Jak przypominam sobie z licealnych lekcji fizyki, niejaki
pan Isaac Newton twierdził, że zgodnie z trzecim prawem dynamiki, absolutnie
każdej akcji towarzyszy reakcja. Choć powyższe sformułowanie niezmiennie
funkcjonuje w dziedzinie fizyki, biologii i chemii, to jego zastosowanie w
odniesieniu do relacji międzyludzkich również okazało się prawdziwe. Odkładając
na bok naukowe metafory i przechodząc do sedna tematu, zwyczajnie powinnam
spodziewać się, że moja niedwuznaczna „akcja”, skierowana w stronę Marcina,
nieodwołalnie zwiąże się z wystąpieniem skutków ubocznych w postaci „reakcji”.
Wystarczyły tylko 2 dni, abym przekonała się, że pan Newton w istocie był
ponadprzeciętnym geniuszem w swojej dziedzinie.
Piątkowy poranek powitałam w znacznie lepszej formie.
Regularne wizyty na siłowni oraz próba uzupełnienia swojej bezwartościowej
diety, złożonej z kawy i wafelków ryżowych, w wartościowe i odżywcze składniki
przyniosły już pierwsze efekty. Czuję w sobie o wiele więcej energii, łatwiej
koncentruję się w pracy, rzadziej też wpadam w pesymistyczną apatię. Oczywiście
- to mój wygląd przede wszystkim ulega poprawie. Nie jestem już przeraźliwie
blada, znikają cienie pod oczami i smutne spojrzenie mętnych oczu. Drobnymi
kroczkami nabieram sił witalnych, które pozwalają mi po prostu na zachowanie
lepszej formy psychicznej i fizycznej. Atmosfera w pracy uległa znacznemu
rozluźnieniu, toteż mogłam sobie pozwolić na nieco więcej marzeń. Zasiadając na
moim stanowisku, zauważyłam pozostawioną na biurku małą karteczkę. Starannym
pismem wykaligrafowano na niej taką oto wiadomość:
„Skarbie, nie mogę przestać o Tobie myśleć. Żałuję, że
wszystko między nami skończyło się w taki sposób... chciałbym to wszystko
naprawić. Dziś o dwudziestej, kolacja tam, gdzie zwykle. Będę czekał. Marcin.”
Ta niespodziewana propozycja randki zbiła mnie z tropu.
Poczułam solidne uderzenie psychologicznym obuchem prosto w czoło, a mimo to
plan działania nie pojawił się zbyt szybko. Właściwie nie wiedziałam co robić.
Zgodzić się, czy nie... choć właściwie... dlaczego nie?
Punktualnie o 20:00 pojawiłam się w wyznaczonym przez
Marcina miejscu spotkania. Zajmował ten sam stolik, przy którym randkowaliśmy
po raz pierwszy, sącząc wino dokładnie tego samego rocznika i gatunku.
Przywitał mnie z nieskrywaną radością, choć rzucenie mi się na szyję w
eleganckiej restauracji zwyczajnie nie wchodziło w rachubę. Zamówiłam dla
siebie kieliszek czerwonego wina i zabrałam się za uważną kontemplację jego
osoby....
I znów wyglądał szałowo. Niczym najprzystojniejszy prawnik
na Manhattanie – elegancki, pewny siebie, rzucający niewybredne komentarze. I
choć uwielbiał rozgadywać się na wszelkie tematy, to nigdy nie czułam się
osaczona jego gadulstwem, gdyż robił to ciekawie i z sensem. Gustownie ubrany,
elokwentny i zaradny, stanowiłby idealny materiał na męża, a przynajmniej na
doskonałego kochanka. Z każdym kolejnym łykiem wina, coraz dokładniej widziałam
go w nowej roli, podczas gdy nieświadomy moich wyobrażeń Marcin z zapałem
streszczał szczegółową historię swojej motoryzacyjnej pasji, którą słyszałam
już zapewne kilkakrotnie. Podczas gdy on wymachiwał rękami, wizualizując mi
różnicę w kosztach finansowania leasingu poszczególnych modeli Porsche,
Bentleya i BMW, ja coraz mocniej pogłębiałam się w nieprzyzwoitej serii wyobrażeń...
Nie dalej niż po 4... a może 5 kieliszku mocnego wina,
wydawał mi się jeszcze bardziej męski, jeszcze bardziej seksowny niż
kiedykolwiek wcześniej. Im więcej poświęcał czasu na prawienie o motoryzacji i
pogodzie, tym bardziej pragnęłam zająć jego usta zupełnie innym zadaniem. Miał
przecież przy sobie kobietę, której znudziła się rola cnotliwej koleżanki z
pracy, która w imię własnej przyjemności postanowiła przejąć całą inicjatywę. I
to, zakładam, celowe działanie z jego strony, by tak się stało. Jest to typ
faceta, który uwielbia czuć się zniewolonym przez pragnące go „przelecieć”
dziesiątki lub setki żądnych seksu kobiet. W prawdzie ja byłam tylko jedna,
jednak miałam wobec niego równie niecne zamiary.
„Jedźmy do Ciebie.” - postawiłam wreszcie sprawę jasno,
niczym osuszony właśnie ostatni kieliszek czerwonego trunku. On – jakby tylko
na to czekał. Natychmiast uregulował rachunek i obejmując mnie w pasie
zaprowadził do swojej luksusowej limuzyny.
Podróż do nowoczesnego apartamentu w centrum miasta zajęła
nam nie dłużej, niż 10 minut. Do tego czasu staraliśmy się nieco stłumić
szalejące w nas żądze, choć przyznam, że była to próba zakończona totalną
porażką, przynajmniej z mojej perspektywy. W każdym razie, już od progu
rzuciliśmy się na siebie, zdzierając wszystkie zbędne warstwy ubrań. Przez tyle
randek opierałam się jego urokowi, a właśnie tego wieczora dałam się ponieść
hormonalnej burzy, nie mogąc wyczekać ani na propozycję z jego strony, ani na
koniec kolacji. Jedyny głód, jaki oboje pragnęliśmy zaspokoić to ten,
spowodowanym nienasyceniem naszych ciał. Z korytarza dotarliśmy na kuchenny
blat, gdzie przez chwilę delektował się pieszczotą i smakiem moich kobiecych
zakamarków, a z niego na czarną, skórzaną kanapę w salonie. Zupełnie jak w
filmach porno. Takie skojarzenie jeszcze bardziej zapanowało nad moją naturalną
powściągliwością i szczególnie eksponowaną kobiecą niewinnością, a na myśl
przywiodło mi jedynie bardzo pikantne, wyjątkowo odważne propozycje dalszych
działań. Tej nocy postanowiłam jednak wsłuchać się ciche podszepty swoich
pragnień i tak po prostu – być sobą, czuć się swobodnie, robić tylko to, na co
mam ochotę. Silna, wyzwolona, niezależna... kapłanka piękna, bogini rozkoszy...
a każdy mężczyzna moim poddanym czcicielem. Opętana falami seksualnych dreszczy
i żądzą posiadania jego ciała na wyłączność, bez uprzedzenia dosiadłam go,
niczym najszlachetniejszego rumaka w całym stadzie. Niemal do końca kochaliśmy
się w pozycji „na jeźdzca”, abym sama z łatwością mogła dozować sobie i partnerowi
kolejne dawki przyjemności. I choć wielokrotnie próbował przerwać wyraźną pasję
mojej dominacji, to ja pozostawałam niewzruszona. Jeszcze głębiej nabijałam się
na jego obfitą męskość, stymulując jego podbrzusze i uda drapieżnym dotykiem. Z
każdym uniesieniem się w górę i w dół, moje piersi falowały niczym wzburzone
morze. Z tej perspektywy widoki są naprawdę zaskakujące dla obu stron. Orgazmy
również, czego doświadczyliśmy jeszcze wielokrotnie podczas tej dłuuugiej i
wyjątkowo rozkosznej randki.
„Czy życzysz sobie więcej wina?” - zagadnął nieśmiało. Zdaje
się, że właśnie zorientował się w moim stanie apatii.
„Nie, dziękuję.” - odpowiedziałam zmieszana - „Myślę, że nie
potrzeba mi więcej promili dzisiejszego wieczora.”
Najpierw zaśmiał się perliście i szczerze, a potem pochylił
się w moją stronę i szepnął:
„Wiem, o czym myślałaś, właśnie teraz, udając że słuchasz
moich wywodów. W Twojej głowie uprawialiśmy właśnie doskonały seks, okraszony
nutą niewybrednych pozycji, czułych słów i namiętnych pocałunków. Masz to
wypisane na twarzy.”
Tego szoku i zakłopotania nie zapomnę chyba do końca życia.
Był jedynym w swoim rodzaju, który tak dokładnie poznał się na mojej bujnej
wyobraźni. Chodzący ideał. Rozwiązły, ale to zawsze coś. Biorąc pod uwagę mój
stan rzeczy, nie powinnam być wybredna.
~Fantazyjna
Obiecałam, że wpadnę, więc jestem.
OdpowiedzUsuńW chwili, gdy panuje parcie na 50 twarzy Greya, ten blog sprawdza się idealnie. Taka alternatywa dla tych, którzy tego nie widzieli i nie czytali (w tym ja).
Powiem tyle: rewelacyjnie potrafisz ubrać temat w słowa. :)
Pozdrawiam, http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/
Dziękuję za miłe słowa. :)
Usuń