Obserwatorzy

środa, 18 lutego 2015

Siła namiętnego pocałunku

To najbardziej pracowity tydzień, właściwie odkąd pamiętam. Nasz „rozdzwoniony” departament przypomina bardziej studio popularnej telegry, biorąc pod uwagę liczbę odzywających się telefonów, a zliczając ilość odwiedzających nas interesantów – kolekturę lotto podczas kumulacji. O jakichkolwiek przejawach lenistwa zwyczajnie nie może być mowy. Od kilku dni nie odwiedziłam firmowego bufetu, a moim jedynym źródłem energii stała się poranna kawa na wynos w rozmiarze XXL, zakupiona w pobliskim lokalu. Dziś rano, przeglądając się w łazienkowym lustrze zrozumiałam, że powoli zaczynam przeistaczać się w korporacyjnego zombie, który poza monitorem służbowego komputera widzi jedynie drogę do własnej sypialni. Podkrążone oczy, szara cera i zaciśnięte usta, wykrzywione w pesymistyczną podkówkę to zdecydowani wrogowie kobiecej urody i wdzięku. Nawet malinowa szminka i nieco krótsza niż zazwyczaj spódniczka tylko nieznacznie podniosły moje zszargane pracą poczucie kobiecości.

W drodze do biura, którą jak zwykle pokonywałam w miejskim autobusie, zagubiony w czeluściach telefon poinformował mnie o otrzymanej wiadomości SMS. Mając na względzie fakt, że od momentu przekroczenia progu biura nie znajdę nawet sekundy na jego odczytanie, odszukałam w torebce swój smartfon i zagłębiłam się w lekturze wiadomości:
„Nie uwierzysz! No nie uwierzysz! Dostałam te bilety na wieczorny spektakl w teatrze i to po promocyjnej cenie. Błagam, urwij się wcześniej z pracy i bądź gotowa na 17. Taka okazja więcej się nie powtórzy!”
Co za zrządzenie losu! Właśnie teraz, gdy najbardziej wskazane byłoby wyrobienie kilkumiesięcznego limitu nadgodzin, moja przyjaciółka prosi mnie o zwolnienie się z pracy... Nie mogłam jej jednak odmówić, a tym bardziej sobie. O tym wspólnym wyjściu marzyłyśmy od dawna.

W biurze panował spodziewany zamęt i gonitwa pomiędzy kolejnymi deadline'ami. I pośród tego zgiełku sunęłam w stronę gabinetu szefa, nie spodziewając się przecież zbytnio miłego przyjęcia. Miałam prawdziwe szczęście, że właśnie zakończył rozmowę ze swoją ukochaną mamusią i w związku z poprawionym humorem nie pożarł mnie żywcem na wstępie.
„Słucham Cię, w czym mogę pomóc.” - zapytał rzeczowym tonem.
„Panie dyrektorze, chciałam prosić o możliwość zwolnienia się wcześniej z pracy gdyż...” - wybąkałam nieśmiało, przerywając swoją wypowiedź w momencie, gdy szef zakrztusił się swoją niskotłuszczową, sojową latte.
„Mam nadzieję, że to jakiś żart z Twojej strony.” - wyszeptał wreszcie, posyłając mi spojrzenie pełne zgrozy. „Przecież widzisz, jaki mamy tu Sajgon. Normalnie nie miałbym nic przeciwko temu, ale dziś jesteś mi wyjątkowo potrzebna. Te raporty, które zostawiłem Ci na biurku, po prostu muszą przejść przez Twoje ręce, bo inaczej opóźnią się wszystkie inwestycje. Przecież sama wiesz, ile tego jest.”
„Rozumiem, tak tylko zapytałam...” - rzuciłam zrezygnowana, spuszczając głowę w dół, na wzór właśnie skarconego psa.
Widząc moją wyraźną rozpacz sytuacyjną złagodniał nieco, podsuwając mi pewien pomysł.
„Właściwie, jeśli bardzo Ci na tym zależy, jest jedno wyjście. Część Twojej pracy może przejąć Marcin z wydziału piętro wyżej. Jeśli jakoś uda Ci się go przekonać do wzięcia nadgodzin, możesz wyjść, kiedy tylko masz ochotę.”
Opuszczałam gabinet szefa pełna nadziei, jednak i ona szybko przygasła. Zdałam sobie sprawę o którym z „Marcinów” właśnie była mowa. Ten znajdujący się na wyższym poziomie, jest absolutnym bawidamkiem. Zawsze elegancki, szarmancki i pewny siebie wielbiciel wystawnego stylu życia i drogich samochodów przyciągał dziewczyny niczym magnes. Niegdyś nawiązał się między nami niewinny flirt, który zaowocował nawet kilkoma rewelacyjnymi randkami. Nigdy jednak nie skończyły się one przysłowiowym śniadaniem, bowiem liczyłam na coś więcej poza przyjacielskim seksem. Niestety Marcin długo nie wytrzymał bez fizycznych igraszek i  bardzo szybko zrezygnował z moich „usług towarzyskich”. Ten niewzruszony amator erotycznych podbojów zaprosił do swojego łóżka chyba połowę z zatrudnionych kobiet poniżej 40 roku życia, wliczając w to mężatki, wzorowe żony i panny. Bardzo szybko awansował, przenosząc się na wyższe szczeble w hierarchii tego biznesu, toteż jego przeprowadzka do innego departamentu ułatwiła mi zabliźnienie się rany w sercu. Długo wahałam się nad konfrontacją z byłym/niedoszłym kochankiem, jednak ostatecznie postanowiłam spróbować.

Prosto z windy skierowałam się do jego „modnego” gabinetu, w którym (jak donoszą plotki) zawsze przesiadują długonogie asystentki i stażystki. Tak było i tym razem – gdy otworzyłam drzwi moim oczom ukazał się jeszcze przystojniejszy, wypielęgnowany Marcin w towarzystwie nie grzeszącej powściągliwością blondynki, która chichocząc niczym mała dziewczynka, zapinała pospiesznie guziki swojej koszuli.
„Marcin, mam do Ciebie ogromną prośbę.” - powiedziałam zdecydowanym tonem, rzucając na jego biurko stertę papierów.
„Skarbie, zostaw nas samych.” - niedbale rzucił w stronę swojej „maskotki”, która prezentując jednoczesne zdumienie i oburzenie w pośpiechu opuściła lokal.
„O co chodzi?”
„Widzisz, muszę dziś wcześniej wyjść z pracy, a sama nie poradzę sobie z tym wszystkim. Tylko ty masz stosowną wiedzę, że móc wykonać za mnie cześć obowiązków. Wiedz, że nie prosiłabym Ciebie o taką przysługę, gdyby nie była to dla mnie sprawa życia i śmierci.”
Moja bezpośredniość wyraźnie go zaskoczyła.
„I uważasz, że nie mam nic lepszego do roboty, ponad lustrowanie idiotycznych kserokopii umów? Nic z tego, Słonko. Jestem umówiony.” - odpowiedział po chwili, prezentując na swojej twarzy cyniczny uśmieszek. Nie omieszkał przy tym pogładzić lubieżnie mojego policzka i „przypadkiem” pogładzić po pupie. Miałam zwyczajnie dość jego prostackich zalotów, którymi raczył każdą przedstawicielkę płci pięknej. I wtedy w mojej głowie zrodził się niecodzienny plan. Postanowiłam pokonać go jego własną bronią. Tak więc powoli rozpinałam swoją koszulę guziczek po guziczku, a jego usta otwierały się coraz szerzej...
„Co robisz?” - wyszeptał wpatrzony w moje kształtne piersi.
„Zupełnie nic...” - odparłam, układając jego dłoń na moim ciepłym dekolcie. Powoli zbliżyłam się do jego ust i wilgotnym języczkiem przesunęłam po drżących, męskich wargach. Jego oddech znacznie przyspieszył, a i rozporek stał się nieco bardziej „wydatny”. Zazwyczaj uszczypliwy i wygadany – teraz nie mógł wydobyć z siebie nawet najmniejszego pomruku. Tak więc wplatając palce między jego starannie wymodelowaną fryzurę, obdarzyłam go namiętnym pocałunkiem, rodem z najlepszych francuskich romansów. Nasze języki splatały się ze sobą w cudownym, łagodnym rytmie, który wyznaczały zsynchronizowane uderzenia serc. Wciąż nie odrywając ode mnie ust, szczelnie objął mnie swoimi silnymi ramionami i przyciągnął w swoją stronę. I choć zupełnie tego nie planowałam, moja dłoń powędrowała w dół, by delikatnie zacisnąć się na jego oszalałej z podniecenia męskości. A i on nie pozostawał mi dłużny. Smakowaliśmy siebie tak przez kilka minut, choć dla mnie trwało to całą wieczność. Na chwilę tylko oderwałam się od Marcina i szepnęłam do jego ucha:
„To jak będzie z tą przyjacielską pomocą? Mogę liczyć na wsparcie z Twojej strony.”
Nie mogąc ukryć narastającej euforii wymruczał w okolicach mojej szyi:
„Oczywiście, mój Skarbie, oczywiście...” A potem ponownie przyssał się do moich rozpalonych, pełnych słodyczy warg.

Jak to mówią - „kto nie ryzykuje, ten nie ma”. Okazuje się, że namiętne pocałunki, mają w sobie jednak niezwykłą moc. I wielki dar przekonywania.


~Fantazyjna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz