„Jesteś gotowa?” - w telefonie odezwał się dobrze znany mi
głos, okraszony stosowną nutką irytacji.
„Już prawie! Bardzo proszę o cierpliwość.”
W pośpiechu malowałam usta malinową szminką, zasuwając przy
tym torbę podróżną. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na mieszkanie, aby
upewnić się, że wszystko jest pozostawione jak należy. I uważne zamknięcie drzwi na klucz. Dopiero
po trzykrotnym naciśnięciu na klamkę upewniłam się, że cały dobytek będzie
bezpieczny pod moją nieobecność. Taszcząc za sobą niewielką walizkę udałam się
w stronę zaparkowanego przy chodniku, czarnego, ekskluzywnego, pachnącego
jeszcze niemieckim salonem suv'a od Porsche. Nie jestem pewna, jaki to model.
Jak łatwo się domyślić, czekającym na mnie mężczyzną, opierającym się o
przednią maskę wozu był mój szef. Dopiero co odpalił swojego goździkowego
Diaruma, jednak na mój widok natychmiast przygasił go butem i pospieszył z
pakowaniem bagażu do obszernego schowka. Zamiast zrzędzić niczym sfrustrowany
czekaniem mąż, z gracją otworzył drzwi pasażera i pozwolił zająć miejsce tuż
obok siebie. Jego szarmanckie zachowanie prawie zawsze wywierało na mnie tak
olbrzymie wrażenie. Niecodziennie spotyka się kogoś tak przystojnego, z
nienagannymi manierami i należytą ogładą towarzyską. Jak już wcześniej pisałam,
posiada kilka wad, przez które wielu pracowników zwyczajnie nie przepada za
jego towarzystwem.. Okazuje się jednak, że należę do grupy ludzi, których darzy
ogromnym szacunkiem i zaufaniem, pomimo znacznie „niższego” statusu
społecznego.
Należy się zatem kilka słów wyjaśnienia, dlaczego dzisiejsze
popołudnie spędziłam z szefem w samochodzie. Jestem jedyną osobą w firmie,
która biegle posługuje się trzema językami, dlatego też kilka dni temu
zaproponowano mi udział w specjalistycznej konferencji w Niemczech. Oczywiście
ucieszyłam się z tytułu możliwości spędzenia darmowego weekendu w Berlinie, tym
bardziej, że moim jedynym towarzyszem okazał się właśnie przystojny szef.
Oczywiście, nawet po burzliwym rozstaniu z Marcinem, nie liczyłam na zaloty z
jego strony, jednak działającą wyobraźnię nie sposób było zatrzymać. Gdy
wyruszyliśmy w wielogodzinną trasę, ogarnęła mnie prawdziwa euforia... Tylko ja
i on! Tak blisko siebie, jak nigdy wcześniej. Czułam, że atmosfera była gęsta i
napięta, a niezbyt rozmowny kierowca tylko zdawkowo przytakiwał lub przeczył,
wobec moich poprawnych i służbowych rozmów. W końcu odpuściłam sobie rolę
„animatora” i opierając głowę o miękki
fotel pogrążyłam się w odprężającej drzemce.
„Weroniko, mamy mały problem.” - wreszcie obudził mnie
niepewny głos mojego szefa. Otwierając oczy zorientowałam się, że na zewnątrz
panuje zupełna ciemność, a my znajdujemy się w środku lasu. „Elektronika
oszalała, więc zgasiłem wóz, a teraz... w ogóle nie chce odpalić.”
„Dzwoniłeś już do swojego ubezpieczyciela? Powinni szybko
sprowadzić auto zastępcze.” (zwłaszcza, że tkwiliśmy pośrodku jakiegoś
pustkowia).
„No właśnie... nie mam tu zasięgu. Nie chciałem Cię obudzić,
tak słodko spałaś, ale pomyślałem, że może mógłbym skorzystać z Twojego
prywatnego telefonu.” - zasugerował
nieśmiało.
Oszołomiona zaistniała sytuacją natychmiast wydobyłam z
torebki swojego wiekowego Samsunga i podałam szefowi... a właściwie wtedy już –
Danielowi.
Oczywiście na wyświetlaczu zaprezentowało się dumne BRAK
ZASIĘGU, co zupełnie zbiło nas z tropu. Zamknęliśmy więc samochód i udaliśmy
się na nocny spacer w poszukiwaniu choć jednej kreski. Zdaje się, że dopiero po
500 metrach udało nam się dodzwonić na numer assistance. Było przeraźliwie
zimno, a do tego z nieba sączył się zmrożony deszcz, tak więc zziębnięci i
przemoczeni schroniliśmy się wreszcie na tylnym siedzeniu przestronnego suv'a.
W związku z dysfunkcyjnym ogrzewaniem, we wnętrzu pojazdu również panowała
stosunkowo niska temperatura. Naszym jedynym źródłem światła stała się mała,
led-owa latarka, której blade przebłyski przesuwały się po naszych drżących z
wychłodzenia ciałach. Moje usta, pozbawione szminki, prawie natychmiast pokryły
się siną poświatą, a zziębnięte dłonie ukryłam w rękawach swojego płaszcza. Mój
stan oczywiście nie uszedł uwadze szefa, który bez zastanowienia zdjął z siebie
okrycie i otulił nim moje ciało. Nie obyło się to bez moich protestów.
Ostatecznie przyjęłam jego akt troski, jednakże z małym zastrzeżeniem.
„Proszę, okryj nim także siebie. Nie może szef... to
znaczy... nie możesz rozchorować się na jutro”. Moje argumenty widocznie
przemówiły do jego rozsądku, bowiem po chwili leżałam już objęta jego
ramieniem, otulona pachnącą, męską garderobą. Jeszcze nigdy nie znajdowałam się
tak blisko niego. Już nie było mi zimno – wręcz przeciwnie! Całe ciało zalewała
fala gorących dreszczy, która niczym mantrę powtarzała w mojej głowie „pocałuj
go... pocałuj go... pocałuj go...” … aż wreszcie to zrobiłam. Odskoczył jak
oparzony. Zażenowana swoim zachowaniem wyrzuciłam z siebie dramaturgiczne
przeprosiny, choć serce uderzało niczym oszalałe, a język plątał się
bezwiednie. Daniel wpatrywał się w podłogę, próbując uniknąć konfrontacji
wzrokowej. Widocznie uznał zaistniałą sytuację za niedorzeczny mezalians. Jakże
mocno się myliłam! Nie wyduszając z siebie ani słowa, tak po prostu zbliżył się
do mnie i odwzajemnił pocałunek, z taką pasją, gracją, wyczuciem. Omal nie
zemdlałam z wrażenia, gdy jego ciepłe dłonie guziczek po guziczku rozpinały
moją koszulę, a potem biustonosz i spodnie. Nie oponowałam, gdy ciepłymi ustami
objął moje sterczące z zimna sutki, a drżącymi z podniecenia palcami wślizgiwał
się właśnie pomiędzy łagodne uda. Miał w sobie coś niezwykłego – co przyciągało
jak magnes, kusiło jak czekolada i nie pozwalało przestać. Jego zapach, jego
ciepło, jego kuszące usta z taką precyzją składające wilgotne pocałunki na moim
łonie... Chciałam oddać się bez reszty tej zniewalającej pieszczocie, nawet
jeśli groziło to odmrożeniem. Cała drżałam, lecz nie z zimna, a z podniecenia,
które rozpalało w mojej duszy tak przyjemnie ciepły płomień. Zdobywając się na
odrobinę odwagi, delikatnie odsunęłam jego rozporek... I wtedy mój opanowany i
elegancki szef ujawnił przede mną swoje najpilniej strzeżone oblicze. Ze
zwinnością dzikiego kota pozbawił ubrań zarówno mnie, jaki i siebie, a
potem delikatnie przycisnął moje biodra
do swojej męskości. Im dłużej zwlekał z zakosztowaniem mojego ciepła, tym
głośniejsze i donośniejsze wydawałam z siebie westchnienia. Łagodnie wsunął się
we mnie, zaledwie na kilka centymetrów, jak gdyby jeszcze wahał się do co
stosowności tej sytuacji. Podobne wątpliwości nie nawiedzały mojej głowy,
dlatego szepcząc jego imię oplotłam go udami, niemal zmuszając do zagłębienia
się w mojej wilgotnej i ciasnej jamce. Nie było już odwrotu – to po po prostu
musiało tak się skończyć. Ja i on – spleceni w namiętnym tańcu, kochający się
niczym para nastolatków na tylnym siedzeniu samochodu ojca, zaparkowanego pod
lasem. Z taką czułością traktował moje ciało, jak gdyby bał się, że jego
zdecydowane i mocne ruchy mogą wyrządzić mi krzywdę, poza oczywistą,
niebotyczną przyjemnością. W synchronicznym, spokojnym rytmie wznosiliśmy się
na szczyt. Z taką lekkością unosiliśmy się ku górze, jak gdyby ten żar
miłosnych uniesień od zawsze był nam pisany. Nie wierzyłam we własne szczęście,
w siłę sprawczą fantazji i marzeń, gdy zaciskając mocno wszystkie mięśnie, moim
ciałem wstrząsnął absolutnie najdoskonalszy z orgazmów. Fakt, że przeżywałam go
w spokojnych, opanowanych ramionach mężczyzny z moich snów, nadawał tej chwili
niemal mistyczny wymiar. Byłam wówczas najszczęśliwszą kobietą na ziemi, nawet
jeśli ta seksualna przygoda miałaby zaowocować zapaleniem gardła lub grypą.
Zupełnie nadzy, drżący z rozkoszy, wpatrzeni w swoje niebieskie oczy... byłaby
z nas idealna para.
„Weroniko, pobudka! Jesteśmy już na miejscu!”
Chwileczkę... czyżby miało się okazać, że przespałam całą
drogę. A to... to... to był tylko sen!? Kolejne, nic nie znaczące marzenie? Jak
dobrze, że nie mógł usłyszeć moich myśli, które rozdzierał ustawiczny żal za
świadomością znikomej szansy na realizację moich fantazji. Nagle spostrzegłam,
że podczas snu, szef otulił mnie własnym płaszczem! Dokładnie w taki sam
sposób, jak w moim wyobrażeniu. Cóż... zdaje się, że szansa, na spełnienie
swoich marzeń jest zawsze. Tylko nigdy nie należy wątpić w swoje możliwości.
~Fantazyjna