Obserwatorzy

sobota, 25 kwietnia 2015

Bo do tanga trzeba dwojga!

Znajomość z Mansem rozkwita - i to nie tylko dzięki zwyczajnej, fizycznej ekscytacji którą czuję wobec jego osoby. Jest wyjątkowo inteligentnym mężczyzną, oczytanym i skromnym, bardzo wartościowym. Onieśmiela mnie swoją wiedzą i bezpośredniością – mówi mądrze, potrafi słuchać. Po prostu ideał.

Już pod koniec obiecanego obiadu (który de facto był bardzo przyjemnym doświadczeniem) umówiliśmy się na następną randkę. Zaproponował, że kolejne spotkanie mógłby zaaranżować w swoim mieszkaniu. Oczywiście przystałam na tą propozycję. Jak najszybciej chciałam zapomnieć o zawodzie miłosnym, który zafundował mi Bartek, a po którym, poza sporą dawką rozczarowań, pozostał mi mały, śliczny piesek. Mans jest zupełnym przeciwieństwem mężczyzn, których znałam do tej pory. Nie narzuca się nadmiernymi kontaktami i telefonami, cierpliwie dostosowuje swoje plany do moich skromnych zasobów czasowych. Zaczęliśmy dość odważnie... do dziś ta noc napawa mnie sporym zażenowaniem – to nie w moim stylu! Przecież nie jestem jakąś seksualną frustratką, która chce przespać się z każdym facetem wykazującym wobec niej jakiekolwiek przejawy sympatii. Zachowałam się koszmarnie, choć nic z tego nie pamiętam, a mimo to on nie przekreślił mnie na starcie, jako kandydatki na potencjalną drugą połówkę, kochankę, narzeczoną, przyjaciółkę... Cokolwiek może się z tego rozwinąć, naprawdę – chcę mieć go przy sobie. I nie zamierzam tego ukrywać, nawet jeśli niewiele o nim wiem.

Na romantyczny wieczór z Mansem przygotowywałam się z ekscytacją godną zakochanej 17-latki. Kolorowe motylki igrały mi w brzuchu, rozsiewając po całym moim ciele gamę nieopisanych doznań i nastoletniej radości. Korzystając z wolnego popołudnia, wyskoczyłam na drobne zakupy. Chciałam wyglądać absolutnie wyjątkowo i pięknie, by już samym spojrzeniem wzbudzać w nim zachwyt i apetyt na więcej. W tym celu udałam się do najlepszego sklepu z bielizną, wybierając na ten wieczór gustowny komplet, złożony z niebanalnego, śnieżnobiałego biustonosza, koronkowego pasa do pończoch, cieniutkich i lekkich jak powiew północnego wiatru stringów, delikatnych w dotyku pończoch, z zawiązanymi z tyłu kokardkami. Wszystkie detale i pomniejsze ozdoby przeszyte zostały błękitno-srebrną nicią i przybrane drobnymi kryształkami, przez co nawet w słabym świetle migotałam jak niewinna gwiazdka na wiosennym niebie. Pozostała jeszcze kwestia makijażu i reszty dodatków... Zażywając spokojnej kąpieli, wciąż obmyślałam plan swojej stylizacji. Między czasie puszczałam wodze fantazji, wyobrażając sobie możliwe scenariusze tego wieczora. Osuszając ciało ręcznikiem i wcierając w nie pachnący balsam, byłam pewna tylko jednego. Dzięki relacji z Mansem zapomniałam już o niedawno pozostawionych na moim sercu ranach i po prostu uczyłam się być szczęśliwą.

Ostateczny wybór padł na zwiewną, pastelową sukienkę w kolorze jagodowego koktajlu, pasujące szpilki i niezobowiązującą skórzaną kurtkę. Chcąc wyglądać jak najbardziej naturalnie, rozpuściłam włosy, delikatnie nacierając je jedwabiem, a usta musnęłam szminką w kolorze naturalnym. Nie sądziłam, że taki look odejmie mi lat. Dowożący mnie na miejsce spotkania taksówkarz przez cały czas myślał, że jestem licealistką! Nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Pytania o moje plany po maturze były całkiem zabawne ;) Tak jak bym po raz drugi planowała swoje życie – na nowo.

Zapukałam. Drzwi bardzo szybko otworzyły się – najpierw moje nozdrza uderzył zapach świeżych perfum, o drzewno-leśnym aromacie, a potem świeżych ziół, aromatyzowanych oliw i pieczonej ryby. Dopiero potem z półmroku wyłonił się Mans – w gustownych spodniach, koszuli błękitnej jak jego oczy i... fartuszku! Uwierzcie mi na słowo, że 2-metrowy mężczyzna odziany w falbaniasty, różowy fartuszek wygląda nie tyle śmiesznie, co rozkosznie. Uśmiechając się, zaprosił mnie do środka.

Wewnątrz paliły się tylko świece na stole i małe lampeczki wbudowane w kuchenne meble. Dawało to efekt całkiem przyjemnego półmroku i intymnej atmosfery, której właśnie się spodziewałam. Mans na wstępie zaserwował mi kieliszek wspaniałego wina, a potem bardzo szybko podał przystawkę – krem z białych warzyw. Nie sądziłam, że z samej pietruszki i selera można przygotować takie cuda! Kolejny gwóźdź kolacji – danie główne – pieczony łosoś w świeżych ziołach i sałatka z owocami cytrusowymi. Palce lizać... Nie mogłam doczekać się deseru. Kiedy wreszcie na stół wjechał cudowny tort bezowy z owocami, wręcz nie mogłam ukryć swojego zachwytu! Teraz już wiem, co znaczy: trafić przez żołądek do serca...

Po udanej kolacji, Mans uruchomił swój sprzęt audio. Z głośników natychmiast popłynęła zmysłowa muzyka.
„Zatańczymy?” - zaproponował, wyciągając swoją dłoń ku mojej.
„Ale tak... sami? Tutaj?” - wyszeptałam zaskoczona.
„Masz coś przeciwko?”
Oczywiście, że nie miałam. Jednak stojąc przy nim nawet w szpilkach byłam zbyt niska.
„Powinnaś zdjąć te buty. Nie są Ci potrzebne.” - polecił rozważnie.
Zsunęłam je z siebie i odstawiłam na bok. Ponownie stojąc u jego boku, mogłam wtulić się głową w jego szeroki tors. A on, niczym romantyczny obrońca, oparł czule swój podbródek na czubku mojej głowy.
Bujaliśmy się w rytmie orleańskiego saksofonu, w milczeniu, wtuleni w siebie, delektujący się zapachami naszych ciał. Bardzo szybko poczułam, jak narasta we mnie podniecenie. Miałam nadzieję, że już niedługo będę mieć okazję do zaprezentowania się przed nim z innej, nieco bardziej świadomej strony.
Wtedy muzyka zmieniła się, na drapieżną i energetyczną. Mans szepnął do mojego ucha:
„Zdaje się, że nie mówiłem Ci tego... ale hobbystycznie param się tańcem klasycznym. Zapraszam do elektryzującego Tango Argentino.”
I nim zdążyłam zaprotestować, porwał mnie w wir tańca, zmuszając do poddania się jego zdecydowanemu prowadzeniu. I nie chodzi tu bynajmniej o lekkość, z jaką moje ciało poddawało się jego władzy, ale o napięcie, które wciąż przyciągało mnie jak magnes. Z każdą sekundą jego dłonie robiły się coraz bardziej zachłanne, błądząc po piersiach, wsuwając się pod cieniutki materiał sukienki. Pod palcami wyczuł elastyczne paseczki od pończoch, kokardki... i nagie pośladki. A ja poczułam, jak moje podbrzusze uciska ogromne wybrzuszenie na spodniach. Oboje nie potrafiliśmy ukryć fascynacji swoimi ciałami... Nie przerywając tanecznych kroków, Mans nachylił się ku mojej twarzy i odnalazł na niej rozwarte i chętne usta. Wpił się w ich miękkość z uwielbieniem i pasją, jednocześnie odszukując na moich plecach srebrny zamek sukienki. Sprawnym ruchem przeciągnął nim do samego końca. Drżącymi z podniecenia dłońmi zsunął sukienkę z moich ramion, aż opadła na podłogę... Jęknął na mój widok. Z trudem powstrzymywał się przed rzuceniem się na mnie z dzikością tygrysa. Nie było jednak potrzeby, by trzymał na wodzy swoje pragnienia, przynajmniej nie do tego stopnia. Postanowiłam ośmielić go nieco i dlatego z niewinnym uśmiechem na ustach zaczęłam rozpinać jego koszulę... guziczek po guziczku. Zamknął oczy. Chyba spodziewał się co nastąpi za moment. Po nagim torsie moje pocałunki posuwały się coraz bardziej w dół... Już poniżej pępka wstrząsnęły nim rozkoszne drżenia. Kiedy rozpinałam jego rozporek, klękając przed nim, przez chwilę chciał mnie powstrzymać. Ostatecznie jednak, zamiast odtrącić moją głowę, pozwolił mi zająć się jego męskością, układając jedynie dłonie na moich włosach. Uznałam to za znaczącą zachętę z jego strony. Wreszcie zsunęłam z niego bieliznę, a w kierunku mojej twarzy natychmiast wyprężył się prawdziwie potężny atrybut męskości. Ogarnęło mnie jednocześnie podniecenie i przerażenie, jednakże ze znaczącą przewagą tego pierwszego odczucia. Rozpoczęłam od delikatnego masażu jego jąder, podczas gdy ustami zaledwie muskałam obfity szczyt jego penisa. Zauważyłam też, że otworzył oczy i przyglądał się moim poczynaniom z zaciekawieniem, jak gdyby chciał mi powiedzieć: weź go wreszcie do ust, nie czekaj, skarbie. I nie czekałam. Z trudem zmieściłam niewiele ponad połowę jego objętości, a to i tak wystarczyło, by Mans ugiął kolana z narastającej w nim pasji i żądzy. Jak najłagodniej i najdelikatniej pieściłam go językiem i dłońmi, zaciskając tuż przy jego nasadzie rozkoszną pętelkę. Każde jej przesunięcie w górę i w dół dostarczało mu kolejnej dawki przyjemności. Wreszcie zdobył się na odwagę i przycisnął moją głowę do swojego krocza. Z trudem powstrzymywałam się przed zakrztuszeniem, lecz nie miałam serca, by odmówić mu przyjemności w zasmakowaniu głębokiego gardła. Zdaje się, że i jego zszokowała moja odporność. Wystarczyło tylko odnaleźć jego guziczek rozkoszy, profesjonalnie zwany prostatą, i kolistymi ruchami stymulować przez krótki moment. Kilka sekund później cały pokój wypełnił się zduszonym krzykiem ekstazy, a cała obfitość jego podniecenia wylądowała na moich piersiach i twarzy.
„Jesteś piękna...” - szepnął, gdy wreszcie był w stanie złapać oddech.
A potem… podał mi serwetkę ze stołu. I choć z makijażu niewiele już zostało, to miał racje – czułam się piękna i wyjątkowa. Właśnie dzięki niemu.

~Fantazyjna



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz