Obserwatorzy

sobota, 21 lutego 2015

Pozycja na jeźdźca, wtedy czuje się sobą.

Jak przypominam sobie z licealnych lekcji fizyki, niejaki pan Isaac Newton twierdził, że zgodnie z trzecim prawem dynamiki, absolutnie każdej akcji towarzyszy reakcja. Choć powyższe sformułowanie niezmiennie funkcjonuje w dziedzinie fizyki, biologii i chemii, to jego zastosowanie w odniesieniu do relacji międzyludzkich również okazało się prawdziwe. Odkładając na bok naukowe metafory i przechodząc do sedna tematu, zwyczajnie powinnam spodziewać się, że moja niedwuznaczna „akcja”, skierowana w stronę Marcina, nieodwołalnie zwiąże się z wystąpieniem skutków ubocznych w postaci „reakcji”. Wystarczyły tylko 2 dni, abym przekonała się, że pan Newton w istocie był ponadprzeciętnym geniuszem w swojej dziedzinie.

Piątkowy poranek powitałam w znacznie lepszej formie. Regularne wizyty na siłowni oraz próba uzupełnienia swojej bezwartościowej diety, złożonej z kawy i wafelków ryżowych, w wartościowe i odżywcze składniki przyniosły już pierwsze efekty. Czuję w sobie o wiele więcej energii, łatwiej koncentruję się w pracy, rzadziej też wpadam w pesymistyczną apatię. Oczywiście - to mój wygląd przede wszystkim ulega poprawie. Nie jestem już przeraźliwie blada, znikają cienie pod oczami i smutne spojrzenie mętnych oczu. Drobnymi kroczkami nabieram sił witalnych, które pozwalają mi po prostu na zachowanie lepszej formy psychicznej i fizycznej. Atmosfera w pracy uległa znacznemu rozluźnieniu, toteż mogłam sobie pozwolić na nieco więcej marzeń. Zasiadając na moim stanowisku, zauważyłam pozostawioną na biurku małą karteczkę. Starannym pismem wykaligrafowano na niej taką oto wiadomość:
„Skarbie, nie mogę przestać o Tobie myśleć. Żałuję, że wszystko między nami skończyło się w taki sposób... chciałbym to wszystko naprawić. Dziś o dwudziestej, kolacja tam, gdzie zwykle. Będę czekał. Marcin.”
Ta niespodziewana propozycja randki zbiła mnie z tropu. Poczułam solidne uderzenie psychologicznym obuchem prosto w czoło, a mimo to plan działania nie pojawił się zbyt szybko. Właściwie nie wiedziałam co robić. Zgodzić się, czy nie... choć właściwie... dlaczego nie?

Punktualnie o 20:00 pojawiłam się w wyznaczonym przez Marcina miejscu spotkania. Zajmował ten sam stolik, przy którym randkowaliśmy po raz pierwszy, sącząc wino dokładnie tego samego rocznika i gatunku. Przywitał mnie z nieskrywaną radością, choć rzucenie mi się na szyję w eleganckiej restauracji zwyczajnie nie wchodziło w rachubę. Zamówiłam dla siebie kieliszek czerwonego wina i zabrałam się za uważną kontemplację jego osoby....

I znów wyglądał szałowo. Niczym najprzystojniejszy prawnik na Manhattanie – elegancki, pewny siebie, rzucający niewybredne komentarze. I choć uwielbiał rozgadywać się na wszelkie tematy, to nigdy nie czułam się osaczona jego gadulstwem, gdyż robił to ciekawie i z sensem. Gustownie ubrany, elokwentny i zaradny, stanowiłby idealny materiał na męża, a przynajmniej na doskonałego kochanka. Z każdym kolejnym łykiem wina, coraz dokładniej widziałam go w nowej roli, podczas gdy nieświadomy moich wyobrażeń Marcin z zapałem streszczał szczegółową historię swojej motoryzacyjnej pasji, którą słyszałam już zapewne kilkakrotnie. Podczas gdy on wymachiwał rękami, wizualizując mi różnicę w kosztach finansowania leasingu poszczególnych modeli Porsche, Bentleya i BMW, ja coraz mocniej pogłębiałam się w nieprzyzwoitej serii wyobrażeń...

Nie dalej niż po 4... a może 5 kieliszku mocnego wina, wydawał mi się jeszcze bardziej męski, jeszcze bardziej seksowny niż kiedykolwiek wcześniej. Im więcej poświęcał czasu na prawienie o motoryzacji i pogodzie, tym bardziej pragnęłam zająć jego usta zupełnie innym zadaniem. Miał przecież przy sobie kobietę, której znudziła się rola cnotliwej koleżanki z pracy, która w imię własnej przyjemności postanowiła przejąć całą inicjatywę. I to, zakładam, celowe działanie z jego strony, by tak się stało. Jest to typ faceta, który uwielbia czuć się zniewolonym przez pragnące go „przelecieć” dziesiątki lub setki żądnych seksu kobiet. W prawdzie ja byłam tylko jedna, jednak miałam wobec niego równie niecne zamiary.
„Jedźmy do Ciebie.” - postawiłam wreszcie sprawę jasno, niczym osuszony właśnie ostatni kieliszek czerwonego trunku. On – jakby tylko na to czekał. Natychmiast uregulował rachunek i obejmując mnie w pasie zaprowadził do swojej luksusowej limuzyny.

Podróż do nowoczesnego apartamentu w centrum miasta zajęła nam nie dłużej, niż 10 minut. Do tego czasu staraliśmy się nieco stłumić szalejące w nas żądze, choć przyznam, że była to próba zakończona totalną porażką, przynajmniej z mojej perspektywy. W każdym razie, już od progu rzuciliśmy się na siebie, zdzierając wszystkie zbędne warstwy ubrań. Przez tyle randek opierałam się jego urokowi, a właśnie tego wieczora dałam się ponieść hormonalnej burzy, nie mogąc wyczekać ani na propozycję z jego strony, ani na koniec kolacji. Jedyny głód, jaki oboje pragnęliśmy zaspokoić to ten, spowodowanym nienasyceniem naszych ciał. Z korytarza dotarliśmy na kuchenny blat, gdzie przez chwilę delektował się pieszczotą i smakiem moich kobiecych zakamarków, a z niego na czarną, skórzaną kanapę w salonie. Zupełnie jak w filmach porno. Takie skojarzenie jeszcze bardziej zapanowało nad moją naturalną powściągliwością i szczególnie eksponowaną kobiecą niewinnością, a na myśl przywiodło mi jedynie bardzo pikantne, wyjątkowo odważne propozycje dalszych działań. Tej nocy postanowiłam jednak wsłuchać się ciche podszepty swoich pragnień i tak po prostu – być sobą, czuć się swobodnie, robić tylko to, na co mam ochotę. Silna, wyzwolona, niezależna... kapłanka piękna, bogini rozkoszy... a każdy mężczyzna moim poddanym czcicielem. Opętana falami seksualnych dreszczy i żądzą posiadania jego ciała na wyłączność, bez uprzedzenia dosiadłam go, niczym najszlachetniejszego rumaka w całym stadzie. Niemal do końca kochaliśmy się w pozycji „na jeźdzca”, abym sama z łatwością mogła dozować sobie i partnerowi kolejne dawki przyjemności. I choć wielokrotnie próbował przerwać wyraźną pasję mojej dominacji, to ja pozostawałam niewzruszona. Jeszcze głębiej nabijałam się na jego obfitą męskość, stymulując jego podbrzusze i uda drapieżnym dotykiem. Z każdym uniesieniem się w górę i w dół, moje piersi falowały niczym wzburzone morze. Z tej perspektywy widoki są naprawdę zaskakujące dla obu stron. Orgazmy również, czego doświadczyliśmy jeszcze wielokrotnie podczas tej dłuuugiej i wyjątkowo rozkosznej randki.

„Czy życzysz sobie więcej wina?” - zagadnął nieśmiało. Zdaje się, że właśnie zorientował się w moim stanie apatii.
„Nie, dziękuję.” - odpowiedziałam zmieszana - „Myślę, że nie potrzeba mi więcej promili dzisiejszego wieczora.”
Najpierw zaśmiał się perliście i szczerze, a potem pochylił się w moją stronę i szepnął:
„Wiem, o czym myślałaś, właśnie teraz, udając że słuchasz moich wywodów. W Twojej głowie uprawialiśmy właśnie doskonały seks, okraszony nutą niewybrednych pozycji, czułych słów i namiętnych pocałunków. Masz to wypisane na twarzy.”

Tego szoku i zakłopotania nie zapomnę chyba do końca życia. Był jedynym w swoim rodzaju, który tak dokładnie poznał się na mojej bujnej wyobraźni. Chodzący ideał. Rozwiązły, ale to zawsze coś. Biorąc pod uwagę mój stan rzeczy, nie powinnam być wybredna.


~Fantazyjna

2 komentarze:

  1. Obiecałam, że wpadnę, więc jestem.
    W chwili, gdy panuje parcie na 50 twarzy Greya, ten blog sprawdza się idealnie. Taka alternatywa dla tych, którzy tego nie widzieli i nie czytali (w tym ja).
    Powiem tyle: rewelacyjnie potrafisz ubrać temat w słowa. :)
    Pozdrawiam, http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń