałam tą drugą opcję. Zanim jednak Mans pojawił się w pokoiku z jacuzzi, szybko zrzuciłam z siebie bieliznę i wskoczyłam do przyjemnie gorącej wody. Chwyciłam w dłoń kieliszek, który przygotował wcześniej mój luby i oddałam się tej słodkiej rozpuście. Znów było mi przyjemnie i błogo... zwłaszcza, że wydobywające się z dna bulgoczące kule powietrza z ozonem  wspaniale masowały moje obfite piersi i nabrzmiałą, bardzo wrażliwą łechtaczkę. Lepszego wieczora zwyczajnie nie mogłam sobie wymarzyć... Mans zjawił się dosłownie za kilka minut, odziany w same bokserki. Pomimo, iż w pomieszczeniu panował półmrok  (jedynym źródłem światła był mały kinkiecik na drewnianej ścianie) to i tak udało mi się zaobserwować pokaźną erekcję pod jego czarnymi bokserkami. Nie dałam po sobie poznać zainteresowania tą częścią ciała, bowiem ponownie mógłby mnie uznać za niezłą dewiantkę. Tymczasem to on okazał się bardziej bezwstydny niż kiedykolwiek, na moich oczach obnażając się i zanurzając prężącą się w moim kierunku męskość dokładnie na miejscu obok mnie. Pod spienioną wodą widać było już niestety niewiele, ale nawet ten krótki moment widoku jego nagości doprowadził mnie na zmysłowe szczyty uniesień.
„Wypijmy nasze zdrowie...” - wyrecytował zadowolony, biorąc w dłoń drugi kieliszek różowego wina i stukając nim o cienką taflę mojego szkła. Umoczył swoje usta w doskonałym alkoholu, oblizując je lubieżnie. Wciąż świdrował wzrokiem moje rozmoknięte kosmyki włosów i lekko prześwitujące spod piany krągłe piersi. Opróżnił kieliszek i odłożył go na bok, po czym przysunął się do mnie. Otulił mnie swoim ramieniem ciasno i szczelnie, jak gdyby obawiał się, że mogę mu uciec. Jego dłoń instynktownie powędrowała na moją pupę, a usta z uwielbieniem wpiły się w gładką i pachnącą szyję, obsypując ją milionem kuszących pocałunków. Temperatura pomiędzy nami wciąż wzrastała... aż wreszcie upał stał się nie do wytrzymania. Osuszyłam cały kieliszek, odstawiłam i natychmiast skierowałam swoje dłonie ku jego fascynującym bicepsom i muskularnemu torsowi. Delikatnie stymulowałam go paznokciami i opuszkami palców, a w tym czasie dłonie Mansa powędrowały pomiędzy moje uda, zabawiając się figlarnie z najwrażliwszą częścią mojego kobiecego ciała... Pod opuszkami wyczuł, jak bardzo jestem gotowa na dalsze przeżywanie tych emocjonujących momentów. Palcami wpełznął pomiędzy moje włosy, po czym zacisnął je w garści i przywiódł ku sobie moją głowę, szepcząc:
„Pragnę Cię...”
A więc nasze pragnienia ku sobie były wspólne, niezakłócone i czyste jak północne powietrze. Złagodniałam, pozbyłam się zahamowań i zdecydowałam oddać się bez reszty. Widząc moją uległość i bierność, Mans uniósł lekko moje ciało pod wodą i nabił na swój sztywny pal, przyjmując ułożenie na jeźdźca. Seks w tej pozycji nie sprawiał nam większego problemu, bowiem siła nośna wody pozwalała na swobodne i dowolne unoszenie, a potem opadanie mojego ciała. Podczas gdy ja przeczesywałam jego blond kosmyki nienasyconymi palcami, on wpijał swoje głodne usta w moje sterczące sutki i oblizywał je ze smakiem.
„Moja Mała...” - mruczał zduszonym głosem - „Mój śliczny Skarbie...”
A potem wziął mnie od tyłu. Rękoma oparłam się o brzeg wanny, kiedy razem uklękliśmy na miejscu przeznaczonym do siedzenia. Ponownie zanurzył się w moim łonie, choć tym razem znalazł się nieco głębiej i dokładniej wypełnił całą moją ciasną, lecz ciepłą i rozkoszne smaczną szczelinkę. Posuwał się we mnie powoli, ze stosowną namiętnością i rozkoszą, która płynęła z każdego jego dotyku, złożonego na moich biodrach, pośladkach i podbrzuszu. Zamykałam oczy, pragnąc czerpać jak najwięcej przyjemności ze zbliżenia z tak doskonałym mężczyzną, jednocześnie zapobiegając zbyt szybkiej wędrówce na szczyt orgazmicznych doznań. Wreszcie Mans głośno jęknął, a potem nieco przyspieszył, zaciskając jedną z dłoni na mojej piersi. Dał mi tym do zrozumienia, że jest już blisko kresu wytrzymałości i zaraz TO nastąpi. Uwolniłam swoje ciało z psychicznych więzów i sama dałam się ponieść tej fali. Poszybowałam w górę z prędkością odrzutowca, głośno jęcząc i wyginając całe ciało w seksowny łuk. Impulsacje mięśni mojej pochwy na tyle pobudziły posiadającego mnie mężczyznę, że i jego usta wydały cichy dźwięk rozkoszy... zaraz po tym poczułam, jak moje wnętrze wypełnia się ciepłą i kremową esencją jego męskości. Tak bardzo zadziałało to na mnie, że skuliłam się niczym mała dziewczynka, przeżywając kolejne spektrum doskonałej, cielesnej rozkoszy.

Przez resztę nocy rozmawialiśmy, śmialiśmy się i czule pieścili dotykiem swoje ciała. Zasypiając nad ranem przed kominkiem, gdy już prawie odpływałam w ramiona Morfeusza, Mans szepnął mi do ucha:
„Mógłbym spędzić z Tobą resztę życia. Jesteś spełnieniem moich marzeń...”
Był zaskoczony, kiedy zorientował się, że nie śpię i odwracając się ku jego twarzy złożyłam na tych wydętych, bladych ustach słodki i namiętny pocałunek.
„Nic nie mów...” - szepnęłam, gładząc go dłonią po policzku. - „Po prostu weź mnie w ramiona i już nigdy z nich nie wypuszczaj...”


~Fantazyjna


środa, 29 kwietnia 2015

Północny wiatr namiętności

„Zabierz tylko wygodne buty i ciepłe ubrania. Tamtejsze noce bywają piekielnie zimne.”
Nie mogłam wyciągnąć od Mansa żadnych innych informacji, poza tymi ogólnymi wskazówkami. Im bardziej naciskałam, tym mniej mówił. Ażeby nie zamilkł zupełnie, postanowiłam nie drążyć tego tematu, tylko dać się ponieść przygodzie. W końcu raz się żyje, nieprawdaż? A jeśli ktoś z własnej kieszeni pokrywa koszty weekendowego przelotu dla dwojga... po prostu musi mu zależeć.

Dopiero na lotnisku Mans wręczył mi bilet, pozostawiając na moich ustach namiętny pocałunek.
„Norwegia? Zabierasz mnie w swoje rodzinne strony?” - pytałam z niedowierzaniem. Po zapowiedzi chłodnego klimatu, nie liczyłam na Majorkę czy Dominikanę, a raczej na zaciszny hotel we francuskich Alpach.
„Nie bój się” - przygarnął mnie ramieniem - „Nie zamierzam przedstawiać Cię mojej rodzinie.”
Odetchnęłam z ulgą. Po chwili jednak dodał:
„Pochodzę z południa, a lecimy wysoko na północ. Chcę pokazać Ci coś wyjątkowego. Mam nadzieję, że będziesz zachwycona.”
Choć nie dawałam tego po sobie poznać, cieszyłam się jak małe dziecko. Na podskakiwanie z radości przyjdzie jeszcze odpowiedni moment.

Samolot wylądował. Ekscytowałam się już nadchodzącą przygodą i zastanawiałam się, jakie atrakcje przygotował dla mnie mój tajemniczy kochanek. Za wszelką cenę nie chciał zdradzać szczegółów. Podczas opuszczania pojazdu zorientowałam się, dlaczego Mans wielokrotnie podkreślał potrzebę zabrania ciepłych rzeczy – temperatura powietrza z pewnością nie była wyższa niż 5 stopni. W porównaniu do rozkwitającej i wiosennej, ciepłej Polski był to niemały szok termiczny. Bezpośrednio po odprawie Mans powiódł mnie na przystanek autobusowy.
„Nie możemy wziąć taksówki?” - marudziłam mu do ucha, otulając się szczelnie szalikiem. Pokręcił przecząco głową:
„Taksówką tam nie dojedziemy.”
Zawsze myślałam, że do każdego z hoteli można dostać się w ten sposób. Nasz najwyraźniej znajdował się na uboczu...

Po około godzinnej podróży, którą w całości przedrzemałam oparta o ramię Mansa, wysiedliśmy na na odludnie położonym przystanku. Dokoła nas znajdował się tylko las i oszronione drzewa iglaste. Nie miałam pojęcia, jaki inwestor zgodziłby się na wybudowanie swojego ośrodka w takim miejscu, w którym prawie nie istniało życie! Z dala od miast, od atrakcji turystycznych, w środku olbrzymiego lasu. Czysta abstrakcja. Nawet najbardziej dociekliwe pytania z mojej strony Mans puszczał koło uszu i zajmował się opowiadaniem, jak to „za czasów jego dzieciństwa zimno było”.

Mniej więcej w połowie pieszej wędrówki moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Zziębnięta i zmęczona kwiliłam o swoim nieszczęściu, wydymając usta w obrażoną podkówkę. Mans początkowo opierał się moim naleganiom postoju, ale gdy wreszcie ze znużenia opadłam na przydrożny kamień, porwał mnie na ręce i przerzucił przez ramię. Opór fizyczny z mojej strony był zbędny wobec tak silnego „przeciwnika”. Wtuliłam się tylko w jego gładką jak jedwab szyję i spokojnie zamknęłam oczy...
„Hej, pobudka! (jego donośny głos wyrwał mnie z letargu) Zatrzymamy się tutaj na ciepłą herbatę. Ale nie na długo, żeby zdążyć przed zmrokiem!”
Po chwili siedzieliśmy już w całkiem zapomnianej karczmie, popijając gorący napar mocno zaprawiony alkoholem. W jakiś magiczny sposób dodał mi energii... a przy tym... bardzo mocno pobudził. Wiedziałam, że ciężko będzie mi przebrnąć resztę trasy z bardzo silnym poczuciem pożądania... A skoro byliśmy tam praktycznie sami... Toaleta! Może to nie jest zbyt odpowiednie miejsce do takich zachowań, ale skoro inne warunki nie były dostępne... Musnęłam Mansa dłonią odchodząc od drewnianego stołu, posyłając mu jedno z tych spojrzeń, które zawsze działa i... tylko uśmiechnął się, po czym rzucił w moją stronę:
„Tylko pospiesz się. Zaraz ruszamy.”
Rozedrgana i rozczarowana zamknęłam się w całkiem estetycznej i schludnej kabinie. Dokoła mnie było zupełnie pusto i niemal cicho, gdyby nie łagodna muzyka dobywająca się z łazienkowego głośnika. „Raz się żyje...” pomyślałam w duchu, rozpinając powoli rozporek swoich jeansów. Rozgrzana od ciepłej wody dłoń instynktownie wślizgnęła się pod bieliznę, zatrzymując jedną z opuszek na wrażliwej łechtaczce. Byłam już bardzo wilgotna, a moje ciało z całą stanowczością domagało się zaspokojenia tej palącej potrzeby. Niepewnie przesunęłam dłonią centymetr w górę i w dół, a po moim podbrzuszu rozpłynęła się obezwładniająca fala przyjemności. Odetchnęłam głośno spokojnie, a potem rzuciłam się w wir niepoprawnych myśli i pieszczot. Moje palce z precyzją sztukmistrza tantry prześlizgiwały się do pulsującego wnętrza, mojej bardzo czułej i ciepłej jamki, natrafiając na doskonały w generowaniu rozkoszy punkt G. Wkrótce jedna dłoń przestała wystarczać. W erotycznym amoku opuściłam spodnie jeszcze niżej i opierając się o ścianę  pieściłam jednocześnie swój najczulszy punkcik oraz oba sterczące sutki naprzemiennie. Twardniały pod wysublimowanym dotykiem, jak gdyby oczekiwały, że męskie usta Mansa obejmą je w całości. Coraz szybciej i mocniej czułam, jak lekki dreszcz emocji przeradza się w zupełną ekstazę i... odleciałam, niczym północny wiatr. Lekko i orzeźwiająco. Jak piórko. Jak płatek śniegu... Mój krzyk odbił się jak echo od pustych ścian.

Bardzo szybko doprowadziłam się do porządku, uspokoiłam oddech i opuściłam kabinę... Moje serce niemal wyskoczyło z piersi! Przy umywalkach stał rozbawiony Mans! Niemal zaniósł się śmiechem widząc moje zawstydzenie i konsternację.
„Tylko nic nie mów. Zapomnij o tym.”
„Jasne, Skarbie...” - szepnął całując mnie w czubek głowy.
„Będę milczał na temat Twojej nimfomanii...”
Posłałam mu spojrzenie pełne grozy. A on znów zaśmiał się w ten rozbrajający mnie sposób...

 ~Fantazyjna

sobota, 25 kwietnia 2015

Bo do tanga trzeba dwojga!

Znajomość z Mansem rozkwita - i to nie tylko dzięki zwyczajnej, fizycznej ekscytacji którą czuję wobec jego osoby. Jest wyjątkowo inteligentnym mężczyzną, oczytanym i skromnym, bardzo wartościowym. Onieśmiela mnie swoją wiedzą i bezpośredniością – mówi mądrze, potrafi słuchać. Po prostu ideał.

Już pod koniec obiecanego obiadu (który de facto był bardzo przyjemnym doświadczeniem) umówiliśmy się na następną randkę. Zaproponował, że kolejne spotkanie mógłby zaaranżować w swoim mieszkaniu. Oczywiście przystałam na tą propozycję. Jak najszybciej chciałam zapomnieć o zawodzie miłosnym, który zafundował mi Bartek, a po którym, poza sporą dawką rozczarowań, pozostał mi mały, śliczny piesek. Mans jest zupełnym przeciwieństwem mężczyzn, których znałam do tej pory. Nie narzuca się nadmiernymi kontaktami i telefonami, cierpliwie dostosowuje swoje plany do moich skromnych zasobów czasowych. Zaczęliśmy dość odważnie... do dziś ta noc napawa mnie sporym zażenowaniem – to nie w moim stylu! Przecież nie jestem jakąś seksualną frustratką, która chce przespać się z każdym facetem wykazującym wobec niej jakiekolwiek przejawy sympatii. Zachowałam się koszmarnie, choć nic z tego nie pamiętam, a mimo to on nie przekreślił mnie na starcie, jako kandydatki na potencjalną drugą połówkę, kochankę, narzeczoną, przyjaciółkę... Cokolwiek może się z tego rozwinąć, naprawdę – chcę mieć go przy sobie. I nie zamierzam tego ukrywać, nawet jeśli niewiele o nim wiem.

Na romantyczny wieczór z Mansem przygotowywałam się z ekscytacją godną zakochanej 17-latki. Kolorowe motylki igrały mi w brzuchu, rozsiewając po całym moim ciele gamę nieopisanych doznań i nastoletniej radości. Korzystając z wolnego popołudnia, wyskoczyłam na drobne zakupy. Chciałam wyglądać absolutnie wyjątkowo i pięknie, by już samym spojrzeniem wzbudzać w nim zachwyt i apetyt na więcej. W tym celu udałam się do najlepszego sklepu z bielizną, wybierając na ten wieczór gustowny komplet, złożony z niebanalnego, śnieżnobiałego biustonosza, koronkowego pasa do pończoch, cieniutkich i lekkich jak powiew północnego wiatru stringów, delikatnych w dotyku pończoch, z zawiązanymi z tyłu kokardkami. Wszystkie detale i pomniejsze ozdoby przeszyte zostały błękitno-srebrną nicią i przybrane drobnymi kryształkami, przez co nawet w słabym świetle migotałam jak niewinna gwiazdka na wiosennym niebie. Pozostała jeszcze kwestia makijażu i reszty dodatków... Zażywając spokojnej kąpieli, wciąż obmyślałam plan swojej stylizacji. Między czasie puszczałam wodze fantazji, wyobrażając sobie możliwe scenariusze tego wieczora. Osuszając ciało ręcznikiem i wcierając w nie pachnący balsam, byłam pewna tylko jednego. Dzięki relacji z Mansem zapomniałam już o niedawno pozostawionych na moim sercu ranach i po prostu uczyłam się być szczęśliwą.

Ostateczny wybór padł na zwiewną, pastelową sukienkę w kolorze jagodowego koktajlu, pasujące szpilki i niezobowiązującą skórzaną kurtkę. Chcąc wyglądać jak najbardziej naturalnie, rozpuściłam włosy, delikatnie nacierając je jedwabiem, a usta musnęłam szminką w kolorze naturalnym. Nie sądziłam, że taki look odejmie mi lat. Dowożący mnie na miejsce spotkania taksówkarz przez cały czas myślał, że jestem licealistką! Nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Pytania o moje plany po maturze były całkiem zabawne ;) Tak jak bym po raz drugi planowała swoje życie – na nowo.

Zapukałam. Drzwi bardzo szybko otworzyły się – najpierw moje nozdrza uderzył zapach świeżych perfum, o drzewno-leśnym aromacie, a potem świeżych ziół, aromatyzowanych oliw i pieczonej ryby. Dopiero potem z półmroku wyłonił się Mans – w gustownych spodniach, koszuli błękitnej jak jego oczy i... fartuszku! Uwierzcie mi na słowo, że 2-metrowy mężczyzna odziany w falbaniasty, różowy fartuszek wygląda nie tyle śmiesznie, co rozkosznie. Uśmiechając się, zaprosił mnie do środka.

Wewnątrz paliły się tylko świece na stole i małe lampeczki wbudowane w kuchenne meble. Dawało to efekt całkiem przyjemnego półmroku i intymnej atmosfery, której właśnie się spodziewałam. Mans na wstępie zaserwował mi kieliszek wspaniałego wina, a potem bardzo szybko podał przystawkę – krem z białych warzyw. Nie sądziłam, że z samej pietruszki i selera można przygotować takie cuda! Kolejny gwóźdź kolacji – danie główne – pieczony łosoś w świeżych ziołach i sałatka z owocami cytrusowymi. Palce lizać... Nie mogłam doczekać się deseru. Kiedy wreszcie na stół wjechał cudowny tort bezowy z owocami, wręcz nie mogłam ukryć swojego zachwytu! Teraz już wiem, co znaczy: trafić przez żołądek do serca...

Po udanej kolacji, Mans uruchomił swój sprzęt audio. Z głośników natychmiast popłynęła zmysłowa muzyka.
„Zatańczymy?” - zaproponował, wyciągając swoją dłoń ku mojej.
„Ale tak... sami? Tutaj?” - wyszeptałam zaskoczona.
„Masz coś przeciwko?”
Oczywiście, że nie miałam. Jednak stojąc przy nim nawet w szpilkach byłam zbyt niska.
„Powinnaś zdjąć te buty. Nie są Ci potrzebne.” - polecił rozważnie.
Zsunęłam je z siebie i odstawiłam na bok. Ponownie stojąc u jego boku, mogłam wtulić się głową w jego szeroki tors. A on, niczym romantyczny obrońca, oparł czule swój podbródek na czubku mojej głowy.
Bujaliśmy się w rytmie orleańskiego saksofonu, w milczeniu, wtuleni w siebie, delektujący się zapachami naszych ciał. Bardzo szybko poczułam, jak narasta we mnie podniecenie. Miałam nadzieję, że już niedługo będę mieć okazję do zaprezentowania się przed nim z innej, nieco bardziej świadomej strony.
Wtedy muzyka zmieniła się, na drapieżną i energetyczną. Mans szepnął do mojego ucha:
„Zdaje się, że nie mówiłem Ci tego... ale hobbystycznie param się tańcem klasycznym. Zapraszam do elektryzującego Tango Argentino.”
I nim zdążyłam zaprotestować, porwał mnie w wir tańca, zmuszając do poddania się jego zdecydowanemu prowadzeniu. I nie chodzi tu bynajmniej o lekkość, z jaką moje ciało poddawało się jego władzy, ale o napięcie, które wciąż przyciągało mnie jak magnes. Z każdą sekundą jego dłonie robiły się coraz bardziej zachłanne, błądząc po piersiach, wsuwając się pod cieniutki materiał sukienki. Pod palcami wyczuł elastyczne paseczki od pończoch, kokardki... i nagie pośladki. A ja poczułam, jak moje podbrzusze uciska ogromne wybrzuszenie na spodniach. Oboje nie potrafiliśmy ukryć fascynacji swoimi ciałami... Nie przerywając tanecznych kroków, Mans nachylił się ku mojej twarzy i odnalazł na niej rozwarte i chętne usta. Wpił się w ich miękkość z uwielbieniem i pasją, jednocześnie odszukując na moich plecach srebrny zamek sukienki. Sprawnym ruchem przeciągnął nim do samego końca. Drżącymi z podniecenia dłońmi zsunął sukienkę z moich ramion, aż opadła na podłogę... Jęknął na mój widok. Z trudem powstrzymywał się przed rzuceniem się na mnie z dzikością tygrysa. Nie było jednak potrzeby, by trzymał na wodzy swoje pragnienia, przynajmniej nie do tego stopnia. Postanowiłam ośmielić go nieco i dlatego z niewinnym uśmiechem na ustach zaczęłam rozpinać jego koszulę... guziczek po guziczku. Zamknął oczy. Chyba spodziewał się co nastąpi za moment. Po nagim torsie moje pocałunki posuwały się coraz bardziej w dół... Już poniżej pępka wstrząsnęły nim rozkoszne drżenia. Kiedy rozpinałam jego rozporek, klękając przed nim, przez chwilę chciał mnie powstrzymać. Ostatecznie jednak, zamiast odtrącić moją głowę, pozwolił mi zająć się jego męskością, układając jedynie dłonie na moich włosach. Uznałam to za znaczącą zachętę z jego strony. Wreszcie zsunęłam z niego bieliznę, a w kierunku mojej twarzy natychmiast wyprężył się prawdziwie potężny atrybut męskości. Ogarnęło mnie jednocześnie podniecenie i przerażenie, jednakże ze znaczącą przewagą tego pierwszego odczucia. Rozpoczęłam od delikatnego masażu jego jąder, podczas gdy ustami zaledwie muskałam obfity szczyt jego penisa. Zauważyłam też, że otworzył oczy i przyglądał się moim poczynaniom z zaciekawieniem, jak gdyby chciał mi powiedzieć: weź go wreszcie do ust, nie czekaj, skarbie. I nie czekałam. Z trudem zmieściłam niewiele ponad połowę jego objętości, a to i tak wystarczyło, by Mans ugiął kolana z narastającej w nim pasji i żądzy. Jak najłagodniej i najdelikatniej pieściłam go językiem i dłońmi, zaciskając tuż przy jego nasadzie rozkoszną pętelkę. Każde jej przesunięcie w górę i w dół dostarczało mu kolejnej dawki przyjemności. Wreszcie zdobył się na odwagę i przycisnął moją głowę do swojego krocza. Z trudem powstrzymywałam się przed zakrztuszeniem, lecz nie miałam serca, by odmówić mu przyjemności w zasmakowaniu głębokiego gardła. Zdaje się, że i jego zszokowała moja odporność. Wystarczyło tylko odnaleźć jego guziczek rozkoszy, profesjonalnie zwany prostatą, i kolistymi ruchami stymulować przez krótki moment. Kilka sekund później cały pokój wypełnił się zduszonym krzykiem ekstazy, a cała obfitość jego podniecenia wylądowała na moich piersiach i twarzy.
„Jesteś piękna...” - szepnął, gdy wreszcie był w stanie złapać oddech.
A potem… podał mi serwetkę ze stołu. I choć z makijażu niewiele już zostało, to miał racje – czułam się piękna i wyjątkowa. Właśnie dzięki niemu.

~Fantazyjna



środa, 22 kwietnia 2015

Nordycki spokój i polski temperament

Wirowałam na parkiecie, w rytmie klubowej muzyki. Sama. Z soczyście chłodnym drinkiem w dłoni. Pragnęłam zapomnieć o kolejnym zawodzie miłosnym, który spotkał mnie zaledwie kilka dni temu. Gdy zamykałam powieki podczas swobodnych obrotów, oczyma wyobraźni wciąż widziałam tą ohydną sytuację. Ona i Bartek, posiadający się nawzajem we wszystkich możliwych pozycjach... I ja, - ukryta za drzwiami garderoby. Szok i niedowierzanie. Ból i przejmujący żal do wszystkich mężczyzn na świecie, bez wyjątku. W tamtej chwili byłam pewna tylko jednego – albo każdy przedstawiciel męskiego gatunku to zwykła marionetka sterowana chwilowymi pobudkami seksualnymi, albo ja mam cholernego pecha i za każdym razem trafiam na nieodpowiednie przypadki. Nieodpowiednie... to zbyt mało powiedziane. To rasowi dranie, którzy sztukę igrania z kruchymi i wrażliwymi kobiecymi duszyczkami opanowali do perfekcji. Nigdy więcej takiego zaangażowania z mojej strony – szeptał mózg, upojony alkoholem. Lecz czy serce go posłucha? Ta para nie zawsze przemawia jednym głosem. Dysproporcje w ich zdaniach, co do podejmowanych przeze mnie decyzji, pojawiają się wyjątkowo często. Ale chyba na tym właśnie polega cały urok ich niespójnego działania.

Drink skończył się szybciej niż piosenka, a moja skołatana sfera emocjonalna domagała się kolejnej porcji znieczulenia. Postanowiłam więc udać się na miejsce przy barze, w celu zakosztowania nieco mocniejszych trunków.
„Podwójną szkocką z lodem” - rzuciłam w stronę barmana, który niespiesznie zrealizował moje zamówienie. Rzucając banknot na ladę, wzięłam dwa głębokie łyki alkoholu. Paliło jak diabli. Zakasłałam więc kilkukrotnie i otrząsnęłam się zniesmaczona, co wywołało rozbawienie stojących nieopodal jegomości. Ich miarowy rechot wypełnił całą przestrzeń dokoła mnie, a świat lekko zawirował. Oparłam się więc o marmurkowy blat, tuż nad szklanką i ukryłam twarz w dłoniach. Tkwiłam tak przez najbliższe kilka minut, zanim czyjaś dłoń nie ułożyła się gładko na moim przedramieniu. Uniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą szczupłego blondyna o typowej, skandynawskiej urodzie. Zniewolił mnie swoją nieprzeciętną urodą, spokojem i oczami błękitnymi jak niebo nad norweskimi fiordami. Zamarzyłam, żeby tak zwyczajnie w nich utonąć.
„Dlaczego jesteś taka smutna?” - zapytał łamaną polszczyzną. Dostrzegając stopień mojej konsternacji, łagodnie pogładził mnie po policzku, czym wcale nie dodał mi otuchy. Czułam się jeszcze bardziej onieśmielona, niż kilka sekund wstecz. Mając jednak na uwadze poprzednie przykre wypadki, odsunęłam się nieco od jego dotyku. Zauważył to i natychmiast cofnął rękę.
„Nie czuję się dobrze...” - wyjąkałam - „Muszę wyjść na zewnątrz.”
Niestety, zsuwając się z krzesła niefortunnie podwinęła mi się noga. Upadłam, zanim nieznajomy w ogóle zdążył zareagować. Wprawdzie nic poważnego mi się nie stało, ale mężczyzna natychmiast uniósł mnie na rękach i wyniósł z zatłoczonego klubu na świeże powietrze. Był silny i bardzo wysoki, więc dźwiganie mojego ciała nie sprawiało mu problemu. Jak przez mgłę pamiętam moment, gdy przeniósł mnie przez próg jakiegoś mieszkania i ułożył na miękkim łóżku. A potem... potem już tylko czarna dziura w zapisie wydarzeń poprzedniej nocy.

Rankiem obudziłam się z potężnym kacem. Moja głowa pękała w szwach, a usta domagały się chłodnego łyku wody. Sięgając jednak na szafkę obok łóżka i nie odnajdując tam butelki z wodą mineralną, zorientowałam się, że przecież nie jestem u siebie! I wtedy ogarnęła mnie panika. Jak oparzona wyskoczyłam spod miękkiej kołderki. Zauważyłam też, że nie mam na sobie ubrań, lecz tylko męską, seksownie pachnącą koszulę. A pod nią byłam zupełnie naga... Postanowiłam zachować zimną krew i dowiedzieć się, co stało się tamtej nocy. Otworzyłam więc drzwi od sypialni, przechodząc do obszernego, jasnego salonu, połączonego z aneksem kuchennym. Właśnie tam krzątał się chłopak, którego imienia nawet nie znałam. Z pełnym zaangażowaniem przygotowywał klasyczne angielskie śniadanie, którego aromat z pewnością normalnie zachwyciłby mój zmysł węchu... wówczas jednak przyprawiał mnie o lekkie mdłości. Stałam tak zupełnie skołowana, nie mając pojęcia w jaki sposób znalazłam się w takim położeniu. Mężczyzna podniósł swoje błękitne oczy, oderwał się od patelni i uśmiechnął się szeroko, prezentując rządek idealnie białych i równych zębów.
„Jak Ci się spało?” - zagaił. - ”Mam nadzieję, że nieco wróciłaś już do siebie.”
Podszedł i ucałował moje czoło, a potem czule przyciągnął do siebie. Prawą dłonią pogładził wybrzuszające się przez materiał koszuli sutki, a lewą nasunął delikatnie na nagi pośladek. Było to jednocześnie przyjemne... i niezwykle krępujące. Nie zwracając uwagi na skwierczący na patelni olej, delikatnie całował moją szyję, obniżając się nieco do poziomu moich piersi. Luzując kolejny od góry guziczek, uwolnił je spod okowów materiału, aby nacieszyć się ich widokiem i posmakować ich gładkości, za pomocą ciepłego języczka. Zawstydzona delikatnie odsunęłam się, zakrywając szczelnie półnagi dekolt.
„Kto by pomyślał, że jesteś taka nieśmiała...” - zaśmiał się lubieżnie, ponownie przyciągając do swojego postawnego ciała. Na dalsze formy ucieczki zwyczajnie nie miałam szans.
„Skąd się tu wzięłam? I dlaczego właściwie jestem naga?”
„Dlaczego, pytasz?” - moja niewiedza wyraźnie go zaskoczyła.
„Przecież sama się rozebrałaś. To znaczy, wcześniej poprosiłaś mnie, abym zabrał Cię do domu. Nie znałem Twojego adresu... więc sama rozumiesz. Położyłem Cię do łóżka w sypialni i sam chciałem spać w salonie, ale nim wyszedłem poprosiłaś mnie o coś do picia. A kiedy wróciłem do pokoju...”
W tym momencie jego głos nieco się załamywał.
„Leżałaś naga, zupełnie naga i opętana jakimś seksualnym szałem. Chyba robiłaś sobie dobrze, bo strasznie głośno jęczałaś...”
Zapadła cisza. Myślałam, że spalę się ze wstydu.
„Chciałem Cię uspokoić i ułożyć do snu... ale przecież jestem tylko samotnym facetem... a Ty rzuciłaś się na mnie... rozpięłaś rozporek i...”
„Powiedz wprost. Spaliśmy ze sobą?”
„Niezupełnie. Już prawie się do mnie dobrałaś, gdy dotarło do mnie, że przecież na trzeźwo na pewno nie zgodziłabyś się na seks z nieznajomym.”
Ulżyło mi.
„Nie mogłem jednak okiełznać szalejącego w Twoim ciele potwora i dlatego, zamiast uspokoić, postanowiłem Cię zaspokoić. Wsunąłem więc swoje paluszki tam, gdzie już byłaś bardzo wilgotna. Od razu znalazłem ten punkcik i stymulowałem go na setki różnych sposobów... Rany, nie jestem w stanie zliczyć ile razy doszłaś, zanim emocje w Tobie opadły i ułożyłaś się do snu.”
I znów pąsowy rumieniec zakłopotania wpełznął na moje policzki.
„Dziękuję, że nie wykorzystałeś okazji...”
„Drobiazg...” - szepnął.
„Czy mogę Ci się za to... i za opiekę jakoś odwdzięczyć?”
Zastanowił się przez chwilę.
„Myślę, że wieczorny obiad będzie OK.”

No to jesteśmy umówieni, Mans. Swoją drogą – ciekawe nosisz imię. I Ty sam jesteś ciekawy...


~Fantazyjna.


sobota, 18 kwietnia 2015

Spełniona obietnica, spełniona kobieta

„Czyż nie jest śliczny?”
„Tak! Jest cudowny! Taki malutki i słodki jak cukierek!”
„Jakie nosi imię?”
„Miki”
„Och! Zazdroszczę Ci, że go znalazłaś.” - oto jak koleżanki z pracy przyjęły wiadomość o moim nowym nabytku. Właściwie całe biuro żyło dziś akcją ratunkową w moim wykonaniu, chwaląc mnie za odwagę i chęć niesienia pomocy bezbronnym istotkom. Ze względów oczywistych pominęłam tę bardziej istotną dla mnie część wydarzeń, ale i bez kontekstu erotycznego cała historia zyskiwała na rozgłosie. Po pracy, jeszcze przed głównym wyjściem zagadnął mnie szef. Elegancki, szarmancki, z każdym dniem coraz przystojniejszy.
„Słyszałem, że przygarnęłaś małego Yorka. Nie wiedziałem, że lubisz zwierzęta.”
„Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz...” - szepnęłam zalotnie w jego stronę. Zauważając jego skrępowaną minę, dodałam małe wyjaśnienie:
„Zawsze kochałam psy. Myślałam nawet o kupnie szczeniaczka jakiś czas temu i szukałam odpowiedniego dla siebie. Widać, że sytuacja się odwróciła i to on mnie znalazł.”
Szef uśmiechnął się pod nosem, otwierając mi drzwi. Kątem oka dostrzegłam, jak wodzi wzrokiem po mojej pupie.
„Może podwiozę Cię do domu? Będę jechał w tamtym kierunku, więc jeśli masz ochotę...” - zaproponował nieśmiało.
„Jasne! Dziękuję. Zawsze to lepsza alternatywa od podróży zatłoczonym autobusem miejskim.” - odparłam zadowolona.
„Cóż, chyba czas pomyśleć o samochodzie służbowym dla Ciebie. Myślę, że zasługujesz nie tylko na awans, ale i wiele większych udogodnień...” - wyszeptał tuż obok mnie, otwierając mi drzwi do swojego Porsche. - „Jesteś mi bardzo potrzebna.”

Szok i niedowierzanie. Czyż może zdarzyć się coś lepszego od takiej pochwały i zapowiedzi awansu? A jednak – może. Podjeżdżając na parking nieopodal mojego mieszkania, drogę gwałtownie zajechał nam czerwony mustang, którego właściciela zdążyłam już poznać. Serce zabiło mi jak oszalałe. Oby tylko nie doszło do starcia między nimi. Niestety...
„Pan wybaczy – krzyknął przez odsuniętą szybę do właśnie wysiadającego Bartka – ale właśnie bezczelnie zablokował mi Pan wyjazd  tej strony. To zupełny brak kultury.”
Zmroziło mi krew w żyłach.
„Ależ absolutnie. Mam prawo tutaj stać. To miejsce parkingowe jak każde inne. Nich Pan nie będzie takim frustratem.” - odparł drwiąco Bartek. I wtedy zauważył mnie, siedzącą w samochodzie szefa. Nie wyglądał na zadowolonego, jednak zachował resztki przyzwoitości i nie zdradził faktu istnienia między nami jakiejkolwiek zażyłości. Podziękowałam szefowi za podwiezienie, a ten odjechał z parkingu z piskiem opon. Musiał być koszmarnie wściekły. Jestem jednak prawie pewna, że widział, jak Bartek pocałował mnie na powitanie i szybko zaciągnął w stronę mieszkania. Jaka była prawda, nie dowiem się pewnie nigdy. Chociaż...

„Kto to był? Ten facet, który podrzucił Cię z pracy?” - zagadnął mnie, gdy leżąc wygodnie z drzemiącym pomiędzy nami Mikim popijaliśmy wspaniałe różowe wino.
„To mój szef. Ale nie musisz być o niego zazdrosny. Nic mnie z nim nie łączy.” - dodałam na wszelki wypadek.
Uśmiechnął się łagodnie, przeczesując palcami moje włosy.
„Jestem zaskoczona, że jeszcze dziś przyjechałeś. Nie myślałam, że zobaczę Cię tak szybko.” - przyznałam po dłuższej chwili milczenia.
„Przecież obiecałem... Obiecałem, że to nie będzie koniec.”
„Więc to tylko początek.”
„Mam nadzieję. Ale najwięcej zależy od Ciebie...”
Teraz to ja spuściłam oczy po sobie, czując obezwładniające mnie zawstydzenie. Wtedy Bartek uniósł mój podbródek i ponownie spojrzał na mnie tak głęboko, że jego wzrok dotarł we mnie tam, gdzie byłam już naprawdę wilgotna.
„Nie potrafię tego powstrzymać, co dzieje się w mojej głowie. Cały czas myślę o Twoim ciele i nadal mam ochotę...
„Gdzie jest Miki?” - nagle zdałam sobie sprawę z nieobecności mojego pupila – „Miki!”
Wtedy spod łóżka wybiegł zadowolony piesek, trzymający w  pyszczku małe plastikowe opakowanie. Aż zastygłam w bezruchu widząc, jak Bartek spogląda na pudełko, a potem na mnie, z coraz to większym niedowierzaniem... Elastyczny wibrator analny. Jeszcze nie odpakowany. Co za historia...
„Hej, Mała! Nie wiedziałem, że lubisz takie zabaweczki!” - zaśmiał się serdecznie.
„Ja … tylko... to znaczy...” - jąkałam się czerwona jak dorodne jabłuszko w sadzie.
„Skarbie! Nie musisz mi się tłumaczyć. Ale to miłe z Twojej strony, że zostawiłaś testowanie tego cudeńka właśnie dla mnie...”
I nim zdążyłam wytłumaczyć swoje pozorne zamiłowanie do zabawkowych dewiacji, Bartek z rozbawieniem wydobył jego zawartość, a potem wyciągnął kieliszek z mojej dłoni i odłożył do na bok. Ponownie przyciągnął mnie do siebie, a że byliśmy już w samej bieliźnie, to nie trudno było zauważyć jego potężną erekcję pod bokserkami.
„No dalej, wiesz co robić...”
Oczywiście, byłam w pełni świadoma, czego potrzeba przystojniakowi takiemu jak on. Zsunęłam więc tylko elastyczną bieliznę i uwolniłam jego męskość z okowów materiału. Wyczuwając bliską obecność kobiecych ust, zdawało się, że urósł jeszcze bardziej. Zapominając już o ówczesnej kompromitacji, zajęłam się pieszczotami jego najbardziej wrażliwych okolic. Początkowo tylko muskałam ustami sam delikatny czubek, aby potem wprowadzić go głęboko i wąsko, aż po same migdałki, łagodnie ssąc i obejmując językiem. Klęcząc przede mną na łóżku, wyciągnął dłonie przed siebie i powoli odchylił sznureczek moich stringów, masując pełen owal pośladków. Jego palce bardzo szybko zawędrowały wtedy w okolice mojej drugiej szczelinki. Nie przejęłam się tym i z pasją kontynuowałam oralne pieszczoty mojego kochanka. Nagle coś wilgotnego i chłodnego wsunęło się między moje pośladki! Nim zdążyłam jednak zaprotestować, obezwładniły mnie absolutnie doskonałe wibracje, które tylko wzmogły mój apetyt na więcej. Podwójna rozkosz? Czemu nie... Wygięłam się jak kotka, mrucząco zachęcając partnera do odkrycia tajników wolnej i bardzo już spragnionej dziurki. Nie musiałam czekać zbyt długo. Wystarczyło kilka chwil, aby zaatakował mnie od tyłu i nacierając z pełnym impetem wypełnił mnie aż po brzegi. Fala rozkoszy przelała się przez nasze ciała, odbierając nam dar trzeźwego myślenia. Teraz liczyła się dla nas tylko ta chwila i ten moment, gdy on, tak łagodnie i spokojnie przesuwał się w moim ciele, odczuwając także wibracje, którymi rozmyślny gadżet raczył wnętrze mojej drugiej szczelinki. Bartek jeszcze w połowie się nie rozgrzał, kiedy ja szczytowałam po raz pierwszy, krzycząc i wijąc się pod ciężarem jego ciała. Nie zamierzał ustąpić nawet na sekundę, pragnąc czerpać ze mnie każdą intensywną impulsację pobudzonych przez orgazm mięśni. Kolejna dawka rozkoszy znów narastała w szaleńczym tempie, nie pozwalając mi oddychać i krzyczeć. Jedynie pojedyncze półsłówka mogły wydobywać się z mojego gardła. Bartek oddychał coraz szybciej i szybciej, a ułożonymi na biodrach dłońmi przyciągał mnie co raz szybciej ku sobie. Od czasu do czasu badał palcami moje sterczące sutki lub też przesuwał się niżej, drażniąc opuszkami chętną do zabawy łechtaczkę. Kolejny orgazm wstrząsnął moim ciałem, nad którym praktycznie nie miałam już władzy. Opadłam bezładnie na miękką pościel, pozwalając mu w pośpiechu opuścić moje ciało. Prawą ręką odsłonił moje długie włosy i natychmiast sam dostąpił niebagatelnej ekstazy. Nektar jego rozkoszy obficie zrosił moje pośladki, plecy i uda, spływając perlistymi kropelkami po napiętej skórze, wprost na śnieżnobiałe prześcieradło.

Tej całej scenie przyglądał się Miki, przechylając swoją mądrą główkę na bok. Nie przeszkadzał, nie podchodził, pozwalając nam nacieszyć się w pełni swoją obecnością. Zupełnie jak gdyby cieszył się z takiego obrotu sprawy... Mądry piesek.


~Fantazyjna


środa, 15 kwietnia 2015

Przygarnij mnie...

Zamykam oczy i jestem dokładnie tam, gdzie zechcę. Siła mojej wyobraźni niesie w najdalsze zakątki męskich umysłów, które z taką pieczołowitością staram się poznać i zrozumieć. Mówią, że to kobieta zmienną jest, skomplikowaną jest i niemożliwą do pojęcia. Nonsens! Matka natura ukształtowała nas na obraz kwiatu – delikatne, pachnące i piękne – kwitnącego na dorodnej jabłoni lub śmiertelnie trującej krzewince pokrzyku. Pragniemy tylko ciepła (słońca), miłości (wody) i bezpieczeństwa (powietrza), by przeżyć. Tylko od dbających o nas mężczyzn zależy, czy z kwiatu wyrośnie mięsisty owoc, czy zdradliwie słodka jagoda.

O podobieństwie kobiet i kwiatów można by rozważać jeszcze przez długi czas, zwłaszcza, gdy rozkoszuje się widokiem kwitnących na biało – różowo drzewek owocowych w niedaleko położonym parku. Siedziałam na ławeczce i rozkoszowałam się docierającymi do mnie złocistymi promieniami słońca i lekkimi podmuchami przyjemnie chłodnego wiatru, gdy nagle coś ciepłego, małego i wilgotnego przyssało się do mojej kostki. Zszokowana zdjęłam okulary przeciwsłoneczne i spojrzałam w dół. Tuż przy mojej nodze kręcił się maleńki Yorkshire terrier. Nie jestem znawczynią w tym temacie, ale piesek nie mógł mieć więcej niż pół roku. Odruchowo rozejrzałam się za nadchodzącym właścicielem tego maleństwa, ale z przykrością stwierdziłam, że z żadnej strony nie nadchodzi zainteresowany nim człowieczek. Wtedy również zdałam sobie sprawę, że zwierzak nie ma obroży, a jego sierść jest mocno brudna i posklejana w ciemne strąki. Innymi słowy, wszystkie okoliczności wskazywały na to, że ta bezbronna istotka była porzucona, bezpańska – nie miała nikogo, kto zaopiekowałby się nią w należyty sposób. Pierwsza myśl – telefon do schroniska. Nie zrobiłam tego jednak, zdając sobie sprawę, że w takich ośrodkach w ogóle nie dba się o szczęście psów, a jedynie w większym lub mniejszym stopniu umożliwia się im przeżycie. Dlatego postanowiłam, że zabiorę go do domu, a potem dam ogłoszenie w internecie. Być może jest kradziony? A jeśli ktoś go rozpozna? Nigdy nie wiadomo... Schyliłam się więc do zwierzaka zabawiającego się obcasami moich szpilek i podjęłam próbę pochwycenia go dłońmi. Niestety, spłoszony zbyt gwałtownymi ruchami dał susa w okoliczne krzaki i ani myślał z nich wychodzić. Niewiele myśląc wskoczyłam za nim w gęste zarośla, targając przy tym pończochy i brudząc krystalicznie białą. Moje zmagania z żywiołem parkowej roślinności nie uszły uwadze przechodzącego obok eleganckiego mężczyzny w okularach. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Ubrany był w materiałowe, dobrze skrojone spodnie, kraciastą koszulę i dopasowaną marynarkę. Największe wrażenie robiła jednak jego perfekcyjna, wymuskana fryzura. „Fryzjer lub stylista” - pomyślałam na jego widok i jak się później okazało – miałam słuszną rację w swoich podejrzeniach.
„Hej! Coś się stało?” - zawołał wyraźnie przejęty moim stanem. Musiałam wyglądać tragicznie z fragmentami gałązek we włosach. Poczułam, jak wstydliwy rumieniec powoli rozlewa się na moich policzkach. Drżącym z przejęcia głosem nakreśliłam mu całą sytuację, a on wysłuchał jej z uwagą. Niewiele myśląc, zrzucił z siebie marynarkę i sam zanurkował w gęstwinie. Po chwili wyszedł z niej umorusany i potargany nie mniej niż ja, choć jego trud widocznie się opłacił – w dłoniach trzymał drżącego z przerażenia pieska.
„Jedziemy do mnie!” - zarządził - „Mój ojciec jest weterynarzem. Obejrzy go i zaszczepi, nie mówiąc już o profilaktycznym odwszeniu i odrobaczeniu. Nie wiadomo ile czasu tu spędził.”
Posłusznie zabrałam swoją torebkę i jego marynarkę, pędząc w pośpiechu, by dotrzymać mu kroku. Nie ukrywałam, że podobała mi się jego troska i chęć pomocy. Jak dobrze, że na niego trafiłam.

Okazało się, że jego samochód zaparkowany był całkiem niedaleko. Pędząc z prędkością światła wyjechaliśmy poza obręb miasta, docierając wreszcie do olbrzymiej posiadłości, w której, jak wytłumaczył, mieszka cała jego liczna rodzina. Do niego należało poddasze z całkiem pokaźnym tarasem. Ojciec Bartka na nasz widok zaśmiał się serdecznie i zaciekawieniem wysłuchał całej mojej historii.
„Słuchajcie – wykąpię go i lekko przystrzygę mu włosy. Potem, oczywiście, wszystkie standardowe  procedury i niezbędne szczepienia. Trzeba założyć mu odpowiednią dokumentację. Możecie odebrać go za godzinę.” - powiedział starszy pan, przejmując drżącego z przerażenia zwierzaczka na swoje ręce. Po chwili również dodał:
„Synu, zaproś Panią do siebie na górę. Zdaje się, że oboje potrzebujecie kąpieli.”

Zgodnie z wolą pana domu, Bartek zaprosił mnie do swojego olbrzymiego pokoju, który raczej przypominał ekskluzywną kawalerkę o całkiem pokaźnym metrażu.
„Usiądź, proszę” - wskazał mi miejsce na kanapie. - „Poczęstuję Cię czymś do picia, a potem, jeśli oczywiście masz na to ochotę, możesz skorzystać z prysznica.”
„Z chęcią.” - zaśmiałam się. - „Zdaje się, że nie wyglądam teraz najkorzystniej z błotem we włosach.”
„Mogę być szczery?” - zapytał rozbawionym tonem?
„Jasne!”
„Najchętniej widziałbym Cię tylko w nim...”
Ze zdziwienia aż otworzyłam usta. Nie zamierzał zmarnować tej okazji. Niespodziewanie doskoczył do mnie i z impetem wpił się w moje usta, wypełniając je namiętną grą ciepłego i wilgotnego języka. Nie oponowałam, gdy powoli pozbawiał mnie poplamionej koszuli i szarej spódniczki, rozszarpując mocno zniszczone pończochy na mojej drżącej z podniecenia skórze. Nie potrafiłam powstrzymać w sobie tej pokusy, by oddać mu się bez reszty i z nieskrywaną przyjemnością chłonąć delikatne i ciepłe pocałunki, którymi obsypywał moje ciało. Był ostrożny i cierpliwy. Z uwagą badał każdą moją reakcję, pragnąc jak najlepiej dopasować się do czułej mapy erogennej mojego ciała. Tak rozgrzaną i gotową na więcej, przeniósł na rękach, niczym trochę większego, lecz bardziej oddanego i radosnego psiaka, do całkiem obszernej kabiny prysznicowej. Wciąż nie przerywając kaskady pieszczot i śmiałych dotyków, zrzucaliśmy z siebie ubrania, pospiesznie odkręcając kurek z wodą. Natychmiast spłynął na nas strumień lodowatych kropli, które stopniowo rozgrzewały się, podobnie jak atmosfera między nami. Tonąc w przyjemnym wodospadzie, przelewającym się nad nami, delikatnie scałował moje sterczące sutki, dłonią wędrując pomiędzy uda. Jego zwinne paluszki natychmiast wślizgnęły się pomiędzy pulchne i wilgotne wargi, docierając dokładnie w sekretny punkcik kobiecej rozkoszy. Oparłam głowę o chłodne jeszcze płytki, pozwalając mu smakować mojego ciała na wszelkie możliwe sposoby. Podobnie, jak ciepłe krople na mojej skórze, jego usta wędrowały coraz niżej, aby wreszcie dotrzeć do mojego drżącego i ciepłego łona.
„Smakujesz wyjątkowo... Jak kwiaty wiśni...” - wyszeptał w strugach wody, jednocześnie rozszerzając moje uda dłońmi. Nie tracąc już ani sekundy na dalsze komplementy, znów zanurkował we mnie – tym razem swoim języczkiem. To wyzwoliło we mnie kolejną dawkę nieopisanej przyjemności. Z każdym łagodnym przesunięciem się jego ust po mojej łechtaczce, wydawałam z siebie cichy jęk, który (na szczęście) zagłuszał szum spadających kropli. Chwyciłam jego głowę, wplatając palce we włosy i przyciskając jego czoło do mojego podbrzusza dałam mu sekretny znak  tym, jak blisko jestem rozkoszy. Nie przestawał, wręcz pieścił mocniej i z większym zdecydowaniem. Swoje dłonie zacisnął na pośladkach, masując ich gładki i przyjemny w dotyku owal. Jak tykająca bomba, odliczałam sekundy do wybuchu w moim ciele tej fali przyjemności, która przeniesie mnie z powrotem do parku pełnego kwiatów, do kobiecego Edenu...
Nagle podniósł się, stanął na wprost mnie i ponownie pocałował, a jego ręka znów powędrowała w czułą strefę moich kobiecych skarbów. Patrzył mi prosto w oczy, podniecony do granic możliwości, oczekując na napierające na mnie uczucie nadchodzącego orgazmu. Odzyskując resztki świadomości, nim jeszcze fala orgazmu przelała się przez moje ciało, chwyciłam ręką jego sztywną męskość.... Ścisnęłam ją mocno, zamykając oczy i pozwalając, aby pełen wymiar rozkoszy tak po prostu ogarnął całą moją duszę...

Nim jeszcze mój oddech powrócił do normy, seksowny i nagi Bartek szepnął do mojego ucha:
„Dokończymy to innym razem... Nie miej mi tego za złe, Skarbie. Muszę wracać do pracy.”
„A co z pieskiem?”
„Podrzucę Was do domu. Przy okazji dowiem się, gdzie znajdę Cię kolejnym razem.”
„Wolisz od razu mój adres, zamiast numeru telefonu?”
„Śliczna, z Twoich numerów interesuje mnie jedynie szybki numerek.”
Śmiejąc się i snując sugestywne żarty – w takiej atmosferze dokończyliśmy wspólny prysznic.

~Fantazyjna




sobota, 11 kwietnia 2015

W podróży pełnej uniesień

Wracałam ze świątecznego urlopu pociągiem, a czas dłużył się mi niemiłosiernie. Wpatrywałam się w przemijający za oknem horyzont i słońce, które leniwie przedzierało się przez poranne chmury. Każdą myśl pojawiającą się w mojej głowie dusiłam już w zarodku, bowiem stan, który w tamtym momencie napawał mnie największą radością egzystencji, złożony był w większości z absolutnej pustki w głowie, ciszy i aromatu kawy w plastikowym kubeczku „na wynos”. Niebo tak cudownie czerwieniło się, jak moje rumiane od chłodu policzki. Jeszcze nie zdążyłam się ogrzać, jeszcze przemierzałam znajome mi od dzieciństwa tereny, coraz bardziej oddalając się jednak od rodzinnego domu. Tyle wspomnień i tyle przyjemnych chwil... Na całe życie. Na zawsze.

„Czy mógłbym się dosiąść?” - do mojego przedziału zajrzał elegancki mężczyzna w wieku około 45 lat. Uśmiechnął się na widok mojego osłupienia, spowodowanego nagłym wyrwaniem mózgu ze stanu umysłowej bezczynności. W porę jednak zreflektowałam się i odparłam:
„Bardzo proszę, zapraszam”.
Zajął miejsce dokładnie obok mnie. Nie wyciągnął gazety lub telefonu, jak zwykła robić to większość nieznajomych, przymuszonych do przebywania w tak małym pomieszczeniu przez dłuższy czas, tylko przyglądał się uważnie. Ze spokojem wydobył z kieszeni pakiet zagranicznych papierosów.
„Zapali Pani?” - zaproponował, wyciągając w moją stronę metalową, staromodną papierośnicę wypełnioną czarnymi rosyjskimi Sobranie. Nie jestem osobą palącą. Sięgnięcie po papierosa zdarza mi się w dwóch sytuacjach – kiedy jestem bardzo zdenerwowana lub w celach towarzyskich. Tego poranka, o 5.50 nie miałam powodu do stresu, jednak drugi warunek został jak najbardziej spełniony. Niepewnie sięgnęłam po papierosa i podziękowałam skinieniem głowy za podłożony mi ogień z grawerowanej, srebrnej zapalniczki. Zaciągając się kojącym dymem dostrzegłam, że tuż obok mnie siedzi nie byle kto... wyglądał mi raczej na człowieka sukcesu, bogacza, który częściej widuje luksusowe wnętrze swojego helikoptera niż stary, polski pociąg. Ubrany był modnie, elegancko i nietuzinkowo. Na jego nadgarstku błyszczał rasowy Breitling, a z szyi uwalniała się ostra i zdecydowana woń perfum. Paryski styl, klasyczna elegancja. Jego twarz była już nieco osnuta woalem pierwszych zmarszczek, jednak były to mądre wgłębienia i bruzdy, dodające mu tylko stosownego charakteru. Miał zarost, dość długi i obfity, a długie do ramion włosy spięte w elegancki kucyk. Pomimo iż nie gustuję w tak hojnie owłosionych mężczyznach, ten wydał mi się nad wyraz atrakcyjny.
„Dokąd Pani zmierza?” - zapytał lekko zachrypniętym głosem, wypuszczając dym bokiem ust.
„Do końca trasy. A Pan? - odparłam krótko, odwracając pytanie w jego stronę.
„Również...”
Przez chwilę znów zapadła wymowna cisza. Gasząc papierosa w popielniczce, ponownie skierował na mnie wzrok, który tym razem stał się wyczuwalnie bardziej przenikliwy.
„Proszę wybaczyć mi tą sugestię, ale przypomina mi Pani moją byłą narzeczoną...”
„Bardzo mi przykro... Co się stało?”
„20 lat temu, w dzień naszego ślubu... zaginęła. Ostatni ze świadków widział ją w pociągu, kursującym właśnie tą trasą, o tej samej godzinie. Więc kiedy zobaczyłem Panią... Rozumie Pani – wspomnienia odżyły. Jest Pani taka podobna do mojej Marii...” Właśnie wtedy po raz pierwszy musnął wierzchem dłoni skórę na mojej twarzy. Na pewno zauważył dreszcze przeszywające moją skórę. Pociąg świszczał i przyspieszał, podobnie jak mój oddech, gdy jego wypielęgnowana dłoń wsuwała się pod cienki materiał spódnicy i wędrowała łagodnie pomiędzy uda.
„Wybacz... nie mogę się powstrzymać...” - szeptał drżącym głosem do mojego ucha. - „Tak bardzo tęskniłem za Tobą, moja Mario...”
Ten mężczyzna jednocześnie przerażał mnie i podniecał. Tonęłam w jego uroku i rozpływałam się pod natłokiem jego śmiałych poczynań. Nawet jeśli nie byłam jego Marią, to chciałam nią zostać, choćby na ten jeden moment, gdy spod eleganckich spodni przedzierała się potężna erekcja. Doskonale zdawałam sobie sprawę z możliwych konsekwencji takiego skoku w bok... Ale jestem tylko Ewą, przed którą postawiono soczyste i jędrne jabłuszko. Głód jego soczystości narastał z każdym przebytym kilometrem. Teraz, gdy jego palce wpełzały pewnie do mojego wnętrza, nie mogłam powstrzymać tej nieodpartej chęci sięgnięcia do jego rozporka i posmakowania jego dojrzałych atrybutów. Z niewielką pomocą eleganckiego pana, wydobyłam spod osłony bielizny dorodny klejnot męskości i powoli zanurzyłam go w ustach, muskając ciepłymi wargami sam jego czubek. Pojękiwał i kręcił się niespokojnie, dając mi do zrozumienia, że im głębiej zawędruje we wnętrzu moich ust, tym silniejsze będą jego doznania. „Co robisz, przestań...”... Mój mózg wciąż wykrzykiwał do mnie setki karcących uwag, które w tamtym momencie zagłuszały ciche jęki mężczyzny. Chęć sprawienia mu rozkoszy górowała wtedy nad każdym innym uczuciem. Nie miałam innego wyjścia, jak tylko wziąć go głęboko, aż do samego gardła. Nie pośpieszał mnie ani nie przymuszał. Ufnie odchylił głowę ku tyłowi, pozwalając mi w dowolny sposób bawić się z jego ciałem. Ciepłym języczkiem wciąż wędrowałam po całej męskości, a moje dłonie spokojnie masowały naprężoną i gładką jak jedwab mosznę. Nawet z tej perspektywy obserwowałam jego doskonałe oblicze – on, gdy tylko dostrzegał moje wzniesione ku górze oczy, natychmiast opadał na oparcie fotela, obezwładniony własnymi wyobrażeniami i fantazjami. Mogłabym w ten sposób bardzo szybko ulżyć jego pożądaniu, jednak sama również pragnęłam spełnienia. Dosiadłam go więc zdecydowanie i szybko, czego zupełnie się nie spodziewał. Doskonale wypełnił moje wilgotne  i ciasne wnętrze, układając ciasno obie dłonie na półnagich pośladkach. Unosił je wraz ze mną i ponownie wbijał się we mnie, wyzwalając w naszych ciałach miliony rozkosznych drżeń. Byłam jego i tylko jego, a on był mój i tylko mój. Kochaliśmy się powoli i namiętnie, nie oszczędzając sobie długich pocałunków i dotyku rozbieganych dłoni. Wiedzieliśmy, że za moment ogarnie nas doskonała rozkosz, która przeniesie nasze dusze w zupełnie inny wymiar, poza granice ciasnego przedziału pociągu...

„Halo! Proszę Pani! Ma Pani ten bilet, czy nie?”
Ze snu wyrwał mnie głos kontrolera w granatowym uniformie. W niczym nie przypominał on przystojnego bogacza, z którym jeszcze chwilę temu przeżywałam minuty pełne uniesień. Wyciągnęłam bilet z torebki i udowodniłam legalność mojego przejazdu. Mężczyzna pożyczył mi szczęśliwej podróży i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą.
„Dzień dobry. Czy można się dosiąść?”
To był ON! Naprawdę ON!
Z przyjemnością zaprosiłam go do mojego ciasnego, lecz przytulnego przedziału...


Fantazyjna