Obserwatorzy

czwartek, 5 lutego 2015

Z "nowym" w akcji...

Wydarzenie, które opiszę w tym poście miało miejsce dwa dni temu. Jednak dopiero teraz jestem w stanie opisać wam co mi się przydarzyło. Moja fantazja była tak realistyczna, tak prawdziwa, ze gdy się skończyła nie wierzyłam że to wszystko co się stało było tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni... czasem sama się boję co jeszcze może mi podsunąć... Przez te dwa dni, w każdej wolnej sekundzie snułam wersję za wersją scenariusza, który mógłby się wydarzyć zamiast tamtej chwili lub jej kontynuację... Scenariuszy było chyba z milion jak i nie więcej.... a każda kolejna była coraz bardziej pikantna i ekscytująca.... Ale zacznijmy wszystko od początku...

Była środa. Pora lunchu. Jak zwykle celebrowałam swoje 30 minut przerwy od papierkowej roboty w w zupełnej samotności przy swoim ulubionym ostatnim stoliku pod oknem. Jak na olbrzymią stołówkę w wielkim biurowcu to miejsce było istną oazą spokoju. Z dala od zgiełku bufetowej krzątaniny, zbyt głośno plotkujących sekretarek, szczebioczących stażystek - stanowczo za młodych i za ładnych - i tubalnego rechotu informatyków z działu technicznego mogłam w spokoju konsumować dania z bufetowej kuchni i rozmyślać o rzeczach z życia codziennego lub fantazjować. Dzisiaj w absolutnej ciszy było słychać skwierczenie dopiero co smażonego fileta z dorsza i łagodny chlupot truskawki pływającej w świeżym kompocie. Widelcem z dużego, znanego, szwedzkiego sklepu wydłubywałam złocistą kukurydzę z sałatki, wpatrując się w ośnieżone gałęzie za oknem... Kto by pomyślał że w lutym spadnie śnieg, po tak ciepłym początku zimy. Od czasu do czasu wkładałam do ust kolejny mały kęs posiłku, przeżuwając go niczym gumowy stek ze sklepu z zabawkami dla zwierząt. Nagle moje gardło zacisnęło się boleśnie, a moje źrenice rozszerzyły się od gwałtownego przypływu adrenaliny. Myślicie pewnie, że to ość wbiła mi się w gardło i zaraz zacznę daremną walkę o życie... Otóż nic bardziej mylnego... Do mojego stolika podszedł "nowy" (mój asystent, którego poznaliście już z rozmowy kwalifikacyjnej oraz ostatniego postu z małym awansem) i zapytał się czy  może się dosiąść. Miałam usta pełne jedzenia, więc tylko kiwnęłam głową. Starannie posadził swoją zgrabną pupę na krzesełku naprzeciwko mnie. Dlaczego przysiadł się do mnie? Tyle wolnych miejsc dookoła, tyle innych osób, a wybrał stolik przy którym siedziała jego "przełożona". To, że razem pracujemy nie znaczy, że musimy spędzać razem nawet lunch. A może w tym jest coś więcej? Zaczęło mi się robić ciepło w środku. Do końca obiadu nie mogłam przełknąć ani kęsa jedzenia, a moją głowę zaczęły atakować różnorodne myśli, z których większości nie udało mi się zapamiętać, a które wynikały z narastającego podniecenia jakie wywoływał we mnie ten przystojny jegomość.

Wyobrażenie było tak realne, że po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy poczułam się spełniona. Zaczęło się bardzo niewinnie - jego ręką na moim kolanie, którą przesuwał powoli coraz bliżej mojego łona. Z każdym milimetrem moje podniecenie rosło, aż wreszcie on doszedł do celu. Odchylił koronkowe figi i zaczął szybko drażnić moją łechtaczkę. Siedzenie z grobową twarzą, jak gdyby nic się nie działo stawało się coraz trudniejsze. Postanowiłam przejąć dowodzenie i z mocno skrywaną ekscytacją rozpinam rozporek napalonego biurokraty. Obejmuję dłonią jego twardego przyjaciela i delikatnie, samymi opuszkami palców drażnię jego sam koniuszek. W pewnej chwili upada mi kolczyk i turla się pod stół, na którym leżał długim do ziemi obrusem. Udaję zszokowaną i lekko zakłopotaną zaistniałą sytuacją i niepostrzeżenie (mam taką nadzieję że niepostrzeżenie!) ukrywa całą siebie pod długimi połami białego lnu. Ustami obejmuje klejnoty Pana "nowego" i pieszczę je ile miałam sił w języku, coraz szybciej i szybciej - tylko żeby nas nie zauważono, przecież sala jest pełna pracowników ze wszystkich działów i szczebli. Bylibyśmy na ustach wszystkich do końca istnienia firmy jak i nie dłużej... Na szczęście mój asystent miał dobrą rozgrzewkę i bardzo szybko eksplodował w moich ustach. Wytarłam usta w obrus, szybko odszukałam "zagubiony" kolczyk i zadowolona usiadłam z powrotem na swoim krześle. Na szczęście nikt całej sytuacji nie widział, a przynajmniej nie zauważyła nikogo kto z drwiącym uśmiechem patrzyłby się w naszą stronę lub co gorsza nakręcał swoim telefonem całe zajście. Przystojniak pyta się czy mi się podobało. Odpowiadam że chętnie to jeszcze powtórzę, ale w bardziej kameralnych warunkach. Jeszcze tego samego dnia wyciąga mnie kilkukrotnie w bardziej ustronne miejsca takie jak męska toaleta (ciekawe dlaczego męski WC jest zawsze pusty - w naszym nigdy nie ma wolnej kabiny i lustra....) czy mały pokoik ksero... Kochamy się na miliard różnych sposobów raz po raz kończąc...

"- Czy wszystko z Tobą w porządku?" - z zamyślenia wyrwał mnie jego ciepły, męski głos.
"- T..t..tak" - wyjąkałam po chwili. Musiałam się na niego zagapić. Biedaczek pewnie pomyślał, że jestem nienormalna i się mnie przestraszył, bo szyko po całym zajściu zmył się ze stołówki.

Następnym razem muszę bardziej uważać na wyraz mojej twarzy podczas fantazjowania. Ale czy da się to kontrolować?

Fantazyjna

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Drogi czytelniku, bardzo cenię sobie Twoje zdanie. Pragnę rozwijać się w blogowaniu jednak jeśli nie będę znała Twojej opinii to nie będę wiedziała czy podążam w dobrym kierunku. Także olbrzymia prośba - przeczytałeś to skomentuj:) (najwyżej skasuje;p) oczywiście żarcik:)

Pozdrawiam

Fantazyjna


2 komentarze:

  1. Bardzo mi się podobało!
    Fantazje to rzecz naturalna, a ty...kobieto masz talent do ich opisywania. Opisałaś scenę ze smakiem i lekkością. Po prostu pochłonęłam ten rozdział jak gąbka wodę.
    Czekam na kolejny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo za tak miłe słowa:) Mam dość "niespożyta" wyobraźnię, więc wpisy będą pojawiać się często:)

      Buziaki:)

      Usuń