Wracałam ze świątecznego urlopu pociągiem, a czas dłużył się
mi niemiłosiernie. Wpatrywałam się w przemijający za oknem horyzont i słońce,
które leniwie przedzierało się przez poranne chmury. Każdą myśl pojawiającą się
w mojej głowie dusiłam już w zarodku, bowiem stan, który w tamtym momencie
napawał mnie największą radością egzystencji, złożony był w większości z
absolutnej pustki w głowie, ciszy i aromatu kawy w plastikowym kubeczku „na
wynos”. Niebo tak cudownie czerwieniło się, jak moje rumiane od chłodu
policzki. Jeszcze nie zdążyłam się ogrzać, jeszcze przemierzałam znajome mi od
dzieciństwa tereny, coraz bardziej oddalając się jednak od rodzinnego domu.
Tyle wspomnień i tyle przyjemnych chwil... Na całe życie. Na zawsze.
„Czy mógłbym się dosiąść?” - do mojego przedziału zajrzał
elegancki mężczyzna w wieku około 45 lat. Uśmiechnął się na widok mojego
osłupienia, spowodowanego nagłym wyrwaniem mózgu ze stanu umysłowej
bezczynności. W porę jednak zreflektowałam się i odparłam:
„Bardzo proszę, zapraszam”.
Zajął miejsce dokładnie obok mnie. Nie wyciągnął gazety lub
telefonu, jak zwykła robić to większość nieznajomych, przymuszonych do
przebywania w tak małym pomieszczeniu przez dłuższy czas, tylko przyglądał się
uważnie. Ze spokojem wydobył z kieszeni pakiet zagranicznych papierosów.
„Zapali Pani?” - zaproponował, wyciągając w moją stronę
metalową, staromodną papierośnicę wypełnioną czarnymi rosyjskimi Sobranie. Nie
jestem osobą palącą. Sięgnięcie po papierosa zdarza mi się w dwóch sytuacjach –
kiedy jestem bardzo zdenerwowana lub w celach towarzyskich. Tego poranka, o
5.50 nie miałam powodu do stresu, jednak drugi warunek został jak najbardziej
spełniony. Niepewnie sięgnęłam po papierosa i podziękowałam skinieniem głowy za
podłożony mi ogień z grawerowanej, srebrnej zapalniczki. Zaciągając się kojącym
dymem dostrzegłam, że tuż obok mnie siedzi nie byle kto... wyglądał mi raczej
na człowieka sukcesu, bogacza, który częściej widuje luksusowe wnętrze swojego
helikoptera niż stary, polski pociąg. Ubrany był modnie, elegancko i
nietuzinkowo. Na jego nadgarstku błyszczał rasowy Breitling, a z szyi uwalniała
się ostra i zdecydowana woń perfum. Paryski styl, klasyczna elegancja. Jego
twarz była już nieco osnuta woalem pierwszych zmarszczek, jednak były to mądre
wgłębienia i bruzdy, dodające mu tylko stosownego charakteru. Miał zarost, dość
długi i obfity, a długie do ramion włosy spięte w elegancki kucyk. Pomimo iż
nie gustuję w tak hojnie owłosionych mężczyznach, ten wydał mi się nad wyraz
atrakcyjny.
„Dokąd Pani zmierza?” - zapytał lekko zachrypniętym głosem,
wypuszczając dym bokiem ust.
„Do końca trasy. A Pan? - odparłam krótko, odwracając
pytanie w jego stronę.
„Również...”
Przez chwilę znów zapadła wymowna cisza. Gasząc papierosa w
popielniczce, ponownie skierował na mnie wzrok, który tym razem stał się
wyczuwalnie bardziej przenikliwy.
„Proszę wybaczyć mi tą sugestię, ale przypomina mi Pani moją
byłą narzeczoną...”
„Bardzo mi przykro... Co się stało?”
„20 lat temu, w dzień naszego ślubu... zaginęła. Ostatni ze
świadków widział ją w pociągu, kursującym właśnie tą trasą, o tej samej
godzinie. Więc kiedy zobaczyłem Panią... Rozumie Pani – wspomnienia odżyły.
Jest Pani taka podobna do mojej Marii...” Właśnie wtedy po raz pierwszy musnął
wierzchem dłoni skórę na mojej twarzy. Na pewno zauważył dreszcze przeszywające
moją skórę. Pociąg świszczał i przyspieszał, podobnie jak mój oddech, gdy jego
wypielęgnowana dłoń wsuwała się pod cienki materiał spódnicy i wędrowała
łagodnie pomiędzy uda.
„Wybacz... nie mogę się powstrzymać...” - szeptał drżącym
głosem do mojego ucha. - „Tak bardzo tęskniłem za Tobą, moja Mario...”
Ten mężczyzna jednocześnie przerażał mnie i podniecał.
Tonęłam w jego uroku i rozpływałam się pod natłokiem jego śmiałych poczynań.
Nawet jeśli nie byłam jego Marią, to chciałam nią zostać, choćby na ten jeden
moment, gdy spod eleganckich spodni przedzierała się potężna erekcja. Doskonale
zdawałam sobie sprawę z możliwych konsekwencji takiego skoku w bok... Ale
jestem tylko Ewą, przed którą postawiono soczyste i jędrne jabłuszko. Głód jego
soczystości narastał z każdym przebytym kilometrem. Teraz, gdy jego palce
wpełzały pewnie do mojego wnętrza, nie mogłam powstrzymać tej nieodpartej chęci
sięgnięcia do jego rozporka i posmakowania jego dojrzałych atrybutów. Z niewielką
pomocą eleganckiego pana, wydobyłam spod osłony bielizny dorodny klejnot
męskości i powoli zanurzyłam go w ustach, muskając ciepłymi wargami sam jego
czubek. Pojękiwał i kręcił się niespokojnie, dając mi do zrozumienia, że im
głębiej zawędruje we wnętrzu moich ust, tym silniejsze będą jego doznania. „Co
robisz, przestań...”... Mój mózg wciąż wykrzykiwał do mnie setki karcących
uwag, które w tamtym momencie zagłuszały ciche jęki mężczyzny. Chęć sprawienia
mu rozkoszy górowała wtedy nad każdym innym uczuciem. Nie miałam innego
wyjścia, jak tylko wziąć go głęboko, aż do samego gardła. Nie pośpieszał mnie
ani nie przymuszał. Ufnie odchylił głowę ku tyłowi, pozwalając mi w dowolny
sposób bawić się z jego ciałem. Ciepłym języczkiem wciąż wędrowałam po całej
męskości, a moje dłonie spokojnie masowały naprężoną i gładką jak jedwab
mosznę. Nawet z tej perspektywy obserwowałam jego doskonałe oblicze – on, gdy
tylko dostrzegał moje wzniesione ku górze oczy, natychmiast opadał na oparcie
fotela, obezwładniony własnymi wyobrażeniami i fantazjami. Mogłabym w ten
sposób bardzo szybko ulżyć jego pożądaniu, jednak sama również pragnęłam
spełnienia. Dosiadłam go więc zdecydowanie i szybko, czego zupełnie się nie
spodziewał. Doskonale wypełnił moje wilgotne
i ciasne wnętrze, układając ciasno obie dłonie na półnagich pośladkach.
Unosił je wraz ze mną i ponownie wbijał się we mnie, wyzwalając w naszych
ciałach miliony rozkosznych drżeń. Byłam jego i tylko jego, a on był mój i
tylko mój. Kochaliśmy się powoli i namiętnie, nie oszczędzając sobie długich
pocałunków i dotyku rozbieganych dłoni. Wiedzieliśmy, że za moment ogarnie nas
doskonała rozkosz, która przeniesie nasze dusze w zupełnie inny wymiar, poza
granice ciasnego przedziału pociągu...
„Halo! Proszę Pani! Ma Pani ten bilet, czy nie?”
Ze snu wyrwał mnie głos kontrolera w granatowym uniformie. W
niczym nie przypominał on przystojnego bogacza, z którym jeszcze chwilę temu
przeżywałam minuty pełne uniesień. Wyciągnęłam bilet z torebki i udowodniłam
legalność mojego przejazdu. Mężczyzna pożyczył mi szczęśliwej podróży i
wyszedł. Odetchnęłam z ulgą.
„Dzień dobry. Czy można się dosiąść?”
To był ON! Naprawdę ON!
Z przyjemnością zaprosiłam go do mojego ciasnego, lecz
przytulnego przedziału...
Fantazyjna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz