Od powrotu do Polski Mans milczał jak zaklęty. Niechętnie
odbierał telefony ode mnie, wymawiając się nawałem pracy i nauki, choć (jak na
moje oko) wyglądało to na coś zupełnie innego... Czyżby tak szybko stracił
zainteresowanie mną? To przecież nie mogła być prawda... Nie po tym, co razem
przeżyliśmy. Jestem pewna, że każda kobieta na moim miejscu, poza silną
tęsknotą, czułaby się podobnie – zawód, złość, żal i niepewność wypełniały moją
głowę znacznie silniej, niż pracownicze obowiązki. Nie umknęło to również
uwadze mojego szefa.
„Jesteś strasznie roztargniona... Czy to przez ubiegły
urlop?” - zagadnął mnie, niby przypadkowo wpadając na mnie w firmowym bufecie.
„Wszystko w porządku...” - urwałam temat. Byłaby to ostatnia
osoba, której mogłabym zwierzyć się z sercowych trosk. Szef nawet nie był
świadomy istnienia Mansa w moim życiu. W jego domniemanym uznaniu, wciąż
umawiam się z „niewychowanym chłoptasiem”, który w tak bezprecedensowy sposób
śmiał zajechać mu drogę. Z resztą... dlaczego mój pracodawca ma posiadać
jakąkolwiek wiedzę o moich miłosnych podbojach? To byłaby niezdrowa relacja...
Naiwna. Sądziłam, że wszystko, co robię, utrzymane jest w
doskonałym stanie tajemnicy. Ale to BIURO, jedno z pomniejszych ogniw
KORPORACJI. Tu informacje rozchodzą się prędzej niż śniadaniowe bajgle w
bufecie. Tak więc, gdy pod budynkiem niespodziewanie pojawił się Mans z
bukietem kwiatów... przystojny, oparty o biały kabriolet... natychmiast
zostałam o tym poinformowana.
„Hej! Czemu nie mówiłaś, że wyrwałaś takie ciasteczko!” -
zapiszczała euforycznie koleżanka z biura.
„Skąd wiesz, że to do mnie.” - zapytałam zaskoczona.
„No przecież wszyscy wiedzą, że spotykasz się z jakimś
facetem! Niby taka niedostępna... a tu proszę! Poza tym podwiózł Cię do pracy
kilka razy... Wiesz, łatwo się domyślić.”
Po chwili dodała zachęcająco:
„Kończ tą papierkową robotę i biegnij do niego. No ile
będzie na Ciebie czekał?”
Za to mój szefuńcio chyba zamontował podsłuch pod moim
biurkiem, bo gdy tylko koleżanka opuściła pomieszczenie, mój telefon
natychmiast zadzwonił.
„Przyjdź proszę do mojego gabinetu. Pilna sprawa.”
Jasne. I akurat w takim momencie.
Zapukałam w matowo przeszklone drzwi obszernego gabinetu
kierownika departamentu. Nie czekając na pozwolenie dziarskim krokiem wsunęłam
się do środka. Przyznam, że trochę mi się spieszyło. Szef jakby zupełnie nie
zdawał sobie z tego sprawy.
„Potrzebuję na zaraz kopię raportu finansowego za miesiąc …
roku … versus sprawy … Prawdopodobnie jest w nowej części archiwum. Zrób kilka
kopii, asygnata, odpis, analiza tego i tamtego. I trzeba jeszcze wysłać maila
ponaglającego do firmy... zbierz proszę wszystkie dane z naszej dwuletniej
współpracy i przygotuj wzór umowy. Prawdopodobnie zredukujemy koszty przy
jednocześnie zwiększonym....”
„Szefie. Czas mojej pracy już minął. Wychodzę. Wszelkie
nadgodziny proszę ustalać ze mną wcześniej.”
Jakby dostał obuchem prosto między oczy. Gapił się w moją
stronę zaskoczony, a ten stan emocjonalny powoli przeradzał się w drwinę i
agresję.
„To bardzo ważne! Sama wiesz!” - podniósł się z krzesła.
„Rozumiem, ale nie zostanę.” - powiedziałam spokojnym tonem.
„Twój kochaś niech odbierze Cię wieczorem. Teraz zostajesz –
to polecenie służbowe.” - wysyczał na centymetry od mojej twarzy.
Zachowując zimną krew, odparłam:
„Może sobie szef wydawać takie rozkazy praktykantkom, które
z taką przyjemnością przesiadują w ten gabinecie! Widocznie szef zleca im same
przyjemne obowiązki!”
Aż zagotował się z wściekłości.
„Nie masz prawa wtrącać się moje działania. Nie dzieje się
tu nic niestosownego i dobrze o tym wiesz...”
„Och różne rzeczy opowiadają... Poza tym – vice versa – nie
wtrącaj się w moje sprawy.”
Zabrakło mu argumentów.
„Ochłońmy. Potrzebuję żebyś została.” - spojrzał na mnie z
nadzieją w oczach.
Był słodki i pachniał jak milion dolarów. I choć moje nogi
były miękkie jak z waty, nie chciałam dać mu nade mną psychicznej przewagi.
Udawałam więc hardą jak skała. Choć przed samą sobą powinnam przyznać, że w
jego towarzystwie po prostu zapominałam o jakimkolwiek mężczyźnie. On jednak nigdy
nie chciał się zaangażować. Zawsze byłam dla niego pomocną duszyczką, prawą
ręką i ulubienicą. Niczym więcej. Dlatego teraz przestałam liczyć, że
platoniczna miłość kiedykolwiek się ziści.
„Wychodzę, szefie.” - kategorycznie odmówiłam. - „Życzę
powodzenia w ogarnianiu tego bezmiaru pracy. Do jutra.”
Chciałam nacisnąć na klamkę, gdy jego silna dłoń
powstrzymała mnie przed opuszczeniem gabinetu.
„Zostań....” - szeptał, przypierając mnie do ściany.
Zszokowana nie mogłam wydusić z siebie nawet najmniejszego słowa, a on
zwyczajnie wykorzystał mój stan psychicznej bezwładności. Powoli, muskając moją
szyję i policzki, wreszcie odnalazł rozedrgane i ciepłe usta. Złączyliśmy się w
namiętnym, choć nieco rozpaczliwym pocałunku. Niepewni świadomości własnych
działań, zatraceni w szalejącym wirze pożądania. Nie mieliśmy wyboru.
Musieliśmy poddać się jego mocy. Ręka szefa powoli wsunęła się pod cieniutki
materiał mojej eleganckiej bluzki i łagodnie zacisnęła na kształtnej i jędrnej
piersi. Aby poczuć je w pełni, rozpiął mój biustonosz, zaraz po tym, gdy moja
garderoba wylądowała na podłodze. Na chwilę oderwał się ode mnie, aby
rozkoszować się widokiem mojego nagiego ciała. Z lekkością piórka uniósł mnie
na rękach i ułożył na ciężkim, drewnianym biurku. I choć pod nagimi pośladkami
czułam całą stertę papierów i drogie, platynowe pióro... to jednak nie
oponowałam, gdy opuszczał swoje spodnie i bardzo mocno zanurkował pomiędzy
moimi udami. Wreszcie poczułam go w sobie... i było to doskonałe uczucie. Pełna
szczęścia, pełna pożądania, rozkoszy... to znaczy, napełniona jego ciałem po
brzegi, krzyknęłam głośno. W porę oprzytomniał, osłaniając moje usta ręką.
„Ciszej, Maleńka.” - wyszeptał, nachylając się nad moimi
piersiami. Jednocześnie penetrował moje ciało z taką pasją, jak gdyby posiadał
kobietę po raz pierwszy, a przy tym nie odrywał swoich spragnionych ust od
sterczących sutków. Bawił się nimi, poszczypywał zębami i ponownie otulał
wilgotnym i ciepłym języczkiem. Jego wolna ręka w krótkiej chwili natrafiła
także na moją łechtaczkę, która nabrzmiała i wilgotna, doskonale poddawała się
jego pieszczotom. Czułam, że niebawem wzniosę się o kilka pięter wyżej... i
zdaje się, że on również był bliski tej rozkoszy... gdy nagle...
…
„Hej! Powiedziałem, że możesz już iść. Poradzę sobie!”
Nad moim biurkiem pochylał się lekko uśmiechnięty szef.
Szybko otrząsnęłam się z letargu i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Zauważyłam,
jak kątem oka zerka na stojącego na parkingu Mansa. Zakładałam już płaszcz i
właściwie miałam już wychodzić, gdy podszedł do mnie powoli. Znieruchomiałam. A
właściwie zamieniłam się w emocjonalny słup soli. Nie zważając na moją
konsternację ujął moje obie dłonie i lekko przyciągnął w swoim kierunku, a
potem... pocałował. Łagodnie i subtelnie. Miał najcudowniejsze wargi na
świecie.
„Uważaj na siebie...” - szepnął, opuszczając w pośpiechu
pomieszczenie. Chyba zawstydził się tym, co przed chwilą uczynił. Lecz to
właśnie się stało i musiało coś znaczyć! Tym razem jestem pewna, że nie był to
tylko sen... Choć może byłoby łatwiej, gdyby nim był?...
~Fantazyjna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz