„Przykro mi, ale jestem niemal przekonany, że ma Pani
raka...” - ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Po raz
pierwszy w życiu odważyłam się na cytologię, gdyż do tej pory swojego
ginekologa odwiedzałam głównie w celach towarzyskich. Nim wybuchłam rzęsistym
płaczem, zdążyłam tylko zadać bardzo pesymistyczne pytanie:
„Czy ja umrę? Ile czasu mi zostało?”
„Droga Pani, za wcześnie jeszcze na takie rokowania. Trzeba
wykonać biopsję i... możliwe, że chemia... skutki są różne... tak czasem
bywa... czasem śmierć.” - do moich uszu docierały jedynie strzępki informacji,
wypowiadanych przez specjalistę. Mój świat runął... Jestem sama jak palec.
Umrę, nie pozostawiając po sobie potomka. Kto wtedy zapali znicz na moim
grobie?
Nie pamiętam, w jaki sposób dotarłam do domu. Jedyną
czynnością, na jaką było mnie wówczas stać, to pilny telefon do szefa z
informacją o koszmarnej grypie. Zwolnienie obiecałam dostarczyć przy okazji. O
ile Daniel połknął haczyk, podobnie jak wszystkie inne moje koleżanki po fachu,
o tyle jedyną osobą, która doszła do słusznego wniosku, że „coś jest ze mną nie
tak”... był Tomek. Ten tajemniczy mężczyzna, który posiada swoje biurko
naprzeciwko mnie, a który pracuje z nami przecież od niedawna. Paradoksalnie,
zna mnie najkrócej, jednak to nie przeszkadzało mu bez zastrzeżenia ocenić
powagę mojej sytuacji. Tak więc jego wizyta zdawała się nieuniknioną
formalnością.
DING DONG! Dokładnie trzeciego dnia mojej nieobecności w
pracy pojawił się pod drzwiami. W ręku trzymał słoiczek miodu i ukochane przeze
mnie donuty z różową polewą. Zawahałam się przez chwilę, zwyczajnie nie chcąc
pokazywać się mu w tak opłakanym stanie. Doceniając jednak jego poświęcenie,
wynikające z faktu podróży na drugi koniec miasta w godzinach szczytu,
ostatecznie otworzyłam drzwi i schroniłam się w cieniu korytarza.
„Cześć... Mogę wejść?” - zagadnął mnie z uśmiechem.
„Tak, zapraszam...” - odparłam nieśmiało. Dopiero w jasnym
salonie zauważył moje podkrążone oczy, tłuste włosy i rozciągniętą piżamę. To
musiał być zatrważający widok. Dodatkowo, w całym mieszkaniu panował koszmarny
bałagan. Było mi okropnie wstyd – nie wiem, czy bardziej z powodu mojego
wyglądu, czy raczej stanu otoczenia. Za to on... wyglądał dziś inaczej niż
zazwyczaj. Elegancki, pachnący, zabójczo przystojny.
„Nie spodziewałam się Twojej wizyty... czy nie będzie Ci
przeszkadzało, jeśli wezmę teraz szybką kąpiel i doprowadzę się do porządku?” -
zapytałam cichutko.
„Jasne, zaczekam na Ciebie. I pozwolisz, że zrobię nam
obojgu... herbaty” - mówiąc to, zauważył właśnie opustoszałą butelkę Jacka
Daniel'sa, a ja speszona uciekłam do łazienki.
Zamiast kąpieli uraczyłam się zimnym prysznicem i
przebierając się w świeżą koszulkę i spodenki, udałam się do pokoju.
Zauważyłam, że Tomek w osłupieniu wpatruje się w ekran mojego laptopa, na
którym, drukowanymi literami wyświetlał się napis „Jak pokonać raka szyjki
macicy?” oraz „Zaawansowane metody leczenia niekonwencjonalnego mogą przedłużyć
Ci życie nawet o dwa lata!”. Gdy tylko zauważył moją obecność, podbiegł do mnie
i mocno złapał za ramiona. W jego silnym uścisku pozostawałam bezsilna, niczym
mała dziewczynka.
„Nie! Powiedz, że to kiepski żart! Przecież jesteś taka
młoda... taka piękna... dlaczego akurat Ty!”
„Nie mam pojęcia...” - dukałam przez łzy - „Ale to wszystko
moja wina! Gdybym badała się regularnie, może nie doszłoby do tak drastycznej
sytuacji.”
Przez chwilę znieruchomiał, a potem mocno przytulił mnie do
swojego torsu.
„Być może nie jest to najlepszy moment na takie wyznanie,
ale jesteś dla mnie ważna. Nie wiem, chyba się zakochałem... Jesteś taka
niewinna... Nie zostawiaj mnie, proszę... nawet jeśli nigdy mnie nie
zechcesz...”
Moje serce z żalu pękało na pół. Miałam tylko jedną szansę i
być może niewiele czasu. To po prostu się stało – on i ja, na łóżku w sypialni,
pośrodku aptecznych ulotek i opróżnionych szklanek alkoholu. Nie zaprzestając
płomiennych pocałunków, opadliśmy na ogniście czerwoną pościel. W pośpiechu
zrywaliśmy siebie ubrania, spragnieni rozkoszy, tak jak zagubiony wędrowca na
pustyni pragnie chłodnego źródła. Oboje marzyliśmy dokładnie o tym samym –
zatracić się w tym szaleństwie aż do końca naszych... moich dni. Oddając się
jego rozpalonym dłoniom i zwinnemu języczkowi, który właśnie zawzięcie pieścił
każdy z moich otworków, właściwie zapominałam
o fakcie, że być może jestem śmiertelnie chora. A kiedy byłam już gotowa na
przyjęcie jego imponującego przyjaciela, delikatnie wsunął się we mnie, racząc
moją szyję milionem pocałunków.
„Jesteś taka doskonała...” - szeptał mój kochanek,
przesuwając się we mnie coraz szybciej.
„Jest mi z Tobą tak dobrze...” - mruczałam wprost do jego
ucha, jednocześnie wbijając paznokcie w kształtne, męskie pośladki. Pragnąc
sprawić mi jak najpełniejszą rozkosz, wolną dłonią zataczał subtelne kółka na
moim guziczku rozkoszy. To właśnie podwójna stymulacja sprawiła, że swoją
cząstkę rozkoszy cielesnej przeżyłam szybciej, niż bym się tego spodziewała...
On również nie mógł powstrzymać wzbierającej się w nim fali przyjemności.
Szczytował wewnątrz moich ust, wsuwając się bardzo głęboko, jak gdyby każda
kropelka jego cennego, życiodajnego płynu, mogła mnie w jakikolwiek sposób
uzdrowić. Bo przecież nie wyobrażał sobie życia beze mnie...
Taka sytuacja mogłaby miejsce, jeśli oczywiście nie byłaby
jedynie tworem mojej dziwacznej wyobraźni. Całe szczęście, przykładam ogromną
wagę do profilaktycznej kontroli mojego zdrowia, i nie tylko cytologię wykonuję
regularnie. Dzięki temu mam pewność, że moje ciało wciąż funkcjonuje poprawnie,
a wszelkie nieprawidłowości zawsze zostaną wyeliminowane, nim zaczną stanowić
wyraźne zagrożenie. I taka zasada dotyczy nie tylko pań, ale coraz częściej
panów, którzy (jak wskazują statystyki) do kwestii medycznych podchodzą
wyjątkowo sceptycznie. Dbanie o siebie kosztuje naprawdę niewiele, a czasem może
uratować ludzkie istnienie. Na prawdę warto się zastanowić.
A wracając do kwestii Tomasza... cóż. Mam nadzieję, że nawet
na zdrową-mnie wreszcie zwróci uwagę. Jest naprawdę przystojny.
~Fantazyjna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz