Po całkiem udanym dniu w pracy, Mans najpierw obdarował mnie
bukietem kwiatów, a potem zabrał na wyśmienity obiad w meksykańskiej
restauracji. Było ostro, słodko i wyjątkowo zabawnie. Myślę, że czas
nieśmiałych spojrzeń, wstydliwych dotyków i czułych szeptów mamy już za sobą.
Nam obojgu odpowiada taka relacja, gdy wzajemnie możemy traktować się przede
wszystkim, jak najlepsi przyjaciele. I właśnie takiego kogoś szukałam przez
całe swoje życie... rozumiemy się bez słów, mamy ten sam gust, słuchamy
podobnej muzyki, lubimy te same specjały kulinarne, seriale i gatunki filmowe.
Godzinami rozprawiamy na temat ulubionych książek, wspomnień z dzieciństwa i
odbytych podróży. Wszystko jest właściwie takie, jak być powinno.
„Masz ochotę na przejażdżkę? A potem mały spacer?” -
zaproponował, gdy opuszczaliśmy zaciszną knajpę.
„Jasne. Tylko moje buty... Nie nadają się do dłuższych
wędrówek.” - przyznałam szczerze.
Zaskoczony spojrzał w kierunku moich stóp.
„Oh Darling... Codziennie biegasz do pracy na obcasach i w
spódnicy? To niezdrowe.” - uśmiechnął się, całując mnie w czoło.
„Nic na to nie poradzę, że muszę prezentować się wyśmienicie
każdego dnia, bez względu na okoliczności, gdyż jestem...”
„Mam pomysł!” - przerwał mi w połowie zdania - „Jedziemy do Ciebie, przebierasz się, a potem
ruszamy dalej!”
„Nie chciałabym robić Ci kłopotu... To dodatkowe
kilometry...” - wzruszyłam się jego gestem.
„Nic nie mów – wsiadaj. Nie chcemy przecież stracić całego
popołudnia na pogaduszki o tym, co wypada, a co nie.”
Cóż... zabrzmiało to całkiem wymownie :)
Zaprosiłam Mansa, by wszedł do środka. Od progu powitał go
uradowany Miki, podskakując i merdając wesoło ogonkiem.
„To Ty masz psa?” - zapytał zaskoczony - „Nic nie
mówiłaś...”
„Ach tak, od niedawna. To moja znajda z pobliskiego parku.
Ktoś go wyrzucił, a ja nie miałam serca zostawić go na pastwę losu...”
„Masz naprawdę dobre serce.” - skwitował, głaszcząc Mikiego
po srebrzystej czuprynie - „Wezmę smycz i wyprowadzę go na spacer, a Ty... zrób
co musisz i bądź gotowa niebawem.”
„Jasne!” - wykrzyknęłam, gdy zamykał za sobą drzwi.
Wyglądało na to, że mój pies zareagował na Mansa podobnie jak ja – zakochał się
w nim od pierwszego wejrzenia.
Tak, jak obiecałam, wzięłam jedynie krótki prysznic i
przebrałam się w mniej zobowiązujące zestawienie (proste jeansy, adidasy i
wiązana koszula w kratę). Niedługo potem mknęliśmy już przez zatłoczone ulice w
godzinach szczytu, żeby jak najszybciej dostać się w tereny pozamiejskie. I
dopiero po ponad 30 minutach udało nam się przekroczyć magiczną granicę
dzielącą miasto od najbliższej wsi. Podjechaliśmy na wysypany kamieniami
parking przed laskiem, który ze względu na dobrze wytyczone ścieżki można by
potraktować jako olbrzymi, leśny park na długie niedzielne spacery. Mieszkam tu
tyle lat, a tylko raz w życiu miałam okazję spacerować tymi alejkami. Lecz była
to późna jesień i dlatego okolica nie wyglądała tak zniewalająco, jak właśnie
dzisiejszego dnia. Przez gęste korony drzew przebijały się złote i ciepłe
promienie, chylącego się już ku zachodowi słońca, co w połączeniu z
niepowtarzalnym zapachem świeżych liści, kwiatów i omszonej kory oraz
naturalnym, nieco wilgotnym uczuciem chłodu, dawało całkiem przyjemny efekt.
Przechadzaliśmy się tak cudownie krętymi ścieżkami, mijając zadowolone buzie
dzieciaków i starszych panów z koszyczkami pełnymi grzybów. Oni jednak nie
zagłębiali się w puszczę tak daleko, jak my, toteż po pewnym czasie zostaliśmy
zupełnie sami...
„Muszę Ci coś powiedzieć...” - wyszeptał w końcu, gdy oboje
uznaliśmy, że niepewna szarość wieczora powoli wkrada się w leśne gęstwiny.
„O co chodzi?” - zapytałam odruchowo, nie zwracając na to
szczególnej uwagi. Byłam zbyt zajęta kontemplacją świeżości przyrody i
przytulaniem się do ramienia mojego wybranka.
„Wyjeżdżam. Prawdopodobnie na dwa lub trzy miesiące. Jest mi
cholernie głupio, że nie mogę zabrać Cię ze sobą, ale to sprawa rodzinna. Poza
tym, nie sądzę, że mogłabyś dostać urlop na tak długi czas.”
Ta wiadomość zasmuciła mnie i zupełnie zbiła z tropu.
„Kiedy?”
„Za kilka dni.”
„Więc to nasze pożegnanie? Dlatego mnie tu zabrałeś.”
„Nie, nie! To znaczy... w pewnym sensie -tak. Ale zobaczymy
się jeszcze przed samym wylotem... mam nadzieję... A zabrałem Cię na spacer,
żebyś mogła rozruszać się nieco po całodniowym siedzeniu za biurkiem.”
Przez chwilę oboje pogrążyliśmy się w milczeniu.
„Czyli wrócisz?” - postanowiłam się upewnić.
„Jasne... nie zostawię Cię tu samej.”
Ten słodki blondyn był najbardziej troskliwą i romantyczną
istotką na tym świecie. Rzuciłam się w jego objęcia i mocno pocałowałam w usta.
Z przyjemnością odwzajemnił ten pocałunek.
„Wiem, wiem...” - wyszeptał do mojego ucha. - „Jak już
mówiłem, to nie ostatnie spotkanie przed moim wyjazdem. Muszę nasycić
nieposkromione potrzeby mojej małej, wiecznie podnieconej bogini...”
Nie ukrywam, że spodobał mi się jego tok myślowy.
„Więc jak? Zaczynamy od jutra?” - zagadnęłam kokieteryjnie,
muskając dłonią jego policzek.
„A po co czekać do jutra...” - wymruczał tuż przy mojej
szyi, a potem... Przyparł mnie do potężnego pnia stojącego nieopodal drzewa. W
tym zapętlonym wirze pocałunków, dotykał moich piersi, szyi i policzków. Rękoma
delikatnie masował moje łono przez gruby materiał spodni, choć i tak wyczuwałam
go doskonale intensywnie. W prawdzie kilka razy wymruczałam do niego coś w
stylu „przestań, tu są ludzie...”, jednak on pozostawał głuchy na moje obiekcje
i ponownie uciszał usta, wpychając w nie głęboko swój język. Zwinnym ruchem
rozpiął guziczek przy moim rozporku i przesunął zamek ku dołowi. Nim zdążyłam
zaprotestować, moje spodnie znalazły się na wysokości kostek. Zostały mi
jeszcze koronkowe figi w kolorze świeżej mięty, ale i z nimi Mans poradził
sobie śpiewająco. Najpierw długo całował moje uda, wpychając swoje lekko
chłodne dłonie pod opinający materiał bielizny, a potem, pomagając sobie
zębami, łagodnie zsunął je w dół. Zamknęłam oczy, w oczekiwaniu na dalszą
porcję rozkoszy. Było mi wszystko jedno, czy mógł obserwować nas człowiek, a
nawet dziki zwierz. Liczyło się tylko TU i tylko TERAZ – a teraz chciałam
zasmakować niebanalnej sztuki miłosnej w wykonaniu jego ust. Ruszył do
dzieła... ucałował moje gładkie i pachnące migdałowym balsamem łono, a potem
delikatnie rozchylił moje uda i podjął sukcesywną próbę wciśnięcia w tą
szczelinę kawałka swojej głowy i ust. Jego język powoli zagłębiał się pomiędzy
nabrzmiałymi wargami, natrafiając raz po raz na czułą i bardzo dobrze już
nawilżoną łechtaczkę. Pieszcząc mnie od zewnątrz, meandrując językiem z taką
pasją i wyczuciem, sprawiał mi nieopisaną przyjemność. Zapragnęłam głośno
krzyczeć i jęczeć... ale byliśmy w lesie! Należało zachować się przede
wszystkim cicho. Każdy niespodziewany okrzyk mógł zdradzić nasze niecne
działania, a niekoniecznie chciałam zostać bohaterką wspaniałych fotografii w
internecie. W dzisiejszych czasach przecież tak to działa... Teraz jego
języczek wsuwał się nawet w głąb mojej wilgotnej szczelinki. Widziałam, z jaką
radością spija ze mnie każdą, krystaliczną i słodką kropelkę podniecenia, które
obficie zrosiły już całą jego brodę i policzki. Czułam, jak narasta we mnie fala
olbrzymiej energii, która nie może znaleźć ujścia i za chwilę wybuchnie...
Eksplozja rozkoszy zawładnęła całym moim umysłem i rozlała
się po reszcie ciała jak stopiona, mleczna czekolada. Mans oparł głowę na moim
łonie i pocałował w rozedrgane jeszcze uda. I choć dokoła nas było już całkiem
szaro, to w naszych sercach wciąż jaśniało gorące światło płomienia
namiętności.
~Fantazyjna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz