Obserwatorzy

sobota, 28 lutego 2015

Seks w samochodzie

„Jesteś gotowa?” - w telefonie odezwał się dobrze znany mi głos, okraszony stosowną nutką irytacji.
„Już prawie! Bardzo proszę o cierpliwość.”

W pośpiechu malowałam usta malinową szminką, zasuwając przy tym torbę podróżną. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na mieszkanie, aby upewnić się, że wszystko jest pozostawione jak należy.  I uważne zamknięcie drzwi na klucz. Dopiero po trzykrotnym naciśnięciu na klamkę upewniłam się, że cały dobytek będzie bezpieczny pod moją nieobecność. Taszcząc za sobą niewielką walizkę udałam się w stronę zaparkowanego przy chodniku, czarnego, ekskluzywnego, pachnącego jeszcze niemieckim salonem suv'a od Porsche. Nie jestem pewna, jaki to model. Jak łatwo się domyślić, czekającym na mnie mężczyzną, opierającym się o przednią maskę wozu był mój szef. Dopiero co odpalił swojego goździkowego Diaruma, jednak na mój widok natychmiast przygasił go butem i pospieszył z pakowaniem bagażu do obszernego schowka. Zamiast zrzędzić niczym sfrustrowany czekaniem mąż, z gracją otworzył drzwi pasażera i pozwolił zająć miejsce tuż obok siebie. Jego szarmanckie zachowanie prawie zawsze wywierało na mnie tak olbrzymie wrażenie. Niecodziennie spotyka się kogoś tak przystojnego, z nienagannymi manierami i należytą ogładą towarzyską. Jak już wcześniej pisałam, posiada kilka wad, przez które wielu pracowników zwyczajnie nie przepada za jego towarzystwem.. Okazuje się jednak, że należę do grupy ludzi, których darzy ogromnym szacunkiem i zaufaniem, pomimo znacznie „niższego” statusu społecznego.

Należy się zatem kilka słów wyjaśnienia, dlaczego dzisiejsze popołudnie spędziłam z szefem w samochodzie. Jestem jedyną osobą w firmie, która biegle posługuje się trzema językami, dlatego też kilka dni temu zaproponowano mi udział w specjalistycznej konferencji w Niemczech. Oczywiście ucieszyłam się z tytułu możliwości spędzenia darmowego weekendu w Berlinie, tym bardziej, że moim jedynym towarzyszem okazał się właśnie przystojny szef. Oczywiście, nawet po burzliwym rozstaniu z Marcinem, nie liczyłam na zaloty z jego strony, jednak działającą wyobraźnię nie sposób było zatrzymać. Gdy wyruszyliśmy w wielogodzinną trasę, ogarnęła mnie prawdziwa euforia... Tylko ja i on! Tak blisko siebie, jak nigdy wcześniej. Czułam, że atmosfera była gęsta i napięta, a niezbyt rozmowny kierowca tylko zdawkowo przytakiwał lub przeczył, wobec moich poprawnych i służbowych rozmów. W końcu odpuściłam sobie rolę „animatora” i  opierając głowę o miękki fotel pogrążyłam się w odprężającej drzemce.

„Weroniko, mamy mały problem.” - wreszcie obudził mnie niepewny głos mojego szefa. Otwierając oczy zorientowałam się, że na zewnątrz panuje zupełna ciemność, a my znajdujemy się w środku lasu. „Elektronika oszalała, więc zgasiłem wóz, a teraz... w ogóle nie chce odpalić.”
„Dzwoniłeś już do swojego ubezpieczyciela? Powinni szybko sprowadzić auto zastępcze.” (zwłaszcza, że tkwiliśmy pośrodku jakiegoś pustkowia).
„No właśnie... nie mam tu zasięgu. Nie chciałem Cię obudzić, tak słodko spałaś, ale pomyślałem, że może mógłbym skorzystać z Twojego prywatnego telefonu.”  - zasugerował nieśmiało.
Oszołomiona zaistniała sytuacją natychmiast wydobyłam z torebki swojego wiekowego Samsunga i podałam szefowi... a właściwie wtedy już – Danielowi.

Oczywiście na wyświetlaczu zaprezentowało się dumne BRAK ZASIĘGU, co zupełnie zbiło nas z tropu. Zamknęliśmy więc samochód i udaliśmy się na nocny spacer w poszukiwaniu choć jednej kreski. Zdaje się, że dopiero po 500 metrach udało nam się dodzwonić na numer assistance. Było przeraźliwie zimno, a do tego z nieba sączył się zmrożony deszcz, tak więc zziębnięci i przemoczeni schroniliśmy się wreszcie na tylnym siedzeniu przestronnego suv'a. W związku z dysfunkcyjnym ogrzewaniem, we wnętrzu pojazdu również panowała stosunkowo niska temperatura. Naszym jedynym źródłem światła stała się mała, led-owa latarka, której blade przebłyski przesuwały się po naszych drżących z wychłodzenia ciałach. Moje usta, pozbawione szminki, prawie natychmiast pokryły się siną poświatą, a zziębnięte dłonie ukryłam w rękawach swojego płaszcza. Mój stan oczywiście nie uszedł uwadze szefa, który bez zastanowienia zdjął z siebie okrycie i otulił nim moje ciało. Nie obyło się to bez moich protestów. Ostatecznie przyjęłam jego akt troski, jednakże z małym zastrzeżeniem.

„Proszę, okryj nim także siebie. Nie może szef... to znaczy... nie możesz rozchorować się na jutro”. Moje argumenty widocznie przemówiły do jego rozsądku, bowiem po chwili leżałam już objęta jego ramieniem, otulona pachnącą, męską garderobą. Jeszcze nigdy nie znajdowałam się tak blisko niego. Już nie było mi zimno – wręcz przeciwnie! Całe ciało zalewała fala gorących dreszczy, która niczym mantrę powtarzała w mojej głowie „pocałuj go... pocałuj go... pocałuj go...” … aż wreszcie to zrobiłam. Odskoczył jak oparzony. Zażenowana swoim zachowaniem wyrzuciłam z siebie dramaturgiczne przeprosiny, choć serce uderzało niczym oszalałe, a język plątał się bezwiednie. Daniel wpatrywał się w podłogę, próbując uniknąć konfrontacji wzrokowej. Widocznie uznał zaistniałą sytuację za niedorzeczny mezalians. Jakże mocno się myliłam! Nie wyduszając z siebie ani słowa, tak po prostu zbliżył się do mnie i odwzajemnił pocałunek, z taką pasją, gracją, wyczuciem. Omal nie zemdlałam z wrażenia, gdy jego ciepłe dłonie guziczek po guziczku rozpinały moją koszulę, a potem biustonosz i spodnie. Nie oponowałam, gdy ciepłymi ustami objął moje sterczące z zimna sutki, a drżącymi z podniecenia palcami wślizgiwał się właśnie pomiędzy łagodne uda. Miał w sobie coś niezwykłego – co przyciągało jak magnes, kusiło jak czekolada i nie pozwalało przestać. Jego zapach, jego ciepło, jego kuszące usta z taką precyzją składające wilgotne pocałunki na moim łonie... Chciałam oddać się bez reszty tej zniewalającej pieszczocie, nawet jeśli groziło to odmrożeniem. Cała drżałam, lecz nie z zimna, a z podniecenia, które rozpalało w mojej duszy tak przyjemnie ciepły płomień. Zdobywając się na odrobinę odwagi, delikatnie odsunęłam jego rozporek... I wtedy mój opanowany i elegancki szef ujawnił przede mną swoje najpilniej strzeżone oblicze. Ze zwinnością dzikiego kota pozbawił ubrań zarówno mnie, jaki i siebie, a potem   delikatnie przycisnął moje biodra do swojej męskości. Im dłużej zwlekał z zakosztowaniem mojego ciepła, tym głośniejsze i donośniejsze wydawałam z siebie westchnienia. Łagodnie wsunął się we mnie, zaledwie na kilka centymetrów, jak gdyby jeszcze wahał się do co stosowności tej sytuacji. Podobne wątpliwości nie nawiedzały mojej głowy, dlatego szepcząc jego imię oplotłam go udami, niemal zmuszając do zagłębienia się w mojej wilgotnej i ciasnej jamce. Nie było już odwrotu – to po po prostu musiało tak się skończyć. Ja i on – spleceni w namiętnym tańcu, kochający się niczym para nastolatków na tylnym siedzeniu samochodu ojca, zaparkowanego pod lasem. Z taką czułością traktował moje ciało, jak gdyby bał się, że jego zdecydowane i mocne ruchy mogą wyrządzić mi krzywdę, poza oczywistą, niebotyczną przyjemnością. W synchronicznym, spokojnym rytmie wznosiliśmy się na szczyt. Z taką lekkością unosiliśmy się ku górze, jak gdyby ten żar miłosnych uniesień od zawsze był nam pisany. Nie wierzyłam we własne szczęście, w siłę sprawczą fantazji i marzeń, gdy zaciskając mocno wszystkie mięśnie, moim ciałem wstrząsnął absolutnie najdoskonalszy z orgazmów. Fakt, że przeżywałam go w spokojnych, opanowanych ramionach mężczyzny z moich snów, nadawał tej chwili niemal mistyczny wymiar. Byłam wówczas najszczęśliwszą kobietą na ziemi, nawet jeśli ta seksualna przygoda miałaby zaowocować zapaleniem gardła lub grypą. Zupełnie nadzy, drżący z rozkoszy, wpatrzeni w swoje niebieskie oczy... byłaby z nas idealna para.

„Weroniko, pobudka! Jesteśmy już na miejscu!”

Chwileczkę... czyżby miało się okazać, że przespałam całą drogę. A to... to... to był tylko sen!? Kolejne, nic nie znaczące marzenie? Jak dobrze, że nie mógł usłyszeć moich myśli, które rozdzierał ustawiczny żal za świadomością znikomej szansy na realizację moich fantazji. Nagle spostrzegłam, że podczas snu, szef otulił mnie własnym płaszczem! Dokładnie w taki sam sposób, jak w moim wyobrażeniu. Cóż... zdaje się, że szansa, na spełnienie swoich marzeń jest zawsze. Tylko nigdy nie należy wątpić w swoje możliwości.

~Fantazyjna 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz