Obserwatorzy

sobota, 16 maja 2015

O sexshopie, bieliźnie i płomiennie rudych włosach

Kolejne spotkanie w hotelu? Czemu nie! Mans musiał zaplanować dla nas coś wyjątkowego, skoro z takim uporem maniaka naciskał na ten pomysł. Coraz bardziej podobał mi się fakt, że to ON dyktował warunki i przebieg większości naszych spotkań. Fantazji z pewnością mu nie brakuje, podobnie jak kreatywności i dobrych chęci. O umiejętnościach łóżkowych już nawet nie wspominam – te stale stoją na najwyższym poziomie.

Czego mogłam się spodziewać? Zupełnie nie miałam na to pomysłu. W co się ubrać? W jaki sposób się przygotować? Cóż... był to całkiem spory dylemat. Stojąc  w sklepie z bielizną zastanawiałam się, jaki komplet powinnam zafundować sobie z tej okazji. Okazało się, niestety, że żadna z sieciówkowych propozycji nie spełnia moich oczekiwań. Zbyt grzeczne, zbyt zakrywające i nieco nijakie. Moja w pełni zdegustowana mina musiała zwrócić uwagę stojącej nieopodal klientki, bowiem przysunęła się w moim kierunku i cichutko zagadnęła:
„Pani też się nic nie podoba?”
Zaciekawiona zmierzyłam ją wzrokiem. Miała około 30 lat, płomiennie rude włosy i drobne piegi na nosie. Jej błękitne oczy, duże i mądre, jaśniały taką specyficzną aurą sympatii, podobnie jak pełne usta, wykrzywione w delikatnym uśmiechu. Ubrana była raczej prosto, typowo i skromnie, choć zapewne pod tymi ciuchami kryła się całkiem powabna figura. Było to widać już na pierwszy rzut oka.
„Zgadza się. Żadna z propozycji nie przemawia do mnie. Zastanawiam się, czy jestem w stanie wybrać z tego cokolwiek.” - przyznałam szczerze.
Wtedy ona nachyliła ku mnie swoje usta, a ja niespodziewanie poczułam, jak przeszywa mnie dreszcz podniecenia. Starałam się jak najmocniej stłumić myśli, kołatające się po mojej głowie.
„Jestem Jowita.” - przedstawiła się, podając mi swoją chudą dłoń - „Jeśli nie masz innych planów na najbliższą godzinę, to zapraszam Cię do mojego sklepu.”
„Prowadzisz butik z bielizną?” - zapytałam zaskoczona.
„Tak... ale nie tylko. Z resztą sama zobaczysz.”
Zachęciła mnie ta tajemniczość. Postanowiłam jej zaufać.

Po kilku minutach spaceru dotarłyśmy w miejsce, którego wyjątkowo się nie spodziewałam. Sexshop! Nigdy nie przypuszczalibyście, na pierwszy rzut oka, że ta drobna dziewczyna ma nie tylko ogniste włosy, ale i piekielny temperament. Wcale nie wstydziła się swojej profesji – można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że była z tego wyjątkowo dumna. Poza całym asortymentem różnorakich zabawek i gadżetów, odpowiadającym chyba wszystkim możliwym fetyszom, posiadała także spore zaplecze bielizny. I tu jej propozycja okazała się celnym strzałem w dziesiątkę. Miałam wyjątkowe szczęście, że byłyśmy zupełnie same w jej „królestwie”, bowiem mogłam bezkarnie przechadzać się między lustrami w całym sklepie, niczym modelka na wybiegu. Jowita z pełnym profesjonalizmem przyglądała się moim wyczynom w kostiumach uczennicy, seksownej policjantki, pastereczki, kocicy... nawet postaci z bajek! I kiedy już wydawało mi się, że znalazłam właśnie idealną, inną niż wszystkie propozycję na wieczór, za każdym razem Jowita kręciła nosem.
„To nie to...” - powtarzała - „Jest zbyt wulgarne, nie pasuje do Ciebie, po prostu nie.”
Dopiero przy 12 komplecie wykrzyknęła uradowana:
„To jest to! Doskonale!”
Miałam na sobie wówczas nieprzyzwoicie króciutki kitelek pielęgniarki, z bardzo dużym dekoltem. Moje piersi prezentowały się w nim znakomicie, zwłaszcza, że do zestawu dołączony był biały, doskonale dopasowany biustonosz push-up. Legendarny biust Pameli Anderson nie mógłby teraz równać się z moim. To na pewno przykułoby uwagę Mansa... Dzięki fantazyjnemu czepkowi pielęgniarskiemu, przyozdobionemu czerwoną koronką wydawałam się o kilkanaście centymetrów wyższa, a wysokie, czerwone szpilki na platformie tylko potęgowały ten efekt! Do tego oczywiście białe pończochy, z falbankami i czerwonymi kokardkami z tyłu... istne szaleństwo.
Przespacerowałam się wzdłuż długiej lady, skupiając na sobie wyjątkowe zainteresowanie Jowity. Z otwartymi ustami wpatrywała się w lekko wystające spod przykrótkiego mundurka pośladki... Wreszcie zatrzymałam się blisko niej, zakręcając zalotnie kosmyk włosów wokół palca.
„Wiesz... przydałyby się jeszcze jakieś stringi. Najlepiej białe. Znajdziesz coś dla mnie?” - zapytałam uprzejmie.
Nie odpowiadała. Wciąż gapiła się na mnie jak zahipnotyzowana.
„Jowita?”
Otrząsnęła się nagle.
„Aaach. Tak. Już szukam.”
Zanurkowała pomiędzy regałami i po minucie już wracała do mnie z bielizną w dłoni.
„Przymierz, czy będą pasowały.”
Odruchowo pochyliłam się, by założyć stringi, jednak w porę zdałam sobie sprawę, jakim nietaktem byłoby wypięcie swoich zupełnie nagich wdzięków w stronę Jowity. Nie śmiałam zaproponować jej, by mi pomogła. Zaoferowała to sama, a ja bez zastanowienia przyjęłam jej propozycję. Oparłam się o chłodny blat. Jowita przykucnęła na wprost mnie i przełożyła obie moje stopy przez cieniutkie sznureczki. Delikatnie sunęła nimi w górę, pieszcząc dotykiem swoich palców delikatną skórę moich łydek i ud... zrobiło mi się gorąco. Naciągając stringi na biodra, nie obyło się bez ukazania jej oczom mojej gładkiej jak jedwab i powabnej brzoskwinki. Aż westchnęła na ten widok. Chciałam poprawić ułożenie dolnej części, która miała zakrywać moją wrażliwą kobiecość, jednak jej zwinne dłonie znacznie szybciej wsunęły się pomiędzy uda. Musiała poczuć, jak bardzo wilgotna byłam, bo obie natychmiastowo zarumieniłyśmy się. To prawda. Cholernie podniecała mnie od samego początku i musiałam przyznać to przed samą sobą.
„Jest piękna...” - szepnęła, unosząc swoje oczy ku górze - „Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, abym... posmakowała jej soczystości?”
I natychmiast wstrząsnął mną dreszcz emocji. Odchyliłam głowę ku tyłowi – niech się dzieje, co ma się stać. Nie unikniemy przecież pożądania. Prędzej czy później i tak nami zawładnie. Jowita uznając to za akt pełnego oddania i zaufania, odchyliła stringi i łagodnie rozwarła moje uda, masując je przy tym ciepłymi opuszkami swoich palców. Zbliżyła usta... a jej wilgotny oddech otulił moją szczelinkę słodką mgiełką rozkoszy. Czując pod dłońmi ułożonymi na pośladkach, że cała drżę, przesunęła językiem po napęczniałych wargach. Ponownie podniosła oczy ku górze, jak gdyby bała się mojej nagłej odmowy. Nic takiego jednak nie miało prawa nastąpić i dlatego przystąpiła do kolejnych kroków... Jej języczek wsunął się głębiej. Bardzo głęboko. Właściwie dotarł aż do miejsca, gdzie nawet delikatne muśnięcia czubka jej zwinnego języczka sprawiały mi niebotyczną przyjemność. Spijała łapczywie każdą kropelkę, która wypływała z mojego wnętrza, pojękując przy tym i oblizując się rozkosznie. Czułam, jak jej chude palce coraz mocniej zaciskają się na moich pośladkach, a język z wnętrza szczelinki wędruje nieco na zewnątrz. Teraz chciała zająć się mim guziczkiem przyjemności, który w kilka chwil mógł dokończyć dzieło. Najwidoczniej zbyt słabo ujawniałam targające mną emocje, bowiem uznała, że potrzebna jest mi dodatkowa stymulacja. Na chwilę odsunęła się ode mnie, a potem usłyszałam trzask zamykanej szafki. Nie wiedziałam, co z niej wydobyła, gdyż moje oczy wciąż pozostawały zamknięte. Nie wiedziałam... do czasu, aż w moją ciasną i śliską szparkę nie wbił się olbrzymi, wibrujący, sztuczny  penis! Zrobiła to tak szybko i delikatnie, iż nawet nie zdążyłam zaprotestować. Otworzyłam tylko szeroko oczy i utkwiłam w niej zawstydzony – zszokowany wzrok. Nie zwracając na mnie uwagi, kontynuowała swoją sensualną grę języka po mojej łechtaczce, podczas gdy gumowy wibrator doprowadzał mnie do kresu wytrzymałości. Chciałam zatrzymać ten moment jak najdłużej. W jakiś przedziwny sposób utrzymać podniecenie w ryzach. Nie udało się. Wybuchłam nagle i głośno, rozlewając po całym pomieszczeniu falę spazmatycznych ochów i achów, czemu z wyraźną satysfakcją przyglądała się moja nowa znajoma. Usunęła zabawkę z mojej pulsującej dziurki, a potem wstała i pocałowała mnie w rozpalony policzek.
„Nie myliłam się. Nie tylko dobrze wygląda, ale i smakuje wyśmienicie.” - wymruczała mi do ucha.
Nim doszłam do siebie, wcisnęła mi do torebki swoją wizytówkę z numerem telefonu.
„Myślę że od czasu do czasu mogłybyśmy umówić się na jakąś kawę... czy coś w tym stylu.” - rzuciła kokieteryjnie w chwili, gdy udawałam się za kotarę przymierzalni na zapleczu.
„Nie mam nic przeciwko temu.” - uśmiechnęłam się.
„To dobrze.” - odparła, odprowadzając mnie wzrokiem.

Po sfinalizowaniu transakcji poszłyśmy jeszcze na gorącą czekoladę i lody karmelowe. Jak gdyby zbyt mało rozkoszy przypadło nam w udziale tego dnia... wręcz przeciwnie! Było jej aż nadto!

Tylko co na to Mans?


~Fantazyjna 


środa, 13 maja 2015

Długoterminowe zaspokojenie

Po całkiem udanym dniu w pracy, Mans najpierw obdarował mnie bukietem kwiatów, a potem zabrał na wyśmienity obiad w meksykańskiej restauracji. Było ostro, słodko i wyjątkowo zabawnie. Myślę, że czas nieśmiałych spojrzeń, wstydliwych dotyków i czułych szeptów mamy już za sobą. Nam obojgu odpowiada taka relacja, gdy wzajemnie możemy traktować się przede wszystkim, jak najlepsi przyjaciele. I właśnie takiego kogoś szukałam przez całe swoje życie... rozumiemy się bez słów, mamy ten sam gust, słuchamy podobnej muzyki, lubimy te same specjały kulinarne, seriale i gatunki filmowe. Godzinami rozprawiamy na temat ulubionych książek, wspomnień z dzieciństwa i odbytych podróży. Wszystko jest właściwie takie, jak być powinno.

„Masz ochotę na przejażdżkę? A potem mały spacer?” - zaproponował, gdy opuszczaliśmy zaciszną knajpę.
„Jasne. Tylko moje buty... Nie nadają się do dłuższych wędrówek.” - przyznałam szczerze.
Zaskoczony spojrzał w kierunku moich stóp.
„Oh Darling... Codziennie biegasz do pracy na obcasach i w spódnicy? To niezdrowe.” - uśmiechnął się, całując mnie w czoło.
„Nic na to nie poradzę, że muszę prezentować się wyśmienicie każdego dnia, bez względu na okoliczności, gdyż jestem...”
„Mam pomysł!” - przerwał mi w połowie zdania -  „Jedziemy do Ciebie, przebierasz się, a potem ruszamy dalej!”
„Nie chciałabym robić Ci kłopotu... To dodatkowe kilometry...” - wzruszyłam się jego gestem.
„Nic nie mów – wsiadaj. Nie chcemy przecież stracić całego popołudnia na pogaduszki o tym, co wypada, a co nie.”
Cóż... zabrzmiało to całkiem wymownie :)

Zaprosiłam Mansa, by wszedł do środka. Od progu powitał go uradowany Miki, podskakując i merdając wesoło ogonkiem.
„To Ty masz psa?” - zapytał zaskoczony - „Nic nie mówiłaś...”
„Ach tak, od niedawna. To moja znajda z pobliskiego parku. Ktoś go wyrzucił, a ja nie miałam serca zostawić go na pastwę losu...”
„Masz naprawdę dobre serce.” - skwitował, głaszcząc Mikiego po srebrzystej czuprynie - „Wezmę smycz i wyprowadzę go na spacer, a Ty... zrób co musisz i bądź gotowa niebawem.”
„Jasne!” - wykrzyknęłam, gdy zamykał za sobą drzwi. Wyglądało na to, że mój pies zareagował na Mansa podobnie jak ja – zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia.

Tak, jak obiecałam, wzięłam jedynie krótki prysznic i przebrałam się w mniej zobowiązujące zestawienie (proste jeansy, adidasy i wiązana koszula w kratę). Niedługo potem mknęliśmy już przez zatłoczone ulice w godzinach szczytu, żeby jak najszybciej dostać się w tereny pozamiejskie. I dopiero po ponad 30 minutach udało nam się przekroczyć magiczną granicę dzielącą miasto od najbliższej wsi. Podjechaliśmy na wysypany kamieniami parking przed laskiem, który ze względu na dobrze wytyczone ścieżki można by potraktować jako olbrzymi, leśny park na długie niedzielne spacery. Mieszkam tu tyle lat, a tylko raz w życiu miałam okazję spacerować tymi alejkami. Lecz była to późna jesień i dlatego okolica nie wyglądała tak zniewalająco, jak właśnie dzisiejszego dnia. Przez gęste korony drzew przebijały się złote i ciepłe promienie, chylącego się już ku zachodowi słońca, co w połączeniu z niepowtarzalnym zapachem świeżych liści, kwiatów i omszonej kory oraz naturalnym, nieco wilgotnym uczuciem chłodu, dawało całkiem przyjemny efekt. Przechadzaliśmy się tak cudownie krętymi ścieżkami, mijając zadowolone buzie dzieciaków i starszych panów z koszyczkami pełnymi grzybów. Oni jednak nie zagłębiali się w puszczę tak daleko, jak my, toteż po pewnym czasie zostaliśmy zupełnie sami...

„Muszę Ci coś powiedzieć...” - wyszeptał w końcu, gdy oboje uznaliśmy, że niepewna szarość wieczora powoli wkrada się w leśne gęstwiny.
„O co chodzi?” - zapytałam odruchowo, nie zwracając na to szczególnej uwagi. Byłam zbyt zajęta kontemplacją świeżości przyrody i przytulaniem się do ramienia mojego wybranka.
„Wyjeżdżam. Prawdopodobnie na dwa lub trzy miesiące. Jest mi cholernie głupio, że nie mogę zabrać Cię ze sobą, ale to sprawa rodzinna. Poza tym, nie sądzę, że mogłabyś dostać urlop na tak długi czas.”
Ta wiadomość zasmuciła mnie i zupełnie zbiła z tropu.
„Kiedy?”
„Za kilka dni.”
„Więc to nasze pożegnanie? Dlatego mnie tu zabrałeś.”
„Nie, nie! To znaczy... w pewnym sensie -tak. Ale zobaczymy się jeszcze przed samym wylotem... mam nadzieję... A zabrałem Cię na spacer, żebyś mogła rozruszać się nieco po całodniowym siedzeniu za biurkiem.”
Przez chwilę oboje pogrążyliśmy się w milczeniu.
„Czyli wrócisz?” - postanowiłam się upewnić.
„Jasne... nie zostawię Cię tu samej.”
Ten słodki blondyn był najbardziej troskliwą i romantyczną istotką na tym świecie. Rzuciłam się w jego objęcia i mocno pocałowałam w usta. Z przyjemnością odwzajemnił ten pocałunek.
„Wiem, wiem...” - wyszeptał do mojego ucha. - „Jak już mówiłem, to nie ostatnie spotkanie przed moim wyjazdem. Muszę nasycić nieposkromione potrzeby mojej małej, wiecznie podnieconej bogini...”
Nie ukrywam, że spodobał mi się jego tok myślowy.
„Więc jak? Zaczynamy od jutra?” - zagadnęłam kokieteryjnie, muskając dłonią jego policzek.
„A po co czekać do jutra...” - wymruczał tuż przy mojej szyi, a potem... Przyparł mnie do potężnego pnia stojącego nieopodal drzewa. W tym zapętlonym wirze pocałunków, dotykał moich piersi, szyi i policzków. Rękoma delikatnie masował moje łono przez gruby materiał spodni, choć i tak wyczuwałam go doskonale intensywnie. W prawdzie kilka razy wymruczałam do niego coś w stylu „przestań, tu są ludzie...”, jednak on pozostawał głuchy na moje obiekcje i ponownie uciszał usta, wpychając w nie głęboko swój język. Zwinnym ruchem rozpiął guziczek przy moim rozporku i przesunął zamek ku dołowi. Nim zdążyłam zaprotestować, moje spodnie znalazły się na wysokości kostek. Zostały mi jeszcze koronkowe figi w kolorze świeżej mięty, ale i z nimi Mans poradził sobie śpiewająco. Najpierw długo całował moje uda, wpychając swoje lekko chłodne dłonie pod opinający materiał bielizny, a potem, pomagając sobie zębami, łagodnie zsunął je w dół. Zamknęłam oczy, w oczekiwaniu na dalszą porcję rozkoszy. Było mi wszystko jedno, czy mógł obserwować nas człowiek, a nawet dziki zwierz. Liczyło się tylko TU i tylko TERAZ – a teraz chciałam zasmakować niebanalnej sztuki miłosnej w wykonaniu jego ust. Ruszył do dzieła... ucałował moje gładkie i pachnące migdałowym balsamem łono, a potem delikatnie rozchylił moje uda i podjął sukcesywną próbę wciśnięcia w tą szczelinę kawałka swojej głowy i ust. Jego język powoli zagłębiał się pomiędzy nabrzmiałymi wargami, natrafiając raz po raz na czułą i bardzo dobrze już nawilżoną łechtaczkę. Pieszcząc mnie od zewnątrz, meandrując językiem z taką pasją i wyczuciem, sprawiał mi nieopisaną przyjemność. Zapragnęłam głośno krzyczeć i jęczeć... ale byliśmy w lesie! Należało zachować się przede wszystkim cicho. Każdy niespodziewany okrzyk mógł zdradzić nasze niecne działania, a niekoniecznie chciałam zostać bohaterką wspaniałych fotografii w internecie. W dzisiejszych czasach przecież tak to działa... Teraz jego języczek wsuwał się nawet w głąb mojej wilgotnej szczelinki. Widziałam, z jaką radością spija ze mnie każdą, krystaliczną i słodką kropelkę podniecenia, które obficie zrosiły już całą jego brodę i policzki. Czułam, jak narasta we mnie fala olbrzymiej energii, która nie może znaleźć ujścia i za chwilę wybuchnie...

Eksplozja rozkoszy zawładnęła całym moim umysłem i rozlała się po reszcie ciała jak stopiona, mleczna czekolada. Mans oparł głowę na moim łonie i pocałował w rozedrgane jeszcze uda. I choć dokoła nas było już całkiem szaro, to w naszych sercach wciąż jaśniało gorące światło płomienia namiętności.


~Fantazyjna


sobota, 9 maja 2015

Twoje ciało jest moją własnością

Od powrotu do Polski Mans milczał jak zaklęty. Niechętnie odbierał telefony ode mnie, wymawiając się nawałem pracy i nauki, choć (jak na moje oko) wyglądało to na coś zupełnie innego... Czyżby tak szybko stracił zainteresowanie mną? To przecież nie mogła być prawda... Nie po tym, co razem przeżyliśmy. Jestem pewna, że każda kobieta na moim miejscu, poza silną tęsknotą, czułaby się podobnie – zawód, złość, żal i niepewność wypełniały moją głowę znacznie silniej, niż pracownicze obowiązki. Nie umknęło to również uwadze mojego szefa.
„Jesteś strasznie roztargniona... Czy to przez ubiegły urlop?” - zagadnął mnie, niby przypadkowo wpadając na mnie w firmowym bufecie.
„Wszystko w porządku...” - urwałam temat. Byłaby to ostatnia osoba, której mogłabym zwierzyć się z sercowych trosk. Szef nawet nie był świadomy istnienia Mansa w moim życiu. W jego domniemanym uznaniu, wciąż umawiam się z „niewychowanym chłoptasiem”, który w tak bezprecedensowy sposób śmiał zajechać mu drogę. Z resztą... dlaczego mój pracodawca ma posiadać jakąkolwiek wiedzę o moich miłosnych podbojach? To byłaby niezdrowa relacja...

Naiwna. Sądziłam, że wszystko, co robię, utrzymane jest w doskonałym stanie tajemnicy. Ale to BIURO, jedno z pomniejszych ogniw KORPORACJI. Tu informacje rozchodzą się prędzej niż śniadaniowe bajgle w bufecie. Tak więc, gdy pod budynkiem niespodziewanie pojawił się Mans z bukietem kwiatów... przystojny, oparty o biały kabriolet... natychmiast zostałam o tym poinformowana.
„Hej! Czemu nie mówiłaś, że wyrwałaś takie ciasteczko!” - zapiszczała euforycznie koleżanka z biura.
„Skąd wiesz, że to do mnie.” - zapytałam zaskoczona.
„No przecież wszyscy wiedzą, że spotykasz się z jakimś facetem! Niby taka niedostępna... a tu proszę! Poza tym podwiózł Cię do pracy kilka razy... Wiesz, łatwo się domyślić.”
Po chwili dodała zachęcająco:
„Kończ tą papierkową robotę i biegnij do niego. No ile będzie na Ciebie czekał?”
Za to mój szefuńcio chyba zamontował podsłuch pod moim biurkiem, bo gdy tylko koleżanka opuściła pomieszczenie, mój telefon natychmiast zadzwonił.
„Przyjdź proszę do mojego gabinetu. Pilna sprawa.”
Jasne. I akurat w takim momencie.

Zapukałam w matowo przeszklone drzwi obszernego gabinetu kierownika departamentu. Nie czekając na pozwolenie dziarskim krokiem wsunęłam się do środka. Przyznam, że trochę mi się spieszyło. Szef jakby zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
„Potrzebuję na zaraz kopię raportu finansowego za miesiąc … roku … versus sprawy … Prawdopodobnie jest w nowej części archiwum. Zrób kilka kopii, asygnata, odpis, analiza tego i tamtego. I trzeba jeszcze wysłać maila ponaglającego do firmy... zbierz proszę wszystkie dane z naszej dwuletniej współpracy i przygotuj wzór umowy. Prawdopodobnie zredukujemy koszty przy jednocześnie zwiększonym....”
„Szefie. Czas mojej pracy już minął. Wychodzę. Wszelkie nadgodziny proszę ustalać ze mną wcześniej.”
Jakby dostał obuchem prosto między oczy. Gapił się w moją stronę zaskoczony, a ten stan emocjonalny powoli przeradzał się w drwinę i agresję.
„To bardzo ważne! Sama wiesz!” - podniósł się z krzesła.
„Rozumiem, ale nie zostanę.” - powiedziałam spokojnym tonem.
„Twój kochaś niech odbierze Cię wieczorem. Teraz zostajesz – to polecenie służbowe.” - wysyczał na centymetry od mojej twarzy.
Zachowując zimną krew, odparłam:
„Może sobie szef wydawać takie rozkazy praktykantkom, które z taką przyjemnością przesiadują w ten gabinecie! Widocznie szef zleca im same przyjemne obowiązki!”
Aż zagotował się z wściekłości.
„Nie masz prawa wtrącać się moje działania. Nie dzieje się tu nic niestosownego i dobrze o tym wiesz...”
„Och różne rzeczy opowiadają... Poza tym – vice versa – nie wtrącaj się w moje sprawy.”
Zabrakło mu argumentów.
„Ochłońmy. Potrzebuję żebyś została.” - spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
Był słodki i pachniał jak milion dolarów. I choć moje nogi były miękkie jak z waty, nie chciałam dać mu nade mną psychicznej przewagi. Udawałam więc hardą jak skała. Choć przed samą sobą powinnam przyznać, że w jego towarzystwie po prostu zapominałam o jakimkolwiek mężczyźnie. On jednak nigdy nie chciał się zaangażować. Zawsze byłam dla niego pomocną duszyczką, prawą ręką i ulubienicą. Niczym więcej. Dlatego teraz przestałam liczyć, że platoniczna miłość kiedykolwiek się ziści.
„Wychodzę, szefie.” - kategorycznie odmówiłam. - „Życzę powodzenia w ogarnianiu tego bezmiaru pracy. Do jutra.”
Chciałam nacisnąć na klamkę, gdy jego silna dłoń powstrzymała mnie przed opuszczeniem gabinetu.
„Zostań....” - szeptał, przypierając mnie do ściany. Zszokowana nie mogłam wydusić z siebie nawet najmniejszego słowa, a on zwyczajnie wykorzystał mój stan psychicznej bezwładności. Powoli, muskając moją szyję i policzki, wreszcie odnalazł rozedrgane i ciepłe usta. Złączyliśmy się w namiętnym, choć nieco rozpaczliwym pocałunku. Niepewni świadomości własnych działań, zatraceni w szalejącym wirze pożądania. Nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy poddać się jego mocy. Ręka szefa powoli wsunęła się pod cieniutki materiał mojej eleganckiej bluzki i łagodnie zacisnęła na kształtnej i jędrnej piersi. Aby poczuć je w pełni, rozpiął mój biustonosz, zaraz po tym, gdy moja garderoba wylądowała na podłodze. Na chwilę oderwał się ode mnie, aby rozkoszować się widokiem mojego nagiego ciała. Z lekkością piórka uniósł mnie na rękach i ułożył na ciężkim, drewnianym biurku. I choć pod nagimi pośladkami czułam całą stertę papierów i drogie, platynowe pióro... to jednak nie oponowałam, gdy opuszczał swoje spodnie i bardzo mocno zanurkował pomiędzy moimi udami. Wreszcie poczułam go w sobie... i było to doskonałe uczucie. Pełna szczęścia, pełna pożądania, rozkoszy... to znaczy, napełniona jego ciałem po brzegi, krzyknęłam głośno. W porę oprzytomniał, osłaniając moje usta ręką.
„Ciszej, Maleńka.” - wyszeptał, nachylając się nad moimi piersiami. Jednocześnie penetrował moje ciało z taką pasją, jak gdyby posiadał kobietę po raz pierwszy, a przy tym nie odrywał swoich spragnionych ust od sterczących sutków. Bawił się nimi, poszczypywał zębami i ponownie otulał wilgotnym i ciepłym języczkiem. Jego wolna ręka w krótkiej chwili natrafiła także na moją łechtaczkę, która nabrzmiała i wilgotna, doskonale poddawała się jego pieszczotom. Czułam, że niebawem wzniosę się o kilka pięter wyżej... i zdaje się, że on również był bliski tej rozkoszy... gdy nagle...


„Hej! Powiedziałem, że możesz już iść. Poradzę sobie!”
Nad moim biurkiem pochylał się lekko uśmiechnięty szef. Szybko otrząsnęłam się z letargu i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Zauważyłam, jak kątem oka zerka na stojącego na parkingu Mansa. Zakładałam już płaszcz i właściwie miałam już wychodzić, gdy podszedł do mnie powoli. Znieruchomiałam. A właściwie zamieniłam się w emocjonalny słup soli. Nie zważając na moją konsternację ujął moje obie dłonie i lekko przyciągnął w swoim kierunku, a potem... pocałował. Łagodnie i subtelnie. Miał najcudowniejsze wargi na świecie.
„Uważaj na siebie...” - szepnął, opuszczając w pośpiechu pomieszczenie. Chyba zawstydził się tym, co przed chwilą uczynił. Lecz to właśnie się stało i musiało coś znaczyć! Tym razem jestem pewna, że nie był to tylko sen... Choć może byłoby łatwiej, gdyby nim był?...


~Fantazyjna


środa, 6 maja 2015

Podniebna rozkosz

To był jeden z najpiękniejszych urlopów w moim życiu, który z wielką chęcią będę wspominać... do dziś. Choć na dalekiej północy spędziliśmy Mansem zaledwie jeden krótki weekend, to jednak wystarczył, bym doskonale zrozumiała, jak bardzo brakowało mi w życiu mężczyzny takiego jak on. Ta troska, czułość, którą mnie otacza, jest wprost nie do opisania! Jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z kimś jednocześnie tak kruchym i romantycznym, a przy tym męskim, silnym i dominującym! Poczucie bezpieczeństwa i atrakcyjności jest tym, czego bezsprzecznie oczekuje każda z nas... Budząc się w sobotni poranek w ramionach przystojnego mężczyzny, widząc, że na stoliczku obok czeka na mnie wykwintne śniadanie i bukiet kwiatów... Cóż... czułam się tak, jakbym złapała lecące szczęście za skrzydła i na jego grzbiecie mknęła ku słońcu, pod wiatr. A jeśli chodzi o wiatr, to nawet ten mroźny i północny nie był w stanie ochłodzić tego żaru namiętności, który płonął pomiędzy naszymi sercami i duszami, żywy jak pochodnia, iskrzący jak drwa w kominku... Przez tych kilkadziesiąt godzin zapomniałam o wszystkich dręczących mnie niespokojnych snach, niespełnionych miłościach i nadziejach, zaniedbanych marzeniach i pasjach... To on jest moją pasją! A ja po prostu jestem przy nim niesamowicie szczęśliwa.

Nieubłaganie nadszedł czas powrotu. I tu zaskoczenie – okazało się, że do tego ośrodka owszem – jeżdżą autobusy! Nawet kilka! Nie mówiąc już o taksówkach i prywatnych samochodach... Byłam trochę zła na Mansa, że skazał nas oboje na tą wyniszczającą wędrówkę, jednak, jak sam stwierdził, taki spacer przecież dobrze nam zrobił – dla zdrowia, formy i relaksu (chociaż ja relaksem zwyczajnie bym tego nie nazwała...). Tymczasem zamówiona przez Mansa taksówka podjechała na miejsce. Wpakowaliśmy nasze niewielkie plecaki do bagażnika i wgramoliliśmy się na tylne siedzenie czarnego Mercedesa. Tym razem podróż trwała nieco dłużej, ze względu na niezbyt przyjemne warunki pogodowe. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, by w tym czasie nie nauczyć kierowcę kilku polskich piosenek, które rozprzestrzeniały się z samochodowych głośników (dzięki nośnikowi flash, który Mans miał przy sobie). W całkiem dobrych nastrojach dotarliśmy na lotnisko, gdzie w ostatnim momencie zdążyliśmy na kończącą się właśnie odprawę. Całe szczęście, że czerwoni od biegu, a wcześniej od zdzierania gardeł przy „Koniku na biegunach” i „Kolorowych jarmarkach” nie zostaliśmy podejrzani o udział w niecnym przemycie narkotyków czy innych, podejrzanie złych procederach. Pospiesznie zajęliśmy miejsca na pokładzie i niedługo potem już wznosiliśmy się ku niebu.

Cóż... te podniebne wojaże sprawiły, że i Mans nabrał ochoty na chwile pełne uniesień. Kładąc swoją dłoń na kolanie dał mi wyraźny znak, że ma na mnie ochotę. Nie chciałam mu odmawiać, ale  dokoła nas było tylu ludzi, że wszelkie formy cielesnej bliskości mogłyby zostać odczytane jako swoisty brak kultury. A przecież oboje jesteśmy ludźmi na poziomie. I jak tu rozwiązać ten problem? Powstrzymując emocje zdjęłam jego dłoń, wędrującą już w górę uda i posłałam mu przy tym karcące spojrzenie. Jego zasmucona mina wyrażała więcej, niż tysiąc słów. Nie mógł znieść mojej odmowy. Tak bardzo nie zgadzał się z nią, że ze spokojem postanowił przeforsować swój pomysł, kładąc swoją dłoń na mojej piersi i zaciskając na niej palce. Siedząca nieopodal nas starsza, grubawa dama spojrzała na nas z odrazą. Wówczas i ja odwróciłam swoją twarz w kierunku Mansa, aby wyraźnie dać mu do zrozumienia, że w tym momencie nie może liczyć na żadne przejawy pożądania z mojej strony, choć wystarczyło tylko poczuć zapach jego perfum, by wywołać wilgotną stróżkę, rozpływającą się na moim łonie. Nim jednak zdążyłam wydobyć jakiekolwiek słowo z rozwartych ust, on wpił się w nie zachłannie, porywając mój język do sensualnego tańca namiętności.
„Mans! Tak nie można. Ludzie patrzą...” - wyszeptałam zaczerwieniona, zerkając ukradkiem na obserwującą nas staruszkę.
„Honey, nie wytrzymam. Po prostu tak nagle poczułem, że muszę Cię mieć!” - mruczał podniecony do granic możliwości. Namiętnie przeczesywał palcami moje włosy i całował po szyi, doprowadzając tym ową matronę w futrze do prawdziwej furii. Zazdrośnica...
„Mam plan!” - ucieszył się - „Chodź ze mną.”
Pospiesznie wyrwał mnie z siedzenia. A że nie chciałam robić scen i opierać się jego sile przy ludziach, po prostu pobiegłam za nim. Już wiedziałam, jak chory pomysł urodził się w jego głowie. Korzystając z chwili nieuwagi obsługi, natychmiast wciągnął mnie do niesamowicie ciasnej toalety. Całe szczęście, że przynajmniej była czysta, schludna i względnie bezzapachowa. Zablokował drzwi i rozpiął swój rozporek, ukazując przede mną widok, który dobrze już znałam z poprzedniej nocy.
„Mans! No chyba nie myślisz, że będziemy...”
Niestety, nie pozwolił mi dokończyć zdania. Tak po prostu zamknął moje usta dłonią i używając całej swojej siły obezwładnił mnie, zdzierając moje spodnie i koronkowe figi aż po kolana. Jeszcze przez chwilę szamotałam się jak ryba złowiona w sieć, jednak nie miałam szans wygrać z jego żądzą. Wbił się we mnie mocno i wulgarnie, jak gdyby robił to z galerianką w centrum handlowym za pieniądze. Posiadał mnie szybko, jęcząc przy tym i sapiąc, układając swoją wolną dłoń na mojej nagiej piersi, którą odnalazł pod grubym, plecionym sweterkiem. Zdaje się, że mój opór kręcił go coraz bardziej... Nawet ja uznałam, że jest to w pewnym sensie... podniecające. Ta możliwość bycia nakrytym i to, że jesteśmy tyle metrów w powietrzu? Może czas przestać się bać i dać się ponieść emocjom? Rozluźniłam swoje mięśnie poddając się tej przyjemności i wypinając się jeszcze bardziej w kierunku Mansa, który z szaleńczą pasją posuwał się we mnie od tyłu. Jęknęłam, przyciągając jego podbródek ku moim ustom i delikatnie zagryzłam zęby na jego gładkiej, jasnej skórze. Moja dłoń instynktownie powędrowała w kierunku jego klejnotów i od dołu masowała je łagodnie i subtelnie. Czując, jak napinają się pod wpływem mojego dotyku domyśliłam się, że jest już bardzo blisko. Zsunęłam się więc jak najszybciej z jego pulsującej męskości i przyklęknęłam nieco. Ze spokojem i nieskrywaną przyjemnością mógł zasmakować moich ust. Lecz nie trwało to długo. Już po kilkunastu sekundach dokładnie wypełnił je swoim orgazmicznym nektarem, lekkim jak chmurka, pachnącym lasem i północnym słońcem. Było mu cudownie. Widziałam to w jego obłędnie szklistych oczach.

Wychodziliśmy z ciasnej toalety chowając się i badając otoczenie, bowiem zauważenie nas przez obsługę mogłoby wiązać się z przykrymi konsekwencjami. Niestety... Niechcący wpadliśmy na młodą stewardessę. Nie wyglądała na zachwyconą, ale ostatecznie oszczędziła nam umoralniających wykładów i przymknęła oko na nasz niecodzienny wybryk. Pomimo tego, że starsza pani doskonale wiedziała gdzie byliśmy tak długo razem i co robiliśmy (nie trudno było się tego domyślić) – nie żałuję. Przecież żyje się tylko raz, a i młodość ma się jedną. Szkoda czasu na zmartwienia, skoro można odczuwać tak wiele przyjemności, kiedy tylko ma się na to ochotę!


~Fantazyjna

sobota, 2 maja 2015

Gorące doznania w całkiem chłodnym klimacie

Kroczyliśmy przez stwardniałą od mrozu ziemię, a pod butami trzaskały nam wysuszone fragmenty kory i gałęzi. Robiło się coraz ciemniej i chłodniej, a końca naszej wędrówki wcale nie było widać. Czułam niemiłosierne zmęczenie, a jedyną rzeczą, o której teraz marzyłam, była gorąca herbata, dobra książka i puszysty koc. Mans, widząc jak leniwie włóczę stopami po trudnym gruncie, od czasu do czasu przyciągał mnie do siebie, całował w czoło i mruczał:
„Już niedaleko. Ale jeśli opadniesz z sił, poniosę Cię na rękach.”
To jasne, że nie chciałam mu pozwolić na taką męczarnię (choć w rzeczywistości ważę niedużo) i dlatego dziarsko zbierałam siły na dalsze etapy wędrówki. Po około dwóch godzinach od opuszczenia przydrożnej karczmy, Mans zatrzymał się i rozejrzał dokoła.
„Zamknij oczy! I obiecaj, że nie będziesz podglądać. To niespodzianka!”
Już samą niespodzianką dla mnie była moja własna reakcja na propozycję wyjazdu z mężczyzną, którego przecież znałam bardzo krótko. Jednakże, skoro przebyłam już tak długą drogę, warto było zaufać losowi raz jeszcze... Posłusznie zacisnęłam powieki i nakryłam je dłońmi. Mans uniósł mnie na rękach i począł pewnie iść przed siebie. Przeszedł przez lekko skrzypiącą bramkę, a potem usłyszałam szczęk klucza w drzwiach i piskliwe zawodzenie dawno nienaoliwionych zawiasów. Postawił mnie na ziemi, a moje nozdrza nagle uderzył zapach żywicy, drewna i wyprawionej skóry. Powoli otworzyłam powieki...

Znajdowałam się we wspaniałym, drewnianym domku, pośrodku dziennego pokoju, połączonego z nowoczesnym aneksem kuchennym. W salonie, poza skórzaną kanapą i pękatymi poduszkami, znajdował się także olbrzymi telewizor plazmowy, stolik do kawy i kominek. Za przeszklonymi drzwiami umiejscowiona została prywatna sauna, a obok łazienka z jacuzzi. Ręcznie wykonane schody prowadziły na górę, do nie całkiem zabudowanego poziomu na antresoli, gdzie znajdowała się mała sypialnia, lecz z całkiem pokaźnym łóżkiem. Aż odebrało mi głos z wrażenia... Wyjrzałam przez okno – takich domków było więcej! A przed nimi turyści, rodziny z dziećmi, ochrona, samochody i quady. Wyglądało to niczym tętniąca życiem osada w środku lasu.
„To ośrodek wypoczynkowy mojego ojca. Kiedyś pewnie go odziedziczę, ale na razie mam inne rzeczy na głowie.”
Zupełnie nie słuchałam jego opowieści. Z entuzjazmem małej dziewczynki biegałam po apartamencie, przeczesując każdy jego kąt.
„Jak tu pięknie!” - piszczałam wniebowzięta - „Rozpal w kominku! Ogrzejmy się trochę... jak ślicznie! Jak przytulnie!”
„Spokojnie, Skarbie...” - Mans przygarnął mnie do siebie - „Chodźmy na kolację do pobliskiej stołówki, na terenie ośrodka. Serwują tam naprawdę pyszne jedzenie. A przy okazji zgarniemy jakieś wino na wieczór.”
Niechętnie opuściłam tak piękne miejsce.

Najedzeni i zrelaksowani powróciliśmy do domku, gdy było już zupełnie ciemno. Mans przyniósł ze sobą, poza winem, cały koszyk niewielkich polanek, by podnieść temperaturę w naszym otoczeniu przynajmniej o 20 stopni w górę! Dzięki doskonałej cyrkulacji powietrza, już po rozpakowaniu walizki mogłam udać się do łazienki w celu zażycia kąpieli. W tym czasie Mans zdążył już wziąć prysznic i nieco ponudzić się w samotności przed kominkiem.

Po wieczornej toalecie Mans zaproponował, aby wina napić się właśnie w jacuzzi, którego jeszcze nie testował. Oczywiście przystałam na tę propozycję, bowiem taki scenariusz wieczora na myśl przywodził mi hollywoodzkie produkcje, w których długonogie blondynki popijają różowe drinki w ekskluzywnym i drogim basenie z masażem perełkowym. Od zawsze chciałam tego spróbować. Pozostawał jeszcze jeden problem - nie miałam przy sobie bikini! Wejść w bieliźnie, czy zrzucić ją i  niczym naga nimfa popijać trunek w wannie pełnej musującej wody? Z oczywistych względów wybrałam tą drugą opcję. Zanim jednak Mans pojawił się w pokoiku z jacuzzi, szybko zrzuciłam z siebie bieliznę i wskoczyłam do przyjemnie gorącej wody. Chwyciłam w dłoń kieliszek, który przygotował wcześniej mój luby i oddałam się tej słodkiej rozpuście. Znów było mi przyjemnie i błogo... zwłaszcza, że wydobywające się z dna bulgoczące kule powietrza z ozonem  wspaniale masowały moje obfite piersi i nabrzmiałą, bardzo wrażliwą łechtaczkę. Lepszego wieczora zwyczajnie nie mogłam sobie wymarzyć... Mans zjawił się dosłownie za kilka minut, odziany w same bokserki. Pomimo, iż w pomieszczeniu panował półmrok  (jedynym źródłem światła był mały kinkiecik na drewnianej ścianie) to i tak udało mi się zaobserwować pokaźną erekcję pod jego czarnymi bokserkami. Nie dałam po sobie poznać zainteresowania tą częścią ciała, bowiem ponownie mógłby mnie uznać za niezłą dewiantkę. Tymczasem to on okazał się bardziej bezwstydny niż kiedykolwiek, na moich oczach obnażając się i zanurzając prężącą się w moim kierunku męskość dokładnie na miejscu obok mnie. Pod spienioną wodą widać było już niestety niewiele, ale nawet ten krótki moment widoku jego nagości doprowadził mnie na zmysłowe szczyty uniesień.
„Wypijmy nasze zdrowie...” - wyrecytował zadowolony, biorąc w dłoń drugi kieliszek różowego wina i stukając nim o cienką taflę mojego szkła. Umoczył swoje usta w doskonałym alkoholu, oblizując je lubieżnie. Wciąż świdrował wzrokiem moje rozmoknięte kosmyki włosów i lekko prześwitujące spod piany krągłe piersi. Opróżnił kieliszek i odłożył go na bok, po czym przysunął się do mnie. Otulił mnie swoim ramieniem ciasno i szczelnie, jak gdyby obawiał się, że mogę mu uciec. Jego dłoń instynktownie powędrowała na moją pupę, a usta z uwielbieniem wpiły się w gładką i pachnącą szyję, obsypując ją milionem kuszących pocałunków. Temperatura pomiędzy nami wciąż wzrastała... aż wreszcie upał stał się nie do wytrzymania. Osuszyłam cały kieliszek, odstawiłam i natychmiast skierowałam swoje dłonie ku jego fascynującym bicepsom i muskularnemu torsowi. Delikatnie stymulowałam go paznokciami i opuszkami palców, a w tym czasie dłonie Mansa powędrowały pomiędzy moje uda, zabawiając się figlarnie z najwrażliwszą częścią mojego kobiecego ciała... Pod opuszkami wyczuł, jak bardzo jestem gotowa na dalsze przeżywanie tych emocjonujących momentów. Palcami wpełznął pomiędzy moje włosy, po czym zacisnął je w garści i przywiódł ku sobie moją głowę, szepcząc:
„Pragnę Cię...”
A więc nasze pragnienia ku sobie były wspólne, niezakłócone i czyste jak północne powietrze. Złagodniałam, pozbyłam się zahamowań i zdecydowałam oddać się bez reszty. Widząc moją uległość i bierność, Mans uniósł lekko moje ciało pod wodą i nabił na swój sztywny pal, przyjmując ułożenie na jeźdźca. Seks w tej pozycji nie sprawiał nam większego problemu, bowiem siła nośna wody pozwalała na swobodne i dowolne unoszenie, a potem opadanie mojego ciała. Podczas gdy ja przeczesywałam jego blond kosmyki nienasyconymi palcami, on wpijał swoje głodne usta w moje sterczące sutki i oblizywał je ze smakiem.
„Moja Mała...” - mruczał zduszonym głosem - „Mój śliczny Skarbie...”
A potem wziął mnie od tyłu. Rękoma oparłam się o brzeg wanny, kiedy razem uklękliśmy na miejscu przeznaczonym do siedzenia. Ponownie zanurzył się w moim łonie, choć tym razem znalazł się nieco głębiej i dokładniej wypełnił całą moją ciasną, lecz ciepłą i rozkoszne smaczną szczelinkę. Posuwał się we mnie powoli, ze stosowną namiętnością i rozkoszą, która płynęła z każdego jego dotyku, złożonego na moich biodrach, pośladkach i podbrzuszu. Zamykałam oczy, pragnąc czerpać jak najwięcej przyjemności ze zbliżenia z tak doskonałym mężczyzną, jednocześnie zapobiegając zbyt szybkiej wędrówce na szczyt orgazmicznych doznań. Wreszcie Mans głośno jęknął, a potem nieco przyspieszył, zaciskając jedną z dłoni na mojej piersi. Dał mi tym do zrozumienia, że jest już blisko kresu wytrzymałości i zaraz TO nastąpi. Uwolniłam swoje ciało z psychicznych więzów i sama dałam się ponieść tej fali. Poszybowałam w górę z prędkością odrzutowca, głośno jęcząc i wyginając całe ciało w seksowny łuk. Impulsacje mięśni mojej pochwy na tyle pobudziły posiadającego mnie mężczyznę, że i jego usta wydały cichy dźwięk rozkoszy... zaraz po tym poczułam, jak moje wnętrze wypełnia się ciepłą i kremową esencją jego męskości. Tak bardzo zadziałało to na mnie, że skuliłam się niczym mała dziewczynka, przeżywając kolejne spektrum doskonałej, cielesnej rozkoszy.

Przez resztę nocy rozmawialiśmy, śmialiśmy się i czule pieścili dotykiem swoje ciała. Zasypiając nad ranem przed kominkiem, gdy już prawie odpływałam w ramiona Morfeusza, Mans szepnął mi do ucha:
„Mógłbym spędzić z Tobą resztę życia. Jesteś spełnieniem moich marzeń...”
Był zaskoczony, kiedy zorientował się, że nie śpię i odwracając się ku jego twarzy złożyłam na tych wydętych, bladych ustach słodki i namiętny pocałunek.
„Nic nie mów...” - szepnęłam, gładząc go dłonią po policzku. - „Po prostu weź mnie w ramiona i już nigdy z nich nie wypuszczaj...”


~Fantazyjna