„Zabierz tylko wygodne buty i ciepłe ubrania. Tamtejsze noce
bywają piekielnie zimne.”
Nie mogłam wyciągnąć od Mansa żadnych innych informacji,
poza tymi ogólnymi wskazówkami. Im bardziej naciskałam, tym mniej mówił. Ażeby
nie zamilkł zupełnie, postanowiłam nie drążyć tego tematu, tylko dać się
ponieść przygodzie. W końcu raz się żyje, nieprawdaż? A jeśli ktoś z własnej
kieszeni pokrywa koszty weekendowego przelotu dla dwojga... po prostu musi mu
zależeć.
Dopiero na lotnisku Mans wręczył mi bilet, pozostawiając na
moich ustach namiętny pocałunek.
„Norwegia? Zabierasz mnie w swoje rodzinne strony?” -
pytałam z niedowierzaniem. Po zapowiedzi chłodnego klimatu, nie liczyłam na
Majorkę czy Dominikanę, a raczej na zaciszny hotel we francuskich Alpach.
„Nie bój się” - przygarnął mnie ramieniem - „Nie zamierzam
przedstawiać Cię mojej rodzinie.”
Odetchnęłam z ulgą. Po chwili jednak dodał:
„Pochodzę z południa, a lecimy wysoko na północ. Chcę
pokazać Ci coś wyjątkowego. Mam nadzieję, że będziesz zachwycona.”
Choć nie dawałam tego po sobie poznać, cieszyłam się jak
małe dziecko. Na podskakiwanie z radości przyjdzie jeszcze odpowiedni moment.
Samolot wylądował. Ekscytowałam się już nadchodzącą przygodą
i zastanawiałam się, jakie atrakcje przygotował dla mnie mój tajemniczy
kochanek. Za wszelką cenę nie chciał zdradzać szczegółów. Podczas opuszczania
pojazdu zorientowałam się, dlaczego Mans wielokrotnie podkreślał potrzebę
zabrania ciepłych rzeczy – temperatura powietrza z pewnością nie była wyższa
niż 5 stopni. W porównaniu do rozkwitającej i wiosennej, ciepłej Polski był to
niemały szok termiczny. Bezpośrednio po odprawie Mans powiódł mnie na
przystanek autobusowy.
„Nie możemy wziąć taksówki?” - marudziłam mu do ucha,
otulając się szczelnie szalikiem. Pokręcił przecząco głową:
„Taksówką tam nie dojedziemy.”
Zawsze myślałam, że do każdego z hoteli można dostać się w
ten sposób. Nasz najwyraźniej znajdował się na uboczu...
Po około godzinnej podróży, którą w całości przedrzemałam
oparta o ramię Mansa, wysiedliśmy na na odludnie położonym przystanku. Dokoła
nas znajdował się tylko las i oszronione drzewa iglaste. Nie miałam pojęcia,
jaki inwestor zgodziłby się na wybudowanie swojego ośrodka w takim miejscu, w
którym prawie nie istniało życie! Z dala od miast, od atrakcji turystycznych, w
środku olbrzymiego lasu. Czysta abstrakcja. Nawet najbardziej dociekliwe
pytania z mojej strony Mans puszczał koło uszu i zajmował się opowiadaniem, jak
to „za czasów jego dzieciństwa zimno było”.
Mniej więcej w połowie pieszej wędrówki moje nogi odmówiły
posłuszeństwa. Zziębnięta i zmęczona kwiliłam o swoim nieszczęściu, wydymając
usta w obrażoną podkówkę. Mans początkowo opierał się moim naleganiom postoju,
ale gdy wreszcie ze znużenia opadłam na przydrożny kamień, porwał mnie na ręce
i przerzucił przez ramię. Opór fizyczny z mojej strony był zbędny wobec tak
silnego „przeciwnika”. Wtuliłam się tylko w jego gładką jak jedwab szyję i
spokojnie zamknęłam oczy...
„Hej, pobudka! (jego donośny głos wyrwał mnie z letargu)
Zatrzymamy się tutaj na ciepłą herbatę. Ale nie na długo, żeby zdążyć przed
zmrokiem!”
Po chwili siedzieliśmy już w całkiem zapomnianej karczmie,
popijając gorący napar mocno zaprawiony alkoholem. W jakiś magiczny sposób
dodał mi energii... a przy tym... bardzo mocno pobudził. Wiedziałam, że ciężko
będzie mi przebrnąć resztę trasy z bardzo silnym poczuciem pożądania... A skoro
byliśmy tam praktycznie sami... Toaleta! Może to nie jest zbyt odpowiednie
miejsce do takich zachowań, ale skoro inne warunki nie były dostępne... Musnęłam
Mansa dłonią odchodząc od drewnianego stołu, posyłając mu jedno z tych
spojrzeń, które zawsze działa i... tylko uśmiechnął się, po czym rzucił w moją
stronę:
„Tylko pospiesz się. Zaraz ruszamy.”
Rozedrgana i rozczarowana zamknęłam się w całkiem
estetycznej i schludnej kabinie. Dokoła mnie było zupełnie pusto i niemal
cicho, gdyby nie łagodna muzyka dobywająca się z łazienkowego głośnika. „Raz
się żyje...” pomyślałam w duchu, rozpinając powoli rozporek swoich jeansów.
Rozgrzana od ciepłej wody dłoń instynktownie wślizgnęła się pod bieliznę,
zatrzymując jedną z opuszek na wrażliwej łechtaczce. Byłam już bardzo wilgotna,
a moje ciało z całą stanowczością domagało się zaspokojenia tej palącej
potrzeby. Niepewnie przesunęłam dłonią centymetr w górę i w dół, a po moim
podbrzuszu rozpłynęła się obezwładniająca fala przyjemności. Odetchnęłam głośno
spokojnie, a potem rzuciłam się w wir niepoprawnych myśli i pieszczot. Moje
palce z precyzją sztukmistrza tantry prześlizgiwały się do pulsującego wnętrza,
mojej bardzo czułej i ciepłej jamki, natrafiając na doskonały w generowaniu
rozkoszy punkt G. Wkrótce jedna dłoń przestała wystarczać. W erotycznym amoku
opuściłam spodnie jeszcze niżej i opierając się o ścianę pieściłam jednocześnie swój najczulszy
punkcik oraz oba sterczące sutki naprzemiennie. Twardniały pod wysublimowanym
dotykiem, jak gdyby oczekiwały, że męskie usta Mansa obejmą je w całości. Coraz
szybciej i mocniej czułam, jak lekki dreszcz emocji przeradza się w zupełną
ekstazę i... odleciałam, niczym północny wiatr. Lekko i orzeźwiająco. Jak
piórko. Jak płatek śniegu... Mój krzyk odbił się jak echo od pustych ścian.
Bardzo szybko doprowadziłam się do porządku, uspokoiłam
oddech i opuściłam kabinę... Moje serce niemal wyskoczyło z piersi! Przy
umywalkach stał rozbawiony Mans! Niemal zaniósł się śmiechem widząc moje
zawstydzenie i konsternację.
„Tylko nic nie mów. Zapomnij o tym.”
„Jasne, Skarbie...” - szepnął całując mnie w czubek głowy.
„Będę milczał na temat Twojej nimfomanii...”
Posłałam mu spojrzenie pełne grozy. A on znów zaśmiał się w
ten rozbrajający mnie sposób...