Obserwatorzy

środa, 13 maja 2015

Długoterminowe zaspokojenie

Po całkiem udanym dniu w pracy, Mans najpierw obdarował mnie bukietem kwiatów, a potem zabrał na wyśmienity obiad w meksykańskiej restauracji. Było ostro, słodko i wyjątkowo zabawnie. Myślę, że czas nieśmiałych spojrzeń, wstydliwych dotyków i czułych szeptów mamy już za sobą. Nam obojgu odpowiada taka relacja, gdy wzajemnie możemy traktować się przede wszystkim, jak najlepsi przyjaciele. I właśnie takiego kogoś szukałam przez całe swoje życie... rozumiemy się bez słów, mamy ten sam gust, słuchamy podobnej muzyki, lubimy te same specjały kulinarne, seriale i gatunki filmowe. Godzinami rozprawiamy na temat ulubionych książek, wspomnień z dzieciństwa i odbytych podróży. Wszystko jest właściwie takie, jak być powinno.

„Masz ochotę na przejażdżkę? A potem mały spacer?” - zaproponował, gdy opuszczaliśmy zaciszną knajpę.
„Jasne. Tylko moje buty... Nie nadają się do dłuższych wędrówek.” - przyznałam szczerze.
Zaskoczony spojrzał w kierunku moich stóp.
„Oh Darling... Codziennie biegasz do pracy na obcasach i w spódnicy? To niezdrowe.” - uśmiechnął się, całując mnie w czoło.
„Nic na to nie poradzę, że muszę prezentować się wyśmienicie każdego dnia, bez względu na okoliczności, gdyż jestem...”
„Mam pomysł!” - przerwał mi w połowie zdania -  „Jedziemy do Ciebie, przebierasz się, a potem ruszamy dalej!”
„Nie chciałabym robić Ci kłopotu... To dodatkowe kilometry...” - wzruszyłam się jego gestem.
„Nic nie mów – wsiadaj. Nie chcemy przecież stracić całego popołudnia na pogaduszki o tym, co wypada, a co nie.”
Cóż... zabrzmiało to całkiem wymownie :)

Zaprosiłam Mansa, by wszedł do środka. Od progu powitał go uradowany Miki, podskakując i merdając wesoło ogonkiem.
„To Ty masz psa?” - zapytał zaskoczony - „Nic nie mówiłaś...”
„Ach tak, od niedawna. To moja znajda z pobliskiego parku. Ktoś go wyrzucił, a ja nie miałam serca zostawić go na pastwę losu...”
„Masz naprawdę dobre serce.” - skwitował, głaszcząc Mikiego po srebrzystej czuprynie - „Wezmę smycz i wyprowadzę go na spacer, a Ty... zrób co musisz i bądź gotowa niebawem.”
„Jasne!” - wykrzyknęłam, gdy zamykał za sobą drzwi. Wyglądało na to, że mój pies zareagował na Mansa podobnie jak ja – zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia.

Tak, jak obiecałam, wzięłam jedynie krótki prysznic i przebrałam się w mniej zobowiązujące zestawienie (proste jeansy, adidasy i wiązana koszula w kratę). Niedługo potem mknęliśmy już przez zatłoczone ulice w godzinach szczytu, żeby jak najszybciej dostać się w tereny pozamiejskie. I dopiero po ponad 30 minutach udało nam się przekroczyć magiczną granicę dzielącą miasto od najbliższej wsi. Podjechaliśmy na wysypany kamieniami parking przed laskiem, który ze względu na dobrze wytyczone ścieżki można by potraktować jako olbrzymi, leśny park na długie niedzielne spacery. Mieszkam tu tyle lat, a tylko raz w życiu miałam okazję spacerować tymi alejkami. Lecz była to późna jesień i dlatego okolica nie wyglądała tak zniewalająco, jak właśnie dzisiejszego dnia. Przez gęste korony drzew przebijały się złote i ciepłe promienie, chylącego się już ku zachodowi słońca, co w połączeniu z niepowtarzalnym zapachem świeżych liści, kwiatów i omszonej kory oraz naturalnym, nieco wilgotnym uczuciem chłodu, dawało całkiem przyjemny efekt. Przechadzaliśmy się tak cudownie krętymi ścieżkami, mijając zadowolone buzie dzieciaków i starszych panów z koszyczkami pełnymi grzybów. Oni jednak nie zagłębiali się w puszczę tak daleko, jak my, toteż po pewnym czasie zostaliśmy zupełnie sami...

„Muszę Ci coś powiedzieć...” - wyszeptał w końcu, gdy oboje uznaliśmy, że niepewna szarość wieczora powoli wkrada się w leśne gęstwiny.
„O co chodzi?” - zapytałam odruchowo, nie zwracając na to szczególnej uwagi. Byłam zbyt zajęta kontemplacją świeżości przyrody i przytulaniem się do ramienia mojego wybranka.
„Wyjeżdżam. Prawdopodobnie na dwa lub trzy miesiące. Jest mi cholernie głupio, że nie mogę zabrać Cię ze sobą, ale to sprawa rodzinna. Poza tym, nie sądzę, że mogłabyś dostać urlop na tak długi czas.”
Ta wiadomość zasmuciła mnie i zupełnie zbiła z tropu.
„Kiedy?”
„Za kilka dni.”
„Więc to nasze pożegnanie? Dlatego mnie tu zabrałeś.”
„Nie, nie! To znaczy... w pewnym sensie -tak. Ale zobaczymy się jeszcze przed samym wylotem... mam nadzieję... A zabrałem Cię na spacer, żebyś mogła rozruszać się nieco po całodniowym siedzeniu za biurkiem.”
Przez chwilę oboje pogrążyliśmy się w milczeniu.
„Czyli wrócisz?” - postanowiłam się upewnić.
„Jasne... nie zostawię Cię tu samej.”
Ten słodki blondyn był najbardziej troskliwą i romantyczną istotką na tym świecie. Rzuciłam się w jego objęcia i mocno pocałowałam w usta. Z przyjemnością odwzajemnił ten pocałunek.
„Wiem, wiem...” - wyszeptał do mojego ucha. - „Jak już mówiłem, to nie ostatnie spotkanie przed moim wyjazdem. Muszę nasycić nieposkromione potrzeby mojej małej, wiecznie podnieconej bogini...”
Nie ukrywam, że spodobał mi się jego tok myślowy.
„Więc jak? Zaczynamy od jutra?” - zagadnęłam kokieteryjnie, muskając dłonią jego policzek.
„A po co czekać do jutra...” - wymruczał tuż przy mojej szyi, a potem... Przyparł mnie do potężnego pnia stojącego nieopodal drzewa. W tym zapętlonym wirze pocałunków, dotykał moich piersi, szyi i policzków. Rękoma delikatnie masował moje łono przez gruby materiał spodni, choć i tak wyczuwałam go doskonale intensywnie. W prawdzie kilka razy wymruczałam do niego coś w stylu „przestań, tu są ludzie...”, jednak on pozostawał głuchy na moje obiekcje i ponownie uciszał usta, wpychając w nie głęboko swój język. Zwinnym ruchem rozpiął guziczek przy moim rozporku i przesunął zamek ku dołowi. Nim zdążyłam zaprotestować, moje spodnie znalazły się na wysokości kostek. Zostały mi jeszcze koronkowe figi w kolorze świeżej mięty, ale i z nimi Mans poradził sobie śpiewająco. Najpierw długo całował moje uda, wpychając swoje lekko chłodne dłonie pod opinający materiał bielizny, a potem, pomagając sobie zębami, łagodnie zsunął je w dół. Zamknęłam oczy, w oczekiwaniu na dalszą porcję rozkoszy. Było mi wszystko jedno, czy mógł obserwować nas człowiek, a nawet dziki zwierz. Liczyło się tylko TU i tylko TERAZ – a teraz chciałam zasmakować niebanalnej sztuki miłosnej w wykonaniu jego ust. Ruszył do dzieła... ucałował moje gładkie i pachnące migdałowym balsamem łono, a potem delikatnie rozchylił moje uda i podjął sukcesywną próbę wciśnięcia w tą szczelinę kawałka swojej głowy i ust. Jego język powoli zagłębiał się pomiędzy nabrzmiałymi wargami, natrafiając raz po raz na czułą i bardzo dobrze już nawilżoną łechtaczkę. Pieszcząc mnie od zewnątrz, meandrując językiem z taką pasją i wyczuciem, sprawiał mi nieopisaną przyjemność. Zapragnęłam głośno krzyczeć i jęczeć... ale byliśmy w lesie! Należało zachować się przede wszystkim cicho. Każdy niespodziewany okrzyk mógł zdradzić nasze niecne działania, a niekoniecznie chciałam zostać bohaterką wspaniałych fotografii w internecie. W dzisiejszych czasach przecież tak to działa... Teraz jego języczek wsuwał się nawet w głąb mojej wilgotnej szczelinki. Widziałam, z jaką radością spija ze mnie każdą, krystaliczną i słodką kropelkę podniecenia, które obficie zrosiły już całą jego brodę i policzki. Czułam, jak narasta we mnie fala olbrzymiej energii, która nie może znaleźć ujścia i za chwilę wybuchnie...

Eksplozja rozkoszy zawładnęła całym moim umysłem i rozlała się po reszcie ciała jak stopiona, mleczna czekolada. Mans oparł głowę na moim łonie i pocałował w rozedrgane jeszcze uda. I choć dokoła nas było już całkiem szaro, to w naszych sercach wciąż jaśniało gorące światło płomienia namiętności.


~Fantazyjna


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz