Znajomość z Mansem rozkwita - i to nie tylko dzięki
zwyczajnej, fizycznej ekscytacji którą czuję wobec jego osoby. Jest wyjątkowo
inteligentnym mężczyzną, oczytanym i skromnym, bardzo wartościowym. Onieśmiela
mnie swoją wiedzą i bezpośredniością – mówi mądrze, potrafi słuchać. Po prostu
ideał.
Już pod koniec obiecanego obiadu (który de facto był bardzo
przyjemnym doświadczeniem) umówiliśmy się na następną randkę. Zaproponował, że
kolejne spotkanie mógłby zaaranżować w swoim mieszkaniu. Oczywiście przystałam
na tą propozycję. Jak najszybciej chciałam zapomnieć o zawodzie miłosnym, który
zafundował mi Bartek, a po którym, poza sporą dawką rozczarowań, pozostał mi
mały, śliczny piesek. Mans jest zupełnym przeciwieństwem mężczyzn, których
znałam do tej pory. Nie narzuca się nadmiernymi kontaktami i telefonami,
cierpliwie dostosowuje swoje plany do moich skromnych zasobów czasowych.
Zaczęliśmy dość odważnie... do dziś ta noc napawa mnie sporym zażenowaniem – to
nie w moim stylu! Przecież nie jestem jakąś seksualną frustratką, która chce
przespać się z każdym facetem wykazującym wobec niej jakiekolwiek przejawy
sympatii. Zachowałam się koszmarnie, choć nic z tego nie pamiętam, a mimo to on
nie przekreślił mnie na starcie, jako kandydatki na potencjalną drugą połówkę,
kochankę, narzeczoną, przyjaciółkę... Cokolwiek może się z tego rozwinąć,
naprawdę – chcę mieć go przy sobie. I nie zamierzam tego ukrywać, nawet jeśli
niewiele o nim wiem.
Na romantyczny wieczór z Mansem przygotowywałam się z
ekscytacją godną zakochanej 17-latki. Kolorowe motylki igrały mi w brzuchu,
rozsiewając po całym moim ciele gamę nieopisanych doznań i nastoletniej
radości. Korzystając z wolnego popołudnia, wyskoczyłam na drobne zakupy.
Chciałam wyglądać absolutnie wyjątkowo i pięknie, by już samym spojrzeniem
wzbudzać w nim zachwyt i apetyt na więcej. W tym celu udałam się do najlepszego
sklepu z bielizną, wybierając na ten wieczór gustowny komplet, złożony z
niebanalnego, śnieżnobiałego biustonosza, koronkowego pasa do pończoch,
cieniutkich i lekkich jak powiew północnego wiatru stringów, delikatnych w
dotyku pończoch, z zawiązanymi z tyłu kokardkami. Wszystkie detale i pomniejsze
ozdoby przeszyte zostały błękitno-srebrną nicią i przybrane drobnymi
kryształkami, przez co nawet w słabym świetle migotałam jak niewinna gwiazdka
na wiosennym niebie. Pozostała jeszcze kwestia makijażu i reszty dodatków...
Zażywając spokojnej kąpieli, wciąż obmyślałam plan swojej stylizacji. Między
czasie puszczałam wodze fantazji, wyobrażając sobie możliwe scenariusze tego
wieczora. Osuszając ciało ręcznikiem i wcierając w nie pachnący balsam, byłam
pewna tylko jednego. Dzięki relacji z Mansem zapomniałam już o niedawno
pozostawionych na moim sercu ranach i po prostu uczyłam się być szczęśliwą.
Ostateczny wybór padł na zwiewną, pastelową sukienkę w
kolorze jagodowego koktajlu, pasujące szpilki i niezobowiązującą skórzaną
kurtkę. Chcąc wyglądać jak najbardziej naturalnie, rozpuściłam włosy,
delikatnie nacierając je jedwabiem, a usta musnęłam szminką w kolorze naturalnym.
Nie sądziłam, że taki look odejmie mi lat. Dowożący mnie na miejsce spotkania
taksówkarz przez cały czas myślał, że jestem licealistką! Nie zamierzałam
wyprowadzać go z błędu. Pytania o moje plany po maturze były całkiem zabawne ;)
Tak jak bym po raz drugi planowała swoje życie – na nowo.
Zapukałam. Drzwi bardzo szybko otworzyły się – najpierw moje
nozdrza uderzył zapach świeżych perfum, o drzewno-leśnym aromacie, a potem
świeżych ziół, aromatyzowanych oliw i pieczonej ryby. Dopiero potem z półmroku
wyłonił się Mans – w gustownych spodniach, koszuli błękitnej jak jego oczy i...
fartuszku! Uwierzcie mi na słowo, że 2-metrowy mężczyzna odziany w falbaniasty,
różowy fartuszek wygląda nie tyle śmiesznie, co rozkosznie. Uśmiechając się,
zaprosił mnie do środka.
Wewnątrz paliły się tylko świece na stole i małe lampeczki
wbudowane w kuchenne meble. Dawało to efekt całkiem przyjemnego półmroku i
intymnej atmosfery, której właśnie się spodziewałam. Mans na wstępie zaserwował
mi kieliszek wspaniałego wina, a potem bardzo szybko podał przystawkę – krem z
białych warzyw. Nie sądziłam, że z samej pietruszki i selera można przygotować
takie cuda! Kolejny gwóźdź kolacji – danie główne – pieczony łosoś w świeżych
ziołach i sałatka z owocami cytrusowymi. Palce lizać... Nie mogłam doczekać się
deseru. Kiedy wreszcie na stół wjechał cudowny tort bezowy z owocami, wręcz nie
mogłam ukryć swojego zachwytu! Teraz już wiem, co znaczy: trafić przez żołądek
do serca...
Po udanej kolacji, Mans uruchomił swój sprzęt audio. Z
głośników natychmiast popłynęła zmysłowa muzyka.
„Zatańczymy?” - zaproponował, wyciągając swoją dłoń ku
mojej.
„Ale tak... sami? Tutaj?” - wyszeptałam zaskoczona.
„Masz coś przeciwko?”
Oczywiście, że nie miałam. Jednak stojąc przy nim nawet w
szpilkach byłam zbyt niska.
„Powinnaś zdjąć te buty. Nie są Ci potrzebne.” - polecił
rozważnie.
Zsunęłam je z siebie i odstawiłam na bok. Ponownie stojąc u
jego boku, mogłam wtulić się głową w jego szeroki tors. A on, niczym
romantyczny obrońca, oparł czule swój podbródek na czubku mojej głowy.
Bujaliśmy się w rytmie orleańskiego saksofonu, w milczeniu,
wtuleni w siebie, delektujący się zapachami naszych ciał. Bardzo szybko
poczułam, jak narasta we mnie podniecenie. Miałam nadzieję, że już niedługo
będę mieć okazję do zaprezentowania się przed nim z innej, nieco bardziej
świadomej strony.
Wtedy muzyka zmieniła się, na drapieżną i energetyczną. Mans
szepnął do mojego ucha:
„Zdaje się, że nie mówiłem Ci tego... ale hobbystycznie
param się tańcem klasycznym. Zapraszam do elektryzującego Tango Argentino.”
I nim zdążyłam zaprotestować, porwał mnie w wir tańca,
zmuszając do poddania się jego zdecydowanemu prowadzeniu. I nie chodzi tu
bynajmniej o lekkość, z jaką moje ciało poddawało się jego władzy, ale o
napięcie, które wciąż przyciągało mnie jak magnes. Z każdą sekundą jego dłonie
robiły się coraz bardziej zachłanne, błądząc po piersiach, wsuwając się pod
cieniutki materiał sukienki. Pod palcami wyczuł elastyczne paseczki od
pończoch, kokardki... i nagie pośladki. A ja poczułam, jak moje podbrzusze
uciska ogromne wybrzuszenie na spodniach. Oboje nie potrafiliśmy ukryć
fascynacji swoimi ciałami... Nie przerywając tanecznych kroków, Mans nachylił
się ku mojej twarzy i odnalazł na niej rozwarte i chętne usta. Wpił się w ich
miękkość z uwielbieniem i pasją, jednocześnie odszukując na moich plecach
srebrny zamek sukienki. Sprawnym ruchem przeciągnął nim do samego końca.
Drżącymi z podniecenia dłońmi zsunął sukienkę z moich ramion, aż opadła na
podłogę... Jęknął na mój widok. Z trudem powstrzymywał się przed rzuceniem się
na mnie z dzikością tygrysa. Nie było jednak potrzeby, by trzymał na wodzy
swoje pragnienia, przynajmniej nie do tego stopnia. Postanowiłam ośmielić go
nieco i dlatego z niewinnym uśmiechem na ustach zaczęłam rozpinać jego koszulę...
guziczek po guziczku. Zamknął oczy. Chyba spodziewał się co nastąpi za moment.
Po nagim torsie moje pocałunki posuwały się coraz bardziej w dół... Już poniżej
pępka wstrząsnęły nim rozkoszne drżenia. Kiedy rozpinałam jego rozporek,
klękając przed nim, przez chwilę chciał mnie powstrzymać. Ostatecznie jednak,
zamiast odtrącić moją głowę, pozwolił mi zająć się jego męskością, układając
jedynie dłonie na moich włosach. Uznałam to za znaczącą zachętę z jego strony.
Wreszcie zsunęłam z niego bieliznę, a w kierunku mojej twarzy natychmiast
wyprężył się prawdziwie potężny atrybut męskości. Ogarnęło mnie jednocześnie
podniecenie i przerażenie, jednakże ze znaczącą przewagą tego pierwszego
odczucia. Rozpoczęłam od delikatnego masażu jego jąder, podczas gdy ustami
zaledwie muskałam obfity szczyt jego penisa. Zauważyłam też, że otworzył oczy i
przyglądał się moim poczynaniom z zaciekawieniem, jak gdyby chciał mi
powiedzieć: weź go wreszcie do ust, nie czekaj, skarbie. I nie czekałam. Z
trudem zmieściłam niewiele ponad połowę jego objętości, a to i tak wystarczyło,
by Mans ugiął kolana z narastającej w nim pasji i żądzy. Jak najłagodniej i
najdelikatniej pieściłam go językiem i dłońmi, zaciskając tuż przy jego
nasadzie rozkoszną pętelkę. Każde jej przesunięcie w górę i w dół dostarczało
mu kolejnej dawki przyjemności. Wreszcie zdobył się na odwagę i przycisnął moją
głowę do swojego krocza. Z trudem powstrzymywałam się przed zakrztuszeniem,
lecz nie miałam serca, by odmówić mu przyjemności w zasmakowaniu głębokiego gardła.
Zdaje się, że i jego zszokowała moja odporność. Wystarczyło tylko odnaleźć jego
guziczek rozkoszy, profesjonalnie zwany prostatą, i kolistymi ruchami
stymulować przez krótki moment. Kilka sekund później cały pokój wypełnił się
zduszonym krzykiem ekstazy, a cała obfitość jego podniecenia wylądowała na
moich piersiach i twarzy.
„Jesteś piękna...” - szepnął, gdy wreszcie był w stanie
złapać oddech.
A potem… podał mi serwetkę ze stołu. I choć z makijażu
niewiele już zostało, to miał racje – czułam się piękna i wyjątkowa. Właśnie
dzięki niemu.
~Fantazyjna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz