Obserwatorzy

sobota, 28 lutego 2015

Seks w samochodzie

„Jesteś gotowa?” - w telefonie odezwał się dobrze znany mi głos, okraszony stosowną nutką irytacji.
„Już prawie! Bardzo proszę o cierpliwość.”

W pośpiechu malowałam usta malinową szminką, zasuwając przy tym torbę podróżną. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na mieszkanie, aby upewnić się, że wszystko jest pozostawione jak należy.  I uważne zamknięcie drzwi na klucz. Dopiero po trzykrotnym naciśnięciu na klamkę upewniłam się, że cały dobytek będzie bezpieczny pod moją nieobecność. Taszcząc za sobą niewielką walizkę udałam się w stronę zaparkowanego przy chodniku, czarnego, ekskluzywnego, pachnącego jeszcze niemieckim salonem suv'a od Porsche. Nie jestem pewna, jaki to model. Jak łatwo się domyślić, czekającym na mnie mężczyzną, opierającym się o przednią maskę wozu był mój szef. Dopiero co odpalił swojego goździkowego Diaruma, jednak na mój widok natychmiast przygasił go butem i pospieszył z pakowaniem bagażu do obszernego schowka. Zamiast zrzędzić niczym sfrustrowany czekaniem mąż, z gracją otworzył drzwi pasażera i pozwolił zająć miejsce tuż obok siebie. Jego szarmanckie zachowanie prawie zawsze wywierało na mnie tak olbrzymie wrażenie. Niecodziennie spotyka się kogoś tak przystojnego, z nienagannymi manierami i należytą ogładą towarzyską. Jak już wcześniej pisałam, posiada kilka wad, przez które wielu pracowników zwyczajnie nie przepada za jego towarzystwem.. Okazuje się jednak, że należę do grupy ludzi, których darzy ogromnym szacunkiem i zaufaniem, pomimo znacznie „niższego” statusu społecznego.

Należy się zatem kilka słów wyjaśnienia, dlaczego dzisiejsze popołudnie spędziłam z szefem w samochodzie. Jestem jedyną osobą w firmie, która biegle posługuje się trzema językami, dlatego też kilka dni temu zaproponowano mi udział w specjalistycznej konferencji w Niemczech. Oczywiście ucieszyłam się z tytułu możliwości spędzenia darmowego weekendu w Berlinie, tym bardziej, że moim jedynym towarzyszem okazał się właśnie przystojny szef. Oczywiście, nawet po burzliwym rozstaniu z Marcinem, nie liczyłam na zaloty z jego strony, jednak działającą wyobraźnię nie sposób było zatrzymać. Gdy wyruszyliśmy w wielogodzinną trasę, ogarnęła mnie prawdziwa euforia... Tylko ja i on! Tak blisko siebie, jak nigdy wcześniej. Czułam, że atmosfera była gęsta i napięta, a niezbyt rozmowny kierowca tylko zdawkowo przytakiwał lub przeczył, wobec moich poprawnych i służbowych rozmów. W końcu odpuściłam sobie rolę „animatora” i  opierając głowę o miękki fotel pogrążyłam się w odprężającej drzemce.

„Weroniko, mamy mały problem.” - wreszcie obudził mnie niepewny głos mojego szefa. Otwierając oczy zorientowałam się, że na zewnątrz panuje zupełna ciemność, a my znajdujemy się w środku lasu. „Elektronika oszalała, więc zgasiłem wóz, a teraz... w ogóle nie chce odpalić.”
„Dzwoniłeś już do swojego ubezpieczyciela? Powinni szybko sprowadzić auto zastępcze.” (zwłaszcza, że tkwiliśmy pośrodku jakiegoś pustkowia).
„No właśnie... nie mam tu zasięgu. Nie chciałem Cię obudzić, tak słodko spałaś, ale pomyślałem, że może mógłbym skorzystać z Twojego prywatnego telefonu.”  - zasugerował nieśmiało.
Oszołomiona zaistniała sytuacją natychmiast wydobyłam z torebki swojego wiekowego Samsunga i podałam szefowi... a właściwie wtedy już – Danielowi.

Oczywiście na wyświetlaczu zaprezentowało się dumne BRAK ZASIĘGU, co zupełnie zbiło nas z tropu. Zamknęliśmy więc samochód i udaliśmy się na nocny spacer w poszukiwaniu choć jednej kreski. Zdaje się, że dopiero po 500 metrach udało nam się dodzwonić na numer assistance. Było przeraźliwie zimno, a do tego z nieba sączył się zmrożony deszcz, tak więc zziębnięci i przemoczeni schroniliśmy się wreszcie na tylnym siedzeniu przestronnego suv'a. W związku z dysfunkcyjnym ogrzewaniem, we wnętrzu pojazdu również panowała stosunkowo niska temperatura. Naszym jedynym źródłem światła stała się mała, led-owa latarka, której blade przebłyski przesuwały się po naszych drżących z wychłodzenia ciałach. Moje usta, pozbawione szminki, prawie natychmiast pokryły się siną poświatą, a zziębnięte dłonie ukryłam w rękawach swojego płaszcza. Mój stan oczywiście nie uszedł uwadze szefa, który bez zastanowienia zdjął z siebie okrycie i otulił nim moje ciało. Nie obyło się to bez moich protestów. Ostatecznie przyjęłam jego akt troski, jednakże z małym zastrzeżeniem.

„Proszę, okryj nim także siebie. Nie może szef... to znaczy... nie możesz rozchorować się na jutro”. Moje argumenty widocznie przemówiły do jego rozsądku, bowiem po chwili leżałam już objęta jego ramieniem, otulona pachnącą, męską garderobą. Jeszcze nigdy nie znajdowałam się tak blisko niego. Już nie było mi zimno – wręcz przeciwnie! Całe ciało zalewała fala gorących dreszczy, która niczym mantrę powtarzała w mojej głowie „pocałuj go... pocałuj go... pocałuj go...” … aż wreszcie to zrobiłam. Odskoczył jak oparzony. Zażenowana swoim zachowaniem wyrzuciłam z siebie dramaturgiczne przeprosiny, choć serce uderzało niczym oszalałe, a język plątał się bezwiednie. Daniel wpatrywał się w podłogę, próbując uniknąć konfrontacji wzrokowej. Widocznie uznał zaistniałą sytuację za niedorzeczny mezalians. Jakże mocno się myliłam! Nie wyduszając z siebie ani słowa, tak po prostu zbliżył się do mnie i odwzajemnił pocałunek, z taką pasją, gracją, wyczuciem. Omal nie zemdlałam z wrażenia, gdy jego ciepłe dłonie guziczek po guziczku rozpinały moją koszulę, a potem biustonosz i spodnie. Nie oponowałam, gdy ciepłymi ustami objął moje sterczące z zimna sutki, a drżącymi z podniecenia palcami wślizgiwał się właśnie pomiędzy łagodne uda. Miał w sobie coś niezwykłego – co przyciągało jak magnes, kusiło jak czekolada i nie pozwalało przestać. Jego zapach, jego ciepło, jego kuszące usta z taką precyzją składające wilgotne pocałunki na moim łonie... Chciałam oddać się bez reszty tej zniewalającej pieszczocie, nawet jeśli groziło to odmrożeniem. Cała drżałam, lecz nie z zimna, a z podniecenia, które rozpalało w mojej duszy tak przyjemnie ciepły płomień. Zdobywając się na odrobinę odwagi, delikatnie odsunęłam jego rozporek... I wtedy mój opanowany i elegancki szef ujawnił przede mną swoje najpilniej strzeżone oblicze. Ze zwinnością dzikiego kota pozbawił ubrań zarówno mnie, jaki i siebie, a potem   delikatnie przycisnął moje biodra do swojej męskości. Im dłużej zwlekał z zakosztowaniem mojego ciepła, tym głośniejsze i donośniejsze wydawałam z siebie westchnienia. Łagodnie wsunął się we mnie, zaledwie na kilka centymetrów, jak gdyby jeszcze wahał się do co stosowności tej sytuacji. Podobne wątpliwości nie nawiedzały mojej głowy, dlatego szepcząc jego imię oplotłam go udami, niemal zmuszając do zagłębienia się w mojej wilgotnej i ciasnej jamce. Nie było już odwrotu – to po po prostu musiało tak się skończyć. Ja i on – spleceni w namiętnym tańcu, kochający się niczym para nastolatków na tylnym siedzeniu samochodu ojca, zaparkowanego pod lasem. Z taką czułością traktował moje ciało, jak gdyby bał się, że jego zdecydowane i mocne ruchy mogą wyrządzić mi krzywdę, poza oczywistą, niebotyczną przyjemnością. W synchronicznym, spokojnym rytmie wznosiliśmy się na szczyt. Z taką lekkością unosiliśmy się ku górze, jak gdyby ten żar miłosnych uniesień od zawsze był nam pisany. Nie wierzyłam we własne szczęście, w siłę sprawczą fantazji i marzeń, gdy zaciskając mocno wszystkie mięśnie, moim ciałem wstrząsnął absolutnie najdoskonalszy z orgazmów. Fakt, że przeżywałam go w spokojnych, opanowanych ramionach mężczyzny z moich snów, nadawał tej chwili niemal mistyczny wymiar. Byłam wówczas najszczęśliwszą kobietą na ziemi, nawet jeśli ta seksualna przygoda miałaby zaowocować zapaleniem gardła lub grypą. Zupełnie nadzy, drżący z rozkoszy, wpatrzeni w swoje niebieskie oczy... byłaby z nas idealna para.

„Weroniko, pobudka! Jesteśmy już na miejscu!”

Chwileczkę... czyżby miało się okazać, że przespałam całą drogę. A to... to... to był tylko sen!? Kolejne, nic nie znaczące marzenie? Jak dobrze, że nie mógł usłyszeć moich myśli, które rozdzierał ustawiczny żal za świadomością znikomej szansy na realizację moich fantazji. Nagle spostrzegłam, że podczas snu, szef otulił mnie własnym płaszczem! Dokładnie w taki sam sposób, jak w moim wyobrażeniu. Cóż... zdaje się, że szansa, na spełnienie swoich marzeń jest zawsze. Tylko nigdy nie należy wątpić w swoje możliwości.

~Fantazyjna 

środa, 25 lutego 2015

Seksowna bielizna, a może w samych szpilkach - trudny wybór

Powiadają, że najlepiej uczyć się na własnych błędach, choć osobiste porażki są zazwyczaj najtrudniejsze do przełknięcia. Zwłaszcza, gdy dotykają one sfery uczuciowej, która (przynajmniej w moim przypadku) poważnie kuleje. Kiedy na własnej skórze przychodzi przekonać się, jak bardzo mylące było pierwsze wrażenie i jakie zwodnicze stały się moje wyobrażenia, zwyczajnie zamykam się w „fantazyjnym” świecie wyobraźni, roztaczając wokół siebie aurę nieprzystępności. Czasami mam wrażenie, że świat, w którym się znajduję jest zupełnie nieprzystosowany do moich wymogów... lub to ja, w jakiś dziwny sposób nie mogę dopasować się do miłościwie nam panujących czasów ułudy. Poczucie odrzucenia i samotności jest znacznie gorszym bólem, niż skaleczenie się w palec taflą stłuczonego szkła. A propos szkła... jest takie śliczne, przejrzyste, a jednak wyjątkowo kruche. Zupełnie jak ja...

Na kolejną randkę Marcin zaprosił mnie do... swojego mieszkania! Chyba nie muszę nadmieniać, że byłam wniebowzięta tą nieoczekiwaną propozycją. Wszystko działo się zgodnie z moim planem, a stosowną dla Marcina szybkością. Nie jest to typ faceta, który lubi czekać na upatrzone przez siebie ciasteczko w pobliskiej cukierni – zawsze nienasycony, lubieżny i żądny przygód. Wobec plotek krążących o jego fetyszach, nawet 50 twarzy Greya wydaje się być filmową fraszką. Zanosiło się na to, że tej nocy przyjdzie mi zweryfikować owe legendy, a na taki „test” należało przygotować się sumiennie i dokładnie. Choć wydawało mi się, że „motylki w brzuchu” i „szaleństwo z podniecenia” to zjawiska typowe dla wieku lat 20, to jednak podobne odczucia towarzyszyły mi, gdy z eleganckiego butku wychodziłam w asyście zniewalającego kompletu bielizny. Oczywiście, nic tak nie dodaje kobiecym nogom urody i wdzięku ponad dobrze dopasowane, wysokie szpilki. Z tego względu zaopatrzyłam się także w parę różowych, lakierowanych czółenek na platformie, które – muszę przyznać – wyglądały obłędnie, zjawiskowo. Po powrocie do domu z zakupów pozostało mi jeszcze trochę czasu na przygotowanie się do wyjścia. Gorąca, spokojna kąpiel pozwoliła mi zanurzyć się w erotycznych marzeniach, które za moment przyjdzie mi spełnić tak... naprawdę! Długo czekałam na moment, aż wreszcie ktoś zauważy mój potencjał i zechce go wykorzystać. Zbyt długo, aby teraz nie celebrować tej chwili. Podobno oczekiwanie na moment szczęścia daje już 70% przyszłej satysfakcji emocjonalnej. Tak więc zgodnie z powyższą zasadą moje podniecenie sięgało już 70%, a pozostałe 30% pozostawało już tylko w męskich dłoniach... i... innych, równie istotnych partiach jego ciała. Po wyjściu z wanny i wykonaniu subtelnego makijażu wreszcie stanęłam przed lustrem w sypialni. Założyłam na siebie biały gorset, z pudrowymi kokardkami, koronkami, falbankami, który w niebywały sposób eksponował moją talię i obfity biust. Stringi – bardzo wąskie i półprzezroczyste, utkane z biało-złotej koronki, delikatnej, lekkiej niczym puch. W takiej asyście moje pośladki wyglądały seksowniej, niż kiedykolwiek. Całość kreacji dopełniły jasne pończoszki z kokardami, które umocowałam na specjalnych paseczkach gorsetu. A kiedy na moje nogi powędrowały także szpilki... ach! Sama sobie nie mogłam się oprzeć. Drżącymi dłońmi powędrowałam w stronę swojej wilgotnej i ciepłej szczelinki. Pieszcząc swoje najbardziej wrażliwe strefy, wodząc opuszkami palców po piersiach i udach, wymyślałam najrozmaitsze scenariusze, jakie mogłyby wydarzyć się tego dnia. Tkwiąc w swoim amoku wyuzdanych pieszczot rzuciłam się na miękkie łóżko. Z jego perspektywy rozpoczęłam sensualną zabawę ze swoim odbiciem w lustrze, które obserwowałam z wyjątkową przyjemnością. Towarzysząca mi na każdym kroku posiadaczka boskiego ciała pośród swoich bezpruderyjnych dłoni wiła się niczym gwiazda wielkiego formatu, pozująca do typowo męskiego pisemka. Układając swoje lubieżne usteczka w niewinny dzióbek, raz po raz odkrywała przed srebrną taflą swoje najgłębiej skrywane tajemnice. Coraz piękniejsza, coraz bardziej podniecona, zaangażowana w tą samotną zabawę, wydobyła z szafki swoją wibrującą łagodnie zabawkę. Och! Ile to musiało sprawić jej przyjemności, skoro jej drobne ciałko wygięło się w rozkoszny łuk. Coraz szybsza, coraz bardziej spragniona intensywniejszej stymulacji, przemieniała się ze słodkiego aniołka we władczynię seksualnych demonów. Wreszcie osiągnęła stan pełnej ekstazy i wydając z siebie cichy krzyk, z lekkością piórka opadła na mięciutką pościel... Ach, to moje niesforne odbicie. Czasem wyczynia przeróżne rzeczy, nie pytając mnie przecież o pozwolenie. Jednak to nie jemu poświęcałam teraz największą uwagę. W mojej głowie zrodziła się jeszcze jedna myśl. Skoro zaraz po przekroczeniu progu jego apartamentu, zamierzam zrzucić z siebie płaszcz i oddać się słodkiej rozpuście... właściwie po co mi te wszystkie falbanki i kokardki? To w mojej nagości, absolutnej naturze ciała tkwi pełna siła uwodzenia, stuprocentowa kobiecość. Po co nosić na sobie te wszystkie gorsety i pończochy, skoro tylko ograniczają dostęp do wrażliwej na męski dotyk skóry? A przecież pozbycie się tych wszystkich elementów, zajmuje nieco czasu i wysiłku. Szkoda nocy...

Ostatecznie, pukając do drzwi Marcina. Miałam na sobie tylko płaszcz. I szpilki. I pulsujące w rytmie serca piersi, i rozpalone łono.

Otworzył drzwi, choć nie wyglądał na ucieszonego moim widokiem. Dystans, który utrzymywał i brak powitalnego pocałunku dały mi do zrozumienia, że w tej całej sytuacji niestety coś nie gra. Przeczucie mnie nie myliło. Nie był sam, lecz w towarzystwie swojej... ciężarnej narzeczonej. Zmyłam się stamtąd najszybciej, jak to było możliwe. I jestem pewna, że już nigdy tam nie wrócę. Nie po tym, jak perfidnie ze mnie zakpił... i okłamał...

Czy absolutnie wszyscy faceci mają serca z kamienia?


~Fantazyjna

sobota, 21 lutego 2015

Pozycja na jeźdźca, wtedy czuje się sobą.

Jak przypominam sobie z licealnych lekcji fizyki, niejaki pan Isaac Newton twierdził, że zgodnie z trzecim prawem dynamiki, absolutnie każdej akcji towarzyszy reakcja. Choć powyższe sformułowanie niezmiennie funkcjonuje w dziedzinie fizyki, biologii i chemii, to jego zastosowanie w odniesieniu do relacji międzyludzkich również okazało się prawdziwe. Odkładając na bok naukowe metafory i przechodząc do sedna tematu, zwyczajnie powinnam spodziewać się, że moja niedwuznaczna „akcja”, skierowana w stronę Marcina, nieodwołalnie zwiąże się z wystąpieniem skutków ubocznych w postaci „reakcji”. Wystarczyły tylko 2 dni, abym przekonała się, że pan Newton w istocie był ponadprzeciętnym geniuszem w swojej dziedzinie.

Piątkowy poranek powitałam w znacznie lepszej formie. Regularne wizyty na siłowni oraz próba uzupełnienia swojej bezwartościowej diety, złożonej z kawy i wafelków ryżowych, w wartościowe i odżywcze składniki przyniosły już pierwsze efekty. Czuję w sobie o wiele więcej energii, łatwiej koncentruję się w pracy, rzadziej też wpadam w pesymistyczną apatię. Oczywiście - to mój wygląd przede wszystkim ulega poprawie. Nie jestem już przeraźliwie blada, znikają cienie pod oczami i smutne spojrzenie mętnych oczu. Drobnymi kroczkami nabieram sił witalnych, które pozwalają mi po prostu na zachowanie lepszej formy psychicznej i fizycznej. Atmosfera w pracy uległa znacznemu rozluźnieniu, toteż mogłam sobie pozwolić na nieco więcej marzeń. Zasiadając na moim stanowisku, zauważyłam pozostawioną na biurku małą karteczkę. Starannym pismem wykaligrafowano na niej taką oto wiadomość:
„Skarbie, nie mogę przestać o Tobie myśleć. Żałuję, że wszystko między nami skończyło się w taki sposób... chciałbym to wszystko naprawić. Dziś o dwudziestej, kolacja tam, gdzie zwykle. Będę czekał. Marcin.”
Ta niespodziewana propozycja randki zbiła mnie z tropu. Poczułam solidne uderzenie psychologicznym obuchem prosto w czoło, a mimo to plan działania nie pojawił się zbyt szybko. Właściwie nie wiedziałam co robić. Zgodzić się, czy nie... choć właściwie... dlaczego nie?

Punktualnie o 20:00 pojawiłam się w wyznaczonym przez Marcina miejscu spotkania. Zajmował ten sam stolik, przy którym randkowaliśmy po raz pierwszy, sącząc wino dokładnie tego samego rocznika i gatunku. Przywitał mnie z nieskrywaną radością, choć rzucenie mi się na szyję w eleganckiej restauracji zwyczajnie nie wchodziło w rachubę. Zamówiłam dla siebie kieliszek czerwonego wina i zabrałam się za uważną kontemplację jego osoby....

I znów wyglądał szałowo. Niczym najprzystojniejszy prawnik na Manhattanie – elegancki, pewny siebie, rzucający niewybredne komentarze. I choć uwielbiał rozgadywać się na wszelkie tematy, to nigdy nie czułam się osaczona jego gadulstwem, gdyż robił to ciekawie i z sensem. Gustownie ubrany, elokwentny i zaradny, stanowiłby idealny materiał na męża, a przynajmniej na doskonałego kochanka. Z każdym kolejnym łykiem wina, coraz dokładniej widziałam go w nowej roli, podczas gdy nieświadomy moich wyobrażeń Marcin z zapałem streszczał szczegółową historię swojej motoryzacyjnej pasji, którą słyszałam już zapewne kilkakrotnie. Podczas gdy on wymachiwał rękami, wizualizując mi różnicę w kosztach finansowania leasingu poszczególnych modeli Porsche, Bentleya i BMW, ja coraz mocniej pogłębiałam się w nieprzyzwoitej serii wyobrażeń...

Nie dalej niż po 4... a może 5 kieliszku mocnego wina, wydawał mi się jeszcze bardziej męski, jeszcze bardziej seksowny niż kiedykolwiek wcześniej. Im więcej poświęcał czasu na prawienie o motoryzacji i pogodzie, tym bardziej pragnęłam zająć jego usta zupełnie innym zadaniem. Miał przecież przy sobie kobietę, której znudziła się rola cnotliwej koleżanki z pracy, która w imię własnej przyjemności postanowiła przejąć całą inicjatywę. I to, zakładam, celowe działanie z jego strony, by tak się stało. Jest to typ faceta, który uwielbia czuć się zniewolonym przez pragnące go „przelecieć” dziesiątki lub setki żądnych seksu kobiet. W prawdzie ja byłam tylko jedna, jednak miałam wobec niego równie niecne zamiary.
„Jedźmy do Ciebie.” - postawiłam wreszcie sprawę jasno, niczym osuszony właśnie ostatni kieliszek czerwonego trunku. On – jakby tylko na to czekał. Natychmiast uregulował rachunek i obejmując mnie w pasie zaprowadził do swojej luksusowej limuzyny.

Podróż do nowoczesnego apartamentu w centrum miasta zajęła nam nie dłużej, niż 10 minut. Do tego czasu staraliśmy się nieco stłumić szalejące w nas żądze, choć przyznam, że była to próba zakończona totalną porażką, przynajmniej z mojej perspektywy. W każdym razie, już od progu rzuciliśmy się na siebie, zdzierając wszystkie zbędne warstwy ubrań. Przez tyle randek opierałam się jego urokowi, a właśnie tego wieczora dałam się ponieść hormonalnej burzy, nie mogąc wyczekać ani na propozycję z jego strony, ani na koniec kolacji. Jedyny głód, jaki oboje pragnęliśmy zaspokoić to ten, spowodowanym nienasyceniem naszych ciał. Z korytarza dotarliśmy na kuchenny blat, gdzie przez chwilę delektował się pieszczotą i smakiem moich kobiecych zakamarków, a z niego na czarną, skórzaną kanapę w salonie. Zupełnie jak w filmach porno. Takie skojarzenie jeszcze bardziej zapanowało nad moją naturalną powściągliwością i szczególnie eksponowaną kobiecą niewinnością, a na myśl przywiodło mi jedynie bardzo pikantne, wyjątkowo odważne propozycje dalszych działań. Tej nocy postanowiłam jednak wsłuchać się ciche podszepty swoich pragnień i tak po prostu – być sobą, czuć się swobodnie, robić tylko to, na co mam ochotę. Silna, wyzwolona, niezależna... kapłanka piękna, bogini rozkoszy... a każdy mężczyzna moim poddanym czcicielem. Opętana falami seksualnych dreszczy i żądzą posiadania jego ciała na wyłączność, bez uprzedzenia dosiadłam go, niczym najszlachetniejszego rumaka w całym stadzie. Niemal do końca kochaliśmy się w pozycji „na jeźdzca”, abym sama z łatwością mogła dozować sobie i partnerowi kolejne dawki przyjemności. I choć wielokrotnie próbował przerwać wyraźną pasję mojej dominacji, to ja pozostawałam niewzruszona. Jeszcze głębiej nabijałam się na jego obfitą męskość, stymulując jego podbrzusze i uda drapieżnym dotykiem. Z każdym uniesieniem się w górę i w dół, moje piersi falowały niczym wzburzone morze. Z tej perspektywy widoki są naprawdę zaskakujące dla obu stron. Orgazmy również, czego doświadczyliśmy jeszcze wielokrotnie podczas tej dłuuugiej i wyjątkowo rozkosznej randki.

„Czy życzysz sobie więcej wina?” - zagadnął nieśmiało. Zdaje się, że właśnie zorientował się w moim stanie apatii.
„Nie, dziękuję.” - odpowiedziałam zmieszana - „Myślę, że nie potrzeba mi więcej promili dzisiejszego wieczora.”
Najpierw zaśmiał się perliście i szczerze, a potem pochylił się w moją stronę i szepnął:
„Wiem, o czym myślałaś, właśnie teraz, udając że słuchasz moich wywodów. W Twojej głowie uprawialiśmy właśnie doskonały seks, okraszony nutą niewybrednych pozycji, czułych słów i namiętnych pocałunków. Masz to wypisane na twarzy.”

Tego szoku i zakłopotania nie zapomnę chyba do końca życia. Był jedynym w swoim rodzaju, który tak dokładnie poznał się na mojej bujnej wyobraźni. Chodzący ideał. Rozwiązły, ale to zawsze coś. Biorąc pod uwagę mój stan rzeczy, nie powinnam być wybredna.


~Fantazyjna

środa, 18 lutego 2015

Siła namiętnego pocałunku

To najbardziej pracowity tydzień, właściwie odkąd pamiętam. Nasz „rozdzwoniony” departament przypomina bardziej studio popularnej telegry, biorąc pod uwagę liczbę odzywających się telefonów, a zliczając ilość odwiedzających nas interesantów – kolekturę lotto podczas kumulacji. O jakichkolwiek przejawach lenistwa zwyczajnie nie może być mowy. Od kilku dni nie odwiedziłam firmowego bufetu, a moim jedynym źródłem energii stała się poranna kawa na wynos w rozmiarze XXL, zakupiona w pobliskim lokalu. Dziś rano, przeglądając się w łazienkowym lustrze zrozumiałam, że powoli zaczynam przeistaczać się w korporacyjnego zombie, który poza monitorem służbowego komputera widzi jedynie drogę do własnej sypialni. Podkrążone oczy, szara cera i zaciśnięte usta, wykrzywione w pesymistyczną podkówkę to zdecydowani wrogowie kobiecej urody i wdzięku. Nawet malinowa szminka i nieco krótsza niż zazwyczaj spódniczka tylko nieznacznie podniosły moje zszargane pracą poczucie kobiecości.

W drodze do biura, którą jak zwykle pokonywałam w miejskim autobusie, zagubiony w czeluściach telefon poinformował mnie o otrzymanej wiadomości SMS. Mając na względzie fakt, że od momentu przekroczenia progu biura nie znajdę nawet sekundy na jego odczytanie, odszukałam w torebce swój smartfon i zagłębiłam się w lekturze wiadomości:
„Nie uwierzysz! No nie uwierzysz! Dostałam te bilety na wieczorny spektakl w teatrze i to po promocyjnej cenie. Błagam, urwij się wcześniej z pracy i bądź gotowa na 17. Taka okazja więcej się nie powtórzy!”
Co za zrządzenie losu! Właśnie teraz, gdy najbardziej wskazane byłoby wyrobienie kilkumiesięcznego limitu nadgodzin, moja przyjaciółka prosi mnie o zwolnienie się z pracy... Nie mogłam jej jednak odmówić, a tym bardziej sobie. O tym wspólnym wyjściu marzyłyśmy od dawna.

W biurze panował spodziewany zamęt i gonitwa pomiędzy kolejnymi deadline'ami. I pośród tego zgiełku sunęłam w stronę gabinetu szefa, nie spodziewając się przecież zbytnio miłego przyjęcia. Miałam prawdziwe szczęście, że właśnie zakończył rozmowę ze swoją ukochaną mamusią i w związku z poprawionym humorem nie pożarł mnie żywcem na wstępie.
„Słucham Cię, w czym mogę pomóc.” - zapytał rzeczowym tonem.
„Panie dyrektorze, chciałam prosić o możliwość zwolnienia się wcześniej z pracy gdyż...” - wybąkałam nieśmiało, przerywając swoją wypowiedź w momencie, gdy szef zakrztusił się swoją niskotłuszczową, sojową latte.
„Mam nadzieję, że to jakiś żart z Twojej strony.” - wyszeptał wreszcie, posyłając mi spojrzenie pełne zgrozy. „Przecież widzisz, jaki mamy tu Sajgon. Normalnie nie miałbym nic przeciwko temu, ale dziś jesteś mi wyjątkowo potrzebna. Te raporty, które zostawiłem Ci na biurku, po prostu muszą przejść przez Twoje ręce, bo inaczej opóźnią się wszystkie inwestycje. Przecież sama wiesz, ile tego jest.”
„Rozumiem, tak tylko zapytałam...” - rzuciłam zrezygnowana, spuszczając głowę w dół, na wzór właśnie skarconego psa.
Widząc moją wyraźną rozpacz sytuacyjną złagodniał nieco, podsuwając mi pewien pomysł.
„Właściwie, jeśli bardzo Ci na tym zależy, jest jedno wyjście. Część Twojej pracy może przejąć Marcin z wydziału piętro wyżej. Jeśli jakoś uda Ci się go przekonać do wzięcia nadgodzin, możesz wyjść, kiedy tylko masz ochotę.”
Opuszczałam gabinet szefa pełna nadziei, jednak i ona szybko przygasła. Zdałam sobie sprawę o którym z „Marcinów” właśnie była mowa. Ten znajdujący się na wyższym poziomie, jest absolutnym bawidamkiem. Zawsze elegancki, szarmancki i pewny siebie wielbiciel wystawnego stylu życia i drogich samochodów przyciągał dziewczyny niczym magnes. Niegdyś nawiązał się między nami niewinny flirt, który zaowocował nawet kilkoma rewelacyjnymi randkami. Nigdy jednak nie skończyły się one przysłowiowym śniadaniem, bowiem liczyłam na coś więcej poza przyjacielskim seksem. Niestety Marcin długo nie wytrzymał bez fizycznych igraszek i  bardzo szybko zrezygnował z moich „usług towarzyskich”. Ten niewzruszony amator erotycznych podbojów zaprosił do swojego łóżka chyba połowę z zatrudnionych kobiet poniżej 40 roku życia, wliczając w to mężatki, wzorowe żony i panny. Bardzo szybko awansował, przenosząc się na wyższe szczeble w hierarchii tego biznesu, toteż jego przeprowadzka do innego departamentu ułatwiła mi zabliźnienie się rany w sercu. Długo wahałam się nad konfrontacją z byłym/niedoszłym kochankiem, jednak ostatecznie postanowiłam spróbować.

Prosto z windy skierowałam się do jego „modnego” gabinetu, w którym (jak donoszą plotki) zawsze przesiadują długonogie asystentki i stażystki. Tak było i tym razem – gdy otworzyłam drzwi moim oczom ukazał się jeszcze przystojniejszy, wypielęgnowany Marcin w towarzystwie nie grzeszącej powściągliwością blondynki, która chichocząc niczym mała dziewczynka, zapinała pospiesznie guziki swojej koszuli.
„Marcin, mam do Ciebie ogromną prośbę.” - powiedziałam zdecydowanym tonem, rzucając na jego biurko stertę papierów.
„Skarbie, zostaw nas samych.” - niedbale rzucił w stronę swojej „maskotki”, która prezentując jednoczesne zdumienie i oburzenie w pośpiechu opuściła lokal.
„O co chodzi?”
„Widzisz, muszę dziś wcześniej wyjść z pracy, a sama nie poradzę sobie z tym wszystkim. Tylko ty masz stosowną wiedzę, że móc wykonać za mnie cześć obowiązków. Wiedz, że nie prosiłabym Ciebie o taką przysługę, gdyby nie była to dla mnie sprawa życia i śmierci.”
Moja bezpośredniość wyraźnie go zaskoczyła.
„I uważasz, że nie mam nic lepszego do roboty, ponad lustrowanie idiotycznych kserokopii umów? Nic z tego, Słonko. Jestem umówiony.” - odpowiedział po chwili, prezentując na swojej twarzy cyniczny uśmieszek. Nie omieszkał przy tym pogładzić lubieżnie mojego policzka i „przypadkiem” pogładzić po pupie. Miałam zwyczajnie dość jego prostackich zalotów, którymi raczył każdą przedstawicielkę płci pięknej. I wtedy w mojej głowie zrodził się niecodzienny plan. Postanowiłam pokonać go jego własną bronią. Tak więc powoli rozpinałam swoją koszulę guziczek po guziczku, a jego usta otwierały się coraz szerzej...
„Co robisz?” - wyszeptał wpatrzony w moje kształtne piersi.
„Zupełnie nic...” - odparłam, układając jego dłoń na moim ciepłym dekolcie. Powoli zbliżyłam się do jego ust i wilgotnym języczkiem przesunęłam po drżących, męskich wargach. Jego oddech znacznie przyspieszył, a i rozporek stał się nieco bardziej „wydatny”. Zazwyczaj uszczypliwy i wygadany – teraz nie mógł wydobyć z siebie nawet najmniejszego pomruku. Tak więc wplatając palce między jego starannie wymodelowaną fryzurę, obdarzyłam go namiętnym pocałunkiem, rodem z najlepszych francuskich romansów. Nasze języki splatały się ze sobą w cudownym, łagodnym rytmie, który wyznaczały zsynchronizowane uderzenia serc. Wciąż nie odrywając ode mnie ust, szczelnie objął mnie swoimi silnymi ramionami i przyciągnął w swoją stronę. I choć zupełnie tego nie planowałam, moja dłoń powędrowała w dół, by delikatnie zacisnąć się na jego oszalałej z podniecenia męskości. A i on nie pozostawał mi dłużny. Smakowaliśmy siebie tak przez kilka minut, choć dla mnie trwało to całą wieczność. Na chwilę tylko oderwałam się od Marcina i szepnęłam do jego ucha:
„To jak będzie z tą przyjacielską pomocą? Mogę liczyć na wsparcie z Twojej strony.”
Nie mogąc ukryć narastającej euforii wymruczał w okolicach mojej szyi:
„Oczywiście, mój Skarbie, oczywiście...” A potem ponownie przyssał się do moich rozpalonych, pełnych słodyczy warg.

Jak to mówią - „kto nie ryzykuje, ten nie ma”. Okazuje się, że namiętne pocałunki, mają w sobie jednak niezwykłą moc. I wielki dar przekonywania.


~Fantazyjna

piątek, 13 lutego 2015

Nie taki trzynasty straszny

Trzynastego dnia miesiąca należy bać się jak ognia. Raz po raz zdarzają się jakieś nieprzyjemne sytuacje: rozlana kawa na stosik dokumentów, nieprawidłowo wystawiona faktura, błędny adres mailowy, rozsypane pinezki w pokoiku ksero. Czasem ktoś z hukiem „zwolni miejsce pracy”, a innym razem niespodziewana wizyta dyrektora generalnego postawi na nogi cały nasz oddział. Trzynastka snuje się za mną jak pechowe fatum. Tylko 13 miesięcy wytrzymałam z moim poprzednim facetem, 13stką kończy się mój numer telefonu, 13 w adresie, 13 w dacie urodzenia. Podobno to również godzina moich narodzin. Mimo to szczerze nienawidzę trzynastek. Albo zwyczajnie się ich boję.

Był to piątek, oczywiście 13. Nie spodziewałam się jednak całkowitego spokoju, gdyż tradycją jest nieprzewidziany wypadek determinowany samym faktem wykreślenia 13 w kalendarzu. O dziwo poranek zaczął się dla mnie nad wyraz miło, na czas zaparzoną kawą, wolnym miejscem w autobusie, szybkim dojazdem do pracy. Następnie czekała na mnie bardzo przyjemna biurowa robótka, kilka telefonów i … pochwała od szefa! Ktoś skomplementował moją spódniczkę, całkiem przystojny kolega zaproponował weekendową kawę. Wszystko działało jakby w odwrotną stronę, tocząc koło fortuny w przeciwnym kierunku. Oczywiście tego popołudnia mogłam szybciej opuścić miejsce pracy (nie muszę chyba nadmieniać, o której godzinie ;) ).

Przez całą drogę do domu myślałam tylko o jednym: długa, relaksująca kąpiel z aromatycznym olejkiem eterycznym, w tle wyciszające, łagodne jazzowe kawałki. Wreszcie znajdę chwilę tylko dla siebie, upojny moment relaksu i wytchnienia. Niczym na skrzydłach wracałam do swojego przytulnego mieszkania, posyłając niczego nie świadomym, zziębniętym przechodniom szerokie uśmiechy. Wreszcie dotarłam pod drzwi, przekręciłam kluczyk i szybkim krokiem wbiegłam do swojego małego imperium marzeń… W pośpiechu zrzuciłam z siebie ciężki płaszcz, buty i inne elementy garderoby, aby wreszcie, otulona jedynie woalem własnych wyobrażeń, odkręcić kurek i napełnić wannę przyjemnym, gorącym strumieniem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zorientowałam się, że z kranu nie wydobyła się nawet najmniejsza kropelka! O dziwo, instalacja wodna działała poprawnie przy zlewie i umywalce. Nie tracąc ani chwili na dalsze oględziny problemu zadzwoniłam pod znaleziony w internecie adres najbliższego hydraulika. Zgłoszenie przyjął, obiecał przyjechać w ciągu godziny. A mi pozostało jedynie czekać i załamywać ręce nad namacalnym dowodem pechowości tego trzynastego dnia.

Zgodnie z obietnicą, po mniej więcej 40 minutach usłyszałam ciche pukanie. Jakież było moje zdziwienie, gdy po otworzeniu drzwi ujrzałam przed sobą boskiego 30-latka, o kasztanowych, bujnych włosach, kilkudniowym zaroście i zawadiackim spojrzeniu. Obcisły top opinał jego imponujące bicepsy, doskonale eksponując także wyrzeźbione mięśnie brzucha. Zarumieniłam się niczym mała dziewczynka, wpuszczając go do środka. Spodziewałam się raczej odstręczającego, łysiejącego grubasa w niebieskich ogrodniczkach, stąd nawet nie założyłam na siebie bielizny. Wprawdzie okrywał mnie krótki szlafroczek, choć wobec ciekawskich spojrzeń owego mężczyzny czułam się całkowicie naga. Po wprowadzeniu przybysza do łazienki zalała mnie kolejna fala zakłopotania. Nagle zauważyłam rozrzucone biustonosze, stringi, gorsety i pończochy, które wyraźnie zwróciły uwagę „fachowca”. Zachowując stosowną powagę sytuacyjną, pospiesznie opisałam problem i wycofałam się z zasięgu jego wzroku. Mężczyzna pokręcił kurkami, postukał, popukał i zabrał się za rozkręcanie. Z nieskrywaną fascynacją obserwowałam jego wyważone ruchy dłoni, napinające się mięśnie, skupienie w błękitnych oczach, opadające kosmyki na spocone czoło… Muszę przyznać, że w kilka chwil ogarnęło mnie wewnętrzne ciepło i narastające z każdą sekundą podniecenie. Moja wyobraźnia wystrzeliła w górę niczym rakieta, przynosząc mojej świadomości na tacy apetyczne myśli, grzeszne słodkości i całkiem soczyste pomysły…

<< „Gotowe, działa jak należy.” – niedbale rzucił w moją stronę. „Dziękuję bardzo za szybką interwencję. Ile płacę?” – wyszczebiotałam kokieteryjnie mrugając wachlarzem gęstych rzęs. „Cóż… myślę, że możemy się rozliczyć w inny, bardziej kreatywny sposób” – wymruczał podchodząc coraz bliżej. „Co ma Pan na myśli” – udałam zdziwienie. „Mam na myśli tylko to, że ma Pani cudowne nogi. Bardzo chciałbym zobaczyć, co kryje się niżej…” To mówiąc wsunął swoją silną dłoń między moje uda… „Och! Zdaje się, że u Pani również trzeba wyregulować zaworki. Bardzo tam mokro…” Jęknęłam, rozbudzona siłą jego insynuacji, co nieznajomy natychmiast odczytał jako zachętę do zabawy. Rozwiązał przepaskę szlafroka i językiem rozpoczął wędrówkę dokoła moich sterczących sutków. Rozkosz, która wtedy napłynęła we mnie, właściwie odebrała mi głos, pozwalając jedynie na wyzwalanie stłumionych jęków i pojedynczych pomruków. Wreszcie i on pozbył się ubrań… bielizny natomiast pozbawiły go moje zęby, z niewielką pomocą dłoni. Szaleńcze pożądanie wzięło górę nad jego delikatnymi, szarmanckimi pieszczotami. W jednej chwili chwycił moje włosy i nakazał oprzeć się rękoma o brzeg wanny. Sam stanął na wprost pośladków i układając ciasno dłonie na mojej talii, bez uprzedzenia wtargnął w moje ciało. Był tak ogromny, że nie sposób było go zmieścić w moim ciasnym wnętrzu. Wypełniając każdy centymetr kobiecości, przebijał mnie na wylot, bardzo szybko i bardzo mocno. Podobało mi się to zdecydowanie bardziej niż łagodne podejście do tematu. Coraz mocniej uderzał o mnie, jak gdyby chciał poczuć ten stan jeszcze bardziej, jeszcze intensywniej. Choć zdawałam sobie sprawę z niedorzeczności tej sytuacji, to nie przeszkadzało mi to odczuwaniu nieprzyzwoitej przyjemności. Powoli zbliżaliśmy się na szczyt, zdaje się, w tym samym, rozkosznym tempie. Rozgrzani, napaleni, spragnieni najbardziej pierwotnych doznań… >>

„Gotowe, działa jak należy.” – z zamyślenia wyrwał mnie głęboki ton głosu hydraulika. Minęło kilka chwil nim powróciłam znowu na jawę i zaczerwieniona, wciąż mocno podniecona, wysnułam nieśmiałe pytanie. „Ile płacę?” „Wymieniłem Pani to… to… tamto… w sumie 130zł”. Przełknęłam ślinę i wydobyłam z portfela żądaną kwotę. Zamykając drzwi za przystojnym fachowcem między udami czułam jeszcze skutki swojego podniecenia. Ostatecznie, biorąc już swoją wymarzoną kąpiel doszłam do wniosku, że nie taki trzynasty straszny, jakim go przedstawiają. Dzisiejszy dzień był bardzo udany. Nawet zepsuty kran przyniósł mi coś niepowtarzalnego… inspirację na długie godziny spędzone sam na sam, w zacisznej łazience, w wannie pełnej pachnącej, ciepłej, spienionej wody… :)
~Fantazyjna

czwartek, 12 lutego 2015

Zapach absolutny

Zakupy to najprzyjemniejszy rytuał sobotnich wieczorów. Bez zobowiązań mogę wtedy kręcić się między butikami z modną galanterią, wlepiać nos w wystawy eleganckich salonów jubilerskich i do woli przymierzać kompozycje rodem z mediolańskich wybiegów, których cena niejednokrotnie przeważa nad wysokością mojej pensji. Wysnuję śmiałe stwierdzenie, że dla większości z was to zwyczajna strata czasu i energii – dla mnie cotygodniowa okazja na wynagrodzenie sobie ciężkiej pracy drobnym upominkiem, albo przynajmniej samym faktem podziwiania siebie w modowych osiągnięciach dekady. I nie jestem bynajmniej zapatrzoną w siebie arogantką – to zwyczajnie pobudza moją wyobraźnię i wciąż daje mi znać o tym, że potrafię czuć się piękną mimo doskwierającej pustki uczuciowej.
Krążyłam spokojnie między półkami uginającymi się od kryształowych flakonów, mieniących się w ostrym świetle drogeryjnych jarzeniówek. Delektowałam się mnogością kompozycji zapachowych – od orzeźwiających cytrusów, zielonej herbaty, kwiatowo – mydlanych nut, aż po ciężkie piżmo i rozpalające zmysły aromaty drzewne. Spryskałam tester ulubionymi Channel i wciągnęłam aromat z nieskrywaną przyjemnością. Właściwie, w moim miniaturowym koszyczku miało się już znaleźć kolejne pudełeczko perfum, gdy z aromatycznego błogostanu wyrwał mnie ciepły męski głos:
„Czy mógłbym pani w czymś pomóc?”
Moim oczom ukazał się przystojny brunet, raczej przed 40, wyjątkowo elegancki, pachnący i zabójczo przystojny. Lekko długie, poszarpane włosy idealnie komponowały się z wyraźnym, profesjonalnie przyciętym zarostem. Poczułam wypieki na policzkach.
„Szukam zapachu idealnego – który absolutnie uwodzi i zwraca uwagę. Może mógłby mi pan coś zaproponować?”
Nieznajomy uśmiechnął się lekko, odsłaniając szereg perłowych zębów. Niemal zza pleców wyciągnął szlifowany na kształt diamentu atomizer i precyzyjnie rozprowadził płyn na skórze moich dłoni, szepcząc przy tym o deformacji nuty serca na papierkach testowych. Musiał wyczuć, że cała drżę z emocji, kiedy miękkimi jak puszek bawełny palcami masował mój nadgarstek. Aromat rzeczywiście był obłędny! I pasował do mnie idealnie.
„To zupełna nowość. Rozumie Pani, polecana tylko dla stałych klientek – zapraszam po odbiór pakunku na zaplecze.” Nie protestowałam, kiedy ujmując moje palce wiódł mnie poza zasięg kamer.
Znaleźliśmy się w przyciemnionym pomieszczeniu, pełnym wielkich pudeł i pomniejszych pudełek. Zupełnie sami. Tylko ja i on. I moje wzrastające z każdą sekundą podniecenie.
„Zdradzę Ci sekret – szepnął do ucha – nie ma bardziej zmysłowych perfum dla pięknej kobiety, niż zapach prawdziwego mężczyzny…”
To mówiąc wplótł swoje ciepłe dłonie między moje włosy, a wargami zaczął muskać płatek ucha, szyję i obojczyki. Czułam, że sytuacja w której się znalazłam jest co najmniej ryzykowna i niepoprawna – ale to tylko wzbudzało we mnie silniejsze drżenie ud. Guziczek po guziczku rozpinał moją koszulę, całując subtelnie każdy odsłonięty centymetr ciała. Tak dotarł aż do linii, którą wyznaczały moje jeansy. Znów poniósł się ku górze i z impetem wpił się w moje usta. W wirze namiętnych pocałunków przez chwilę jeszcze mocował się z zapięciem biustonosza, który jednak bardzo szybko poddał się jego wprawnym palcom. Szybkim ruchem zerwał z siebie koszulę i ponownie rozpoczął wędrówkę miękkich ust po kobiecym ciele. Delikatnymi muśnięciami dłoni zaczął pieścić owal moich piersi, językiem drażnił sterczące sutki, z lubością obserwując moje spazmatyczne drżenia i stłumiony jęk nadchodzącej rozkoszy. Nagle ujął moje pośladki i niczym lekką jak piórko i wyjątkowo delikatną porcelanową laleczkę posadził na wielkim pudle. Wzajemnie rozluźniliśmy guziki naszych spodni… i wtedy naparł na mnie całą siłą. Mogłam poczuć jego pulsującą z podniecenia męskość nawet przez podwójną taflę materiału. Moja moralność jakby na kilka chwil została zagłuszona przez niezaspokojone pożądanie. Poddawałam się bez żadnych oporów jego uwodzącym dotykom i rozpalającym pocałunkom. Świat dokoła mnie po prostu przestał istnieć… Nagle zmysłowy kochanek stał się dominującym macho. Jedną ręką przycisnął moje piersi do swojego idealnie muskularnego torsu, a drugą pokierował wprost pod koronkowe figi. Aż zamruczał z zachwytu wyczuwając moje podniecenie i nie czekając ani chwili dłużej wślizgnął się tam, gdzie byłam najbardziej wilgotna. Ach…
Otworzyłam oczy. Dokoła nie było żadnych pudeł, a moje ciało, zamiast kochanka otulał gruby, puszysty koc. Nie znajdowałam się też w magazynie, lecz w salonie, w swoim mieszkaniu. Co za pech, że ten piękny sen musiał się skończyć akurat w takiej chwili. A przede wszystkim szkoda, że był to tylko wytwór mojej wyobraźni… No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać do kolejnej soboty. Jestem przekonana, że spędzę ją w najbliższej perfumerii ;)
~Fantazyjna

piątek, 6 lutego 2015

O jeden guziczek za daleko:)

Chciałabym wyjechać jak najdalej znienawidzonego biurka i papierkowej roboty (kiedyś ją uwielbiałam, ale zabiły ją wszechobecna biurokracja). Chciałabym wyjechać najlepiej gdzieś gdzie słońce świeci 364 dni w roku, a temperatura nie spada poniżej 25 stopni Celsjusza - oczywiście na plusie. W poprzednim życiu byłam chyba jakąś pustynną jaszczurką, która całymi dniami wygrzewała się na najgorętszym kamieniu jaki znalazła. Czasami wyobrażam sobie siebie na luksusowym jachcie w zabójczo ekskluzywnej i piekielnie drogiej wyprawi dookoła świata - codziennie rano przybijamy do innego portu zwiedzam ciekawe obiekty, poznaję samych przystojniaków i jem najróżniejsze pyszności z najdalszych zakątków świata. Przechadzam się pięknymi plażami gorącej Hiszpanii, spaceruję między drzewkami oliwnymi i kwitnącymi migdałowcami w starożytnej Grecji lub relaksuję się na tarasie swojego ekskluzywnego  hotelu i leże na leżaku popijając orzeźwiające mohito, w promieniach zachodzącego Kalifornijskiego słońca. Ostatecznie i obiektywnie marząc mogą być również Międzyzdroje, ale tylko i wyłącznie w sezonie... Ale z drugiej strony kto marzy obiektywnie? Wszystkie te myśli błądzą mi po głowie gdy w pobliskim kiosku zdrapuję "szczęśliwą" zdrapkę. Robię to już od kilku lat dwa razy w tygodniu - w poniedziałki i w czwartki. Jakbym podliczyła te wszystkie przegrane pieniądze okazało by się, że zostawiłam tam równowartość dużego flakonu moich ulubionych perfum - Channel no.5, albo elegancką kopertówkę z najnowszej kolekcji Jimmy Choo. Natomiast suma moich wygranych opiewa na kwotę równą zakupom kilku czekoladowych mufinek, które poza kokosowym drinkiem energetycznym i krówkami ciągutkami są moimi małymi uzależnieniami. Codziennie dziękuję matce naturze i oczywiście swoim rodzicom za obdarzenie mnie tak wydajnym metabolizmem. Eh... Jednak nie przestaje wierzyć, że kiedyś szczęście się do mnie uśmiechnie nie tylko w tej sferze:)

"Nie taki już nowy" nabytek mojego szefa wydaje się wyalienowany (hmm... zupełnie jak ja... może dlatego szef go zatrudnił? eh... te moje wyobrażenia). Zwłaszcza jeśli chodzi o sferę towarzyską - relację z innymi pracownikami. Na poziomie pracy i wykonywanych zleceń sprawuje się bardzo dobrze, jest komunikatywny, potrafi wyegzekwować gdy ktoś zalega z oddaniem pracy, ale przy ty jest sympatyczny i nie jest nachalny. Ale w sferze bardziej luźnej nikt nic o nim nie wie. Nie opowiada co robi po pracy, nie wiemy czy ma kogoś, gdzie się wychowywał i tym podobne informacje, które w pierwszych dniach wyciągają zbyt ciekawskie korporacyjne koleżanki - "parzycielki kawowe", "segregatorki dokumentowe" i "kserowaczki" - wszystkie szczebioczą o moim wielkim szczęściu (o zdrapkach oczywiście nie wiedzą) jakie w ich mniemaniu na mnie spadło, z okazji przydzielenia mi tak przystojnego pomocnika. Na ich gadanie reaguje lekkim, nerwowym uśmiechem. Nie chcę żeby wiedziały, ze sama cieszę się z tego faktu - bylibyśmy obserwowani przez tysiące par oczu, a nasze love story które powstało by z niezliczonej ilości plotek tylko zatrułoby nam życie... O co to nie... Wolę zachować pozory obojętnego stosunku o niego.... Stosunku.... może to niezbyt dobre określenie naszych relacji... czasem jest naprawdę pikantnie i ekscytującą... oczywiście tylko i wyłącznie w moich myślach... Ale to już dobrze wiecie:)

Z "nowym" rozmawiamy mało, czasami wcale. Kiedy odpływam myślami, ku mojej wyspie zwanej potocznie wyobraźnią, zerka na mnie co jakiś czas. Pewnie za każdym razem przeklina, ze mu się trafiła do towarzystwa taka wariatka... Szczerze mówiąc nie przeszkadza mi ten fakt. Najważniejsze, że współpraca zawodowa i wykonywanie służbowych poleceń przebiega bez większych problemów.

Dziś jednak zachowanie "nowego" nieco inne niż zazwyczaj. Do tego stopnia, że wybijało mnie to zarówno z pracy jak i z fantazji. Od samego rana patrzył się w moją stronę z niepokojącym uporem "szalonego" maniaka, a gdy tylko podnosiłam wzrok - peszył się i udawał zainteresowanie jakiejś gorącej przeceny schabu bez kości w jednym z popularnych supermarketów. Przekładał dokumenty, wypijał kilka łyków kawy, odbierał parę telefonów... i znowu gapił się w moją stronę.... i tak przez cały dzień. Oczywiście normalny człowiek zapytał się o co chodzi, ale nie ja - jestem zbyt nieśmiała - wolałam cały dzień się głowić i zastanawiać niż zapytać wprost i najprawdopodobniej ośmieszyć. Dlaczego on tak się gapi? Eh...

Wszystko wyjaśniło się gdy wróciłam do domu. Spojrzałam w swoje wielkie lustro i wszystko zrozumiałam. W mojej eleganckiej błękitnej koszuli, którą kupiłam na ostatniej wyprzedaży brakowało jednego malutkiego guziczka... I przez ten maleńki kawałeczek plastiku, atakowałam mojego przystojnego pomocnika widokiem biustu dorównującego wielkością do biustu Pameli Anderson. I właśnie przez ten fakt był tak rozkojarzony przez cały dzień. Wygląda na to, ze nie tylko ja mam bogatą wyobraźnię:) Oj, coś czuję że szykuję się nam owocna.. współpraca... Już nie mogę się doczekać:)

Fantazyjna

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Drogi czytelniku:) Jeśli przeczytałeś mój post, to proszę Cię zostaw komentarz:) Wszelkie opinie, sugestię i recenzje tylko będą rozwijać moją wyobraźnię, sposób pisania i przede wszystkim moją historię:) Oczywiście jeśli chcielibyście przeczytać fantazję z jakaś konkretną osobą lub w jakimś konkretnym miejscu to czekam na propozycję w komentarzach:) Postaram się wymyślić fantazję nawet do najbardziej absurdalnych sytuacji czy postaci:)

Buziaki

Fantazyjna:)

czwartek, 5 lutego 2015

Z "nowym" w akcji...

Wydarzenie, które opiszę w tym poście miało miejsce dwa dni temu. Jednak dopiero teraz jestem w stanie opisać wam co mi się przydarzyło. Moja fantazja była tak realistyczna, tak prawdziwa, ze gdy się skończyła nie wierzyłam że to wszystko co się stało było tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni... czasem sama się boję co jeszcze może mi podsunąć... Przez te dwa dni, w każdej wolnej sekundzie snułam wersję za wersją scenariusza, który mógłby się wydarzyć zamiast tamtej chwili lub jej kontynuację... Scenariuszy było chyba z milion jak i nie więcej.... a każda kolejna była coraz bardziej pikantna i ekscytująca.... Ale zacznijmy wszystko od początku...

Była środa. Pora lunchu. Jak zwykle celebrowałam swoje 30 minut przerwy od papierkowej roboty w w zupełnej samotności przy swoim ulubionym ostatnim stoliku pod oknem. Jak na olbrzymią stołówkę w wielkim biurowcu to miejsce było istną oazą spokoju. Z dala od zgiełku bufetowej krzątaniny, zbyt głośno plotkujących sekretarek, szczebioczących stażystek - stanowczo za młodych i za ładnych - i tubalnego rechotu informatyków z działu technicznego mogłam w spokoju konsumować dania z bufetowej kuchni i rozmyślać o rzeczach z życia codziennego lub fantazjować. Dzisiaj w absolutnej ciszy było słychać skwierczenie dopiero co smażonego fileta z dorsza i łagodny chlupot truskawki pływającej w świeżym kompocie. Widelcem z dużego, znanego, szwedzkiego sklepu wydłubywałam złocistą kukurydzę z sałatki, wpatrując się w ośnieżone gałęzie za oknem... Kto by pomyślał że w lutym spadnie śnieg, po tak ciepłym początku zimy. Od czasu do czasu wkładałam do ust kolejny mały kęs posiłku, przeżuwając go niczym gumowy stek ze sklepu z zabawkami dla zwierząt. Nagle moje gardło zacisnęło się boleśnie, a moje źrenice rozszerzyły się od gwałtownego przypływu adrenaliny. Myślicie pewnie, że to ość wbiła mi się w gardło i zaraz zacznę daremną walkę o życie... Otóż nic bardziej mylnego... Do mojego stolika podszedł "nowy" (mój asystent, którego poznaliście już z rozmowy kwalifikacyjnej oraz ostatniego postu z małym awansem) i zapytał się czy  może się dosiąść. Miałam usta pełne jedzenia, więc tylko kiwnęłam głową. Starannie posadził swoją zgrabną pupę na krzesełku naprzeciwko mnie. Dlaczego przysiadł się do mnie? Tyle wolnych miejsc dookoła, tyle innych osób, a wybrał stolik przy którym siedziała jego "przełożona". To, że razem pracujemy nie znaczy, że musimy spędzać razem nawet lunch. A może w tym jest coś więcej? Zaczęło mi się robić ciepło w środku. Do końca obiadu nie mogłam przełknąć ani kęsa jedzenia, a moją głowę zaczęły atakować różnorodne myśli, z których większości nie udało mi się zapamiętać, a które wynikały z narastającego podniecenia jakie wywoływał we mnie ten przystojny jegomość.

Wyobrażenie było tak realne, że po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy poczułam się spełniona. Zaczęło się bardzo niewinnie - jego ręką na moim kolanie, którą przesuwał powoli coraz bliżej mojego łona. Z każdym milimetrem moje podniecenie rosło, aż wreszcie on doszedł do celu. Odchylił koronkowe figi i zaczął szybko drażnić moją łechtaczkę. Siedzenie z grobową twarzą, jak gdyby nic się nie działo stawało się coraz trudniejsze. Postanowiłam przejąć dowodzenie i z mocno skrywaną ekscytacją rozpinam rozporek napalonego biurokraty. Obejmuję dłonią jego twardego przyjaciela i delikatnie, samymi opuszkami palców drażnię jego sam koniuszek. W pewnej chwili upada mi kolczyk i turla się pod stół, na którym leżał długim do ziemi obrusem. Udaję zszokowaną i lekko zakłopotaną zaistniałą sytuacją i niepostrzeżenie (mam taką nadzieję że niepostrzeżenie!) ukrywa całą siebie pod długimi połami białego lnu. Ustami obejmuje klejnoty Pana "nowego" i pieszczę je ile miałam sił w języku, coraz szybciej i szybciej - tylko żeby nas nie zauważono, przecież sala jest pełna pracowników ze wszystkich działów i szczebli. Bylibyśmy na ustach wszystkich do końca istnienia firmy jak i nie dłużej... Na szczęście mój asystent miał dobrą rozgrzewkę i bardzo szybko eksplodował w moich ustach. Wytarłam usta w obrus, szybko odszukałam "zagubiony" kolczyk i zadowolona usiadłam z powrotem na swoim krześle. Na szczęście nikt całej sytuacji nie widział, a przynajmniej nie zauważyła nikogo kto z drwiącym uśmiechem patrzyłby się w naszą stronę lub co gorsza nakręcał swoim telefonem całe zajście. Przystojniak pyta się czy mi się podobało. Odpowiadam że chętnie to jeszcze powtórzę, ale w bardziej kameralnych warunkach. Jeszcze tego samego dnia wyciąga mnie kilkukrotnie w bardziej ustronne miejsca takie jak męska toaleta (ciekawe dlaczego męski WC jest zawsze pusty - w naszym nigdy nie ma wolnej kabiny i lustra....) czy mały pokoik ksero... Kochamy się na miliard różnych sposobów raz po raz kończąc...

"- Czy wszystko z Tobą w porządku?" - z zamyślenia wyrwał mnie jego ciepły, męski głos.
"- T..t..tak" - wyjąkałam po chwili. Musiałam się na niego zagapić. Biedaczek pewnie pomyślał, że jestem nienormalna i się mnie przestraszył, bo szyko po całym zajściu zmył się ze stołówki.

Następnym razem muszę bardziej uważać na wyraz mojej twarzy podczas fantazjowania. Ale czy da się to kontrolować?

Fantazyjna

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Drogi czytelniku, bardzo cenię sobie Twoje zdanie. Pragnę rozwijać się w blogowaniu jednak jeśli nie będę znała Twojej opinii to nie będę wiedziała czy podążam w dobrym kierunku. Także olbrzymia prośba - przeczytałeś to skomentuj:) (najwyżej skasuje;p) oczywiście żarcik:)

Pozdrawiam

Fantazyjna


wtorek, 3 lutego 2015

Czyżby mały awans?

Uch! Jak nic nie zdążę... Na dziewiątą miałam przygotować "bardzo ważny" raport dla szefa - ma bardzo ważną konferencję telefoniczną z nowym kontrahentem i po prostu musi mieć ten raport. Jest wpół do dziewiątej a ja jestem w czarnej dupie! Wiedziałam że to nie wykonalne - nawet mu to powiedziałam, ale on tylko powiedział "Pani Moniko, Pani nie zdąży?", zaśmiał się i poszedł do swojego gabinetu a ja zostałam ze stertą papierów do przeanalizowania.... Czemu zawsze ja muszę robić te cholerne raporty?! Nie dostałam ostatnio żadnego nowego kontrahenta do obsługi. Nic tylko ślęczę nad raportami z cudzych zysków i z cudzych kampanii. Przecież jest pełno blondynkowatych stażystek które mogłyby zrobić zestawienie! Przecież wpisywanie w odpowiednie rubryki nie jet takie trudne! Wystarczy trochę myśleć! No tak.... myśleć. Zerknęłam w stronę stażystek - blondynek.... Oczywiście nie wszystkie były blondynkami... Nazywam je tak ze względu na to co mają w głowie (a mają tego niewiele), a nie na głowie.

Może faktycznie zlecenie im zrobienia np zestawienia sprzedaży za ostatni kwartał nie było by dobrym pomysłem. Ciekawe w ogóle czy one wiedzą co to jest kwartał... Ale jest pełno normalnych dziewczyn, które potrafią logicznie myśleć, ale zawsze ja robię te raporty. Może muszę kilka zepsuć żeby zaczął zlecać je komu innemu? Ale co jak wyrzuci mnie z pracy? Szkoda by był0o jednak dobrze płatnej posady.

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek telefonu firmowego:
"- Monika, słucham?
- Pani Moniko (to szef dzwoni! jak nic chce raport!) zapraszam do mojego gabinetu.(jak nic chce raport, może lepiej mu powiedzieć że go nie mam przez telefon?)
- Szefie, jeszcze nie zdążyłam zrobić tego raportu i nie....
- Dobrze. Przyjdź do mnie do gabinetu to porozmawiamy."
Rozłączył się. Lekko drżącą ręką odłożyłam telefon Jak nic mnie wywali, albo poleci mi po wypłacie... Nie wiem co gorsze. A wczoraj widziałam świetne czarno - różowe i 15 cm szpilki w jednym ze sklepów internetowych. Eh... Chyba będę musiała się z nimi pożegnać na ten miesiąc...

No nic. Odwagi. Westchnęłam i wstałam od biurka. Poprawiłam swój żakiet, obciągnęłam trochę spódniczkę, która mi się jak zwykle zadarła do góry i poszłam do gabinetu szefa. Do gabinetu miałam zaledwie kilka kroków - siedzę najbliżej ze wszystkich pracowników - , ale zdawało mi się że idę całe wieki. Zapukałam delikatnie do drzwi - (bo może go nie ma?) - i usłyszałam zza drzwi "- Wejdź". Wzięłam głęboki oddech i energicznie otworzyłam drzwi i weszłam do środka - a co! jak mam wylecieć z pracy to z klasą.
"- Szefie, nie zdążyłam z tym raportem, ale mówiłam wczoraj że to nie wyk..." - przerwałam w połowie, bo siadając na jednym z krzeseł przed biurkiem szefa zwróciłam na kogoś uwagę - szef nie był sam. Na krześle przed jego biurkiem siedział ON! Mężczyzna z wczorajszej rozmowy kwalifikacyjnej ze stołówki. Pamiętacie go? Oj ja go pamiętam i to bardzo dobrze - zwłaszcza z upojnej nocy jaką razem spędziliśmy w moim mieszkaniu - oczywiście dzięki mojej wyobraźni.
"- Moniko - z zamyślenia wyrwał mnie mój szef. Natychmiast przestałam gapić się na nowego i zamknęłam usta, które były rozdziabione na oścież. Czasem zachowuje się strasznie głupio. - Przedstawiam Ci naszego nowego pracownika. Tomasz będzie Twoim asystentem.
- Moim asystentem? - zapytałam się głupio.
- Tak. Dzięki niemu szybciej będziesz robiła raporty, a do tego będziesz mogła prowadzić dziewczyny z działu i pomagać im przy kontrahentach. Byłabyś takim moim kierownikiem, bo mam coraz mniej czasu żeby zajmować się szkoleniami, pomaganiem w głupich problemach i negocjacjach. Świetnie sobie Ty z tym poradzisz, a Tomasz będzie Ci w tym pomagał. Oczywiście będziesz mogła do mnie przyjść ze sprawami, z którymi nie będziesz dawać sobie rady, ale wierzę że będą to nieliczne przypadki."
Gapiłam się na niego jak sroka w gnat. Co on powiedział? Asystent? Mój? Ten przystojniak? Kierownik? Czyżby mnie awansował? Nie na pewno nie? Musiałam źle zrozumieć? Albo sobie to wyobraziłam. Tak to na pewno moja wyobraźnia.
"- Oczywiście, dostaniesz podwyżkę, ale o tym porozmawiamy w innych okolicznościach - dodał szef, po krótkiej przerwie gdy nie było żadnej reakcji z mojej strony.
- W porządku - powiedziałam w końcu. Ale sie wysiliłam... Masakra, równie dobrze mogłam powiedzieć ok... Idiotka.
- Jakoś mało entuzjastycznie zareagowałaś, ale uznam że jesteś w szoku. - powiedział szef - Dobrze. Ja muszę wyjść na spotkanie na mieście, nie będzie mnie już dzisiaj. Możecie zostać u mnie w gabinecie i poznać się trochę, bo nie stworzycie zgranego zespołu jeśli nie będziecie się choć trochę znać/lubić. A jeśli chodzi o ten raport to klient przełożył rozmowę na jutro, więc spokojnie powinnaś zdążyć."
Zabrał teczkę, płaszcz, powiedział "do jutra" i zostawił mnie samą z obiektem mojego pożądania.

Spojrzałam na niego, eh... te jego oczy. Patrzył się, a on rozbierał mnie wzrokiem. Poczułam się trochę niepewnie, ale w końcu trzeba coś powiedzieć...
"- No dobrze. Skoro mamy się poznać to może powiesz mi coś o sobie? Gdzie wcześniej pracowałeś? Co robiłeś? Dlaczego odszedłeś z tamtej pracy?
- Naprawdę chcesz rozmawiać? - powiedział i uśmiechnął się do mnie figlarnie - Szef powiedział żebym słuchał każdego Twojego polecenia, a ty akurat chcesz rozmawiać?
- Nie, nie chcę. - z podniecenia zaschło mi w gardle - Tak naprawdę mam ochotę na coś innego.
- Na co?
- Pocałuj mnie."
Na jego reakcję nie musiałam długo czekać. Przysunął moje krzesło bliżej siebie i złapał mnie z tyłu za kolana. Podniósł mnie jednocześnie przysuwając w powietrzu do siebie. Siedziałam na nim okrakiem. Moja spódniczka podwinęła się tak wysoko, ze było widać moje białe koronkowe figi. Namiętny pocałunek pochłoną całą moją uwagę. Miał miękkie, ciepłe i lekko wilgotne usta. Całował cudownie. Tak jakby chciał pokazać, ze on tutaj rządzi, ale tak żeby mnie również było dobrze. Jego język cudownie współgrał z moim - nie wpychał go jak niektórzy faceci tak głęboko, ze się dusimy, ale delikatnie muskał moje wargi i język. Za każdym razem przechodził mnie dreszcz podniecenia. Kiedy już nasycił się naszym pocałunkiem, nie przestając mnie całować zszedł na moją szyję. Jego język w zabójczym tempie doprowadzał mnie do granic wytrzymałości. Wplotłam palce w jego gęste włosy, zamknęłam oczy i cicho pomrukiwałam z zadowoleniem. Wiedziałam, że dłużej już tego nie wytrzymam, więc złapałam go za włosy i odchyliłam jego głowę w bok odrywając go od mojej szyi, a udostępniając sobie łatwy dostęp do jego śniadej i smukłej szyi. Delikatnie przygryzłam skórę, by zaraz zacząć szalony taniec pocałunków na jego szyi i ramionach. Jednocześnie guzik za guzikiem rozpinałam jego dokładnie wyprasowaną koszulę. Pojękiwał z rozkoszy i błądził rękami po moim ciele. Z podniecenia nie wiedział co ma z nimi zrobić - to rozpiął mi dwa guziki w mojej bluzce odsłaniając mój obfity biust i koronkowy biały stanik, to przyciągnął mnie bliżej do siebie, to wplatał ręce w moje długie włosy. W końcu złapał mnie za moje pośladki i zaczął mną rytmicznie poruszać w przód i w tył, w przód i w tył.... Poczułam że jego męskość nabrzmiewa z każdym ruchem. Nagle podniósł mnie jakbym ważyła dwa kilo i przycisnął mnie do najbliższej ściany. Wisiałam w powietrzu, a on rozpiął mi do końca moją bluzkę. Niecierpliwie, ale wciąż namiętnie całował mnie w usta i błądził rękami po moich piersiach. Jedną ręką zszedł w dół  po moim brzuchu i włożył ją pod moje figi. Cicho jęknął gdy upewnił się że jestem odpowiednio wilgotna. Odkleił nas od ściany i ze mną na rękach podszedł do biurka. Jednym ruchem ręki zrzucił wszystkie rzeczy z biura na podłogę i posadził mnie na pustym blacie. Odchyliłam się do tyłu podpierając się na rękach a on odsunął się na krok, aby obejrzeć mnie w całej okazałości. Podobało mu się, to co widział - szaleńczo błądził wzrokiem po całym moim ciele, a jego penis już dość wyraźnie odznaczał się na spodniach. Pochyliłam się do przodu, wyciągnęłam rękę, złapałam go za pasek od spodni i przyciągnęłam do siebie. Nie protestował gdy odpiłam jego pasek, guzik od spodni i suwak. Cicho zamruczał gdy włożyłam rękę w jego spodnie i wyjęłam jego sprzęt na wierzch - oj ma się czym pochwalić. Zaczęłam drażnić jego penisa dłońmi i palcami, całując go po klatce piersiowej. Schodziłam pocałunkami coraz niżej i niżej... aż mogłam objąć jego zabawkę ustami. Czubkiem języka polizałam końcówkę, poczułam ze przeszedł przez niego dreszcz. Wplótł swoje pale w moje włosy, a ja wzięłam go całego do buzi.Ciągnęłam go energicznie, a on nie mogąc się powstrzymać ruszał moją głową i pomrukiwał. Nagle szarpnął mnie mocniej za włosy i zmuszając do wyprostowania się. Rozchylił moje nogi, odchylił majtki i wszedł we mnie nim zdążyłam cokolwiek zrobić. Wyrwał mi się dość głośny jęk rozkoszy, odchyliłam się do tyłu i oparłam na rękach. Podniósł moje pośladki i energicznie mnie posuwał. Wchodził we mnie do końca - a miał czym. Oboje byliśmy spoceni i coraz głośniej jęczeliśmy...
"- Ej, słuchasz mnie?
- Co? - uch! no nie! - Przepraszam, ale zamyśliłam się. Mógłbyś powtórzyć?

A było tak cudownie. Ostatni raz jęknęłam sobie w myślach i zaczęłam poznawać już w przyzwoity sposób nowego pracownika. Będę musiała dokończyć w domu....

Fantazyjna

niedziela, 1 lutego 2015

Rozmowa kwalifikacyjna

Zapowiada się kolejny nudny dzień w korporacyjnej codzienności. Wszystko idzie zgodnie z ustalonym rano planem i nie ma żadnych większych problemów. Budzik jak zwykle zadzwonił o tej samej porze wyrywając mnie z cudownego snu, którego niestety wyleciał mi z głowy z chwilą otwarcia oczu. Co do minuty w radio puszczają tę samą nudną reklamę jakiegoś leku na wzdęcia... Gdybym w swoim życiu miała problemy tylko z niechcianymi, niewygodnymi i dość krępującymi wzdęciami, to z pewnością byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie - a jeszcze jakbym kupiła ten reklamowany i jakże "skuteczny" lek, to kto wie czy nie w całym kosmosie.... Niestety nie choruje na wzdęcia.... Moją chorobą jest wieczna niepewność, która uciążliwie objawia się znużeniem, rutyną i samotnością. O ile mi wiadomo (choć mogę się mylić) nie wymyślono jeszcze na to lekarstwa.

Z zamyślenia wyrwał mnie mój telefon - cichy budzik ustawiony na godzinę 11.59. Nareszcie! - przerwa! W mojej pracy najbardziej lubię przerwę obiadową. Mogę wtedy bez pośpiechu pić kolejną małą czarną, siedząc samotnie w cichym kącie olbrzymiej firmowej stołówki. Nasza firma chcąc urozmaicić nudne stołówkowe żarcie wprowadziła "tydzień kuchni międzynarodowej" co tydzień "jedziemy" do innego Państwa i możemy skosztować tradycyjnych potraw. W tym tygodniu jesteśmy jesteśmy we Włoszech. Do mojej małej czarnej i stuprocentowej arabiki wzięłam sobie spaghetti, tagliatelle i małą porcję tortellini. Siedziałam w swoim ulubionym miejscu z dala od szczebioczących sekretarek, pustych blondynek na stażu i facetów z przerośniętym ego... Całe przedstawienie zawsze obserwuje z daleka - nie jestem jakoś bardzo towarzyska... Przeżuwam kilka kolejnych kęsów i popijam dużym łykiem kawy. Nagle moją uwagę przykuł na oko czterdziestoletni bardzo przystojny mężczyzna. Ubrany był w dobrze dopasowany i elegancki garnitur, łososiową koszulę oraz idealnie wypastowane buty. Nieznajomy siedział w ustronnym kąciku na drugim końcu sali z moim szefem. Zdaję mi się że jestem świadkiem rozmowy kwalifikacyjnej - no proszę ciekawe do którego działu trafi przystojniak, o ile w ogóle trafi. Nieznajomy ze zdenerwowania nie potrafił zebrać myśli - nerwowo błądzi oczami po sali, poci się i zaciska pięści.

Nagle zrywa się z miejsca i zaciśniętą pięścią, z całej siły uderza w twarz mojego szefa. Następnie chwyta kubek z jeszcze gorącą kawą i wylewa ją na rozmówcę, na jego nowiutki garnitur od Armaniego. Oniemiałam, ale należało mu się za to ciągłe wyręczanie się moją osobą. Nieznajomy ruszył w moją stronę. Zaczęłam obmyślać techniki obrony - uciekać a może dzielnie stawić mu opór? jakiej broni użyć?. Ale przystojny nieznajomy zatrzymał się przed moim stołem, spojrzał mi w oczy (ma piękne brązowo miodowe oczy) i powiedział do mnie, że nie pozwoli temu człowiekowi mnie dłużej obrażać i tak zarzucać mnie pracą. Podchodzi bliżej i namiętnie całuje mnie zaczynając od ust,a kończąc na mojej szyi. Zaprasza mnie po pracy do najdroższej restauracji w mieście. Cudowna i przepyszna kolacja kończy się w jego luksusowym apartamencie z basenem i jacuzzi na dachu...

Zamrugałam kilkukrotnie - ocknęłam się. Znowu siedziałam na zatłoczonej stołówce nad talerzem spaghetti. Czyżby moja wyobraźnia znowu przejęła nade mną kontrolę? Tajemniczego nieznajomego i mojego szefa już nie było - nawet nie wiem czy dostał tę posadę... No cóż, będę musiała poczekać dzień lub dwa i zobaczymy czy spotkam go w naszj firmowej stołówce...

A na razie spotkam się z nim jeszcze dziś w swoim małym świecie fantazji...