Obserwatorzy

sobota, 11 kwietnia 2015

W podróży pełnej uniesień

Wracałam ze świątecznego urlopu pociągiem, a czas dłużył się mi niemiłosiernie. Wpatrywałam się w przemijający za oknem horyzont i słońce, które leniwie przedzierało się przez poranne chmury. Każdą myśl pojawiającą się w mojej głowie dusiłam już w zarodku, bowiem stan, który w tamtym momencie napawał mnie największą radością egzystencji, złożony był w większości z absolutnej pustki w głowie, ciszy i aromatu kawy w plastikowym kubeczku „na wynos”. Niebo tak cudownie czerwieniło się, jak moje rumiane od chłodu policzki. Jeszcze nie zdążyłam się ogrzać, jeszcze przemierzałam znajome mi od dzieciństwa tereny, coraz bardziej oddalając się jednak od rodzinnego domu. Tyle wspomnień i tyle przyjemnych chwil... Na całe życie. Na zawsze.

„Czy mógłbym się dosiąść?” - do mojego przedziału zajrzał elegancki mężczyzna w wieku około 45 lat. Uśmiechnął się na widok mojego osłupienia, spowodowanego nagłym wyrwaniem mózgu ze stanu umysłowej bezczynności. W porę jednak zreflektowałam się i odparłam:
„Bardzo proszę, zapraszam”.
Zajął miejsce dokładnie obok mnie. Nie wyciągnął gazety lub telefonu, jak zwykła robić to większość nieznajomych, przymuszonych do przebywania w tak małym pomieszczeniu przez dłuższy czas, tylko przyglądał się uważnie. Ze spokojem wydobył z kieszeni pakiet zagranicznych papierosów.
„Zapali Pani?” - zaproponował, wyciągając w moją stronę metalową, staromodną papierośnicę wypełnioną czarnymi rosyjskimi Sobranie. Nie jestem osobą palącą. Sięgnięcie po papierosa zdarza mi się w dwóch sytuacjach – kiedy jestem bardzo zdenerwowana lub w celach towarzyskich. Tego poranka, o 5.50 nie miałam powodu do stresu, jednak drugi warunek został jak najbardziej spełniony. Niepewnie sięgnęłam po papierosa i podziękowałam skinieniem głowy za podłożony mi ogień z grawerowanej, srebrnej zapalniczki. Zaciągając się kojącym dymem dostrzegłam, że tuż obok mnie siedzi nie byle kto... wyglądał mi raczej na człowieka sukcesu, bogacza, który częściej widuje luksusowe wnętrze swojego helikoptera niż stary, polski pociąg. Ubrany był modnie, elegancko i nietuzinkowo. Na jego nadgarstku błyszczał rasowy Breitling, a z szyi uwalniała się ostra i zdecydowana woń perfum. Paryski styl, klasyczna elegancja. Jego twarz była już nieco osnuta woalem pierwszych zmarszczek, jednak były to mądre wgłębienia i bruzdy, dodające mu tylko stosownego charakteru. Miał zarost, dość długi i obfity, a długie do ramion włosy spięte w elegancki kucyk. Pomimo iż nie gustuję w tak hojnie owłosionych mężczyznach, ten wydał mi się nad wyraz atrakcyjny.
„Dokąd Pani zmierza?” - zapytał lekko zachrypniętym głosem, wypuszczając dym bokiem ust.
„Do końca trasy. A Pan? - odparłam krótko, odwracając pytanie w jego stronę.
„Również...”
Przez chwilę znów zapadła wymowna cisza. Gasząc papierosa w popielniczce, ponownie skierował na mnie wzrok, który tym razem stał się wyczuwalnie bardziej przenikliwy.
„Proszę wybaczyć mi tą sugestię, ale przypomina mi Pani moją byłą narzeczoną...”
„Bardzo mi przykro... Co się stało?”
„20 lat temu, w dzień naszego ślubu... zaginęła. Ostatni ze świadków widział ją w pociągu, kursującym właśnie tą trasą, o tej samej godzinie. Więc kiedy zobaczyłem Panią... Rozumie Pani – wspomnienia odżyły. Jest Pani taka podobna do mojej Marii...” Właśnie wtedy po raz pierwszy musnął wierzchem dłoni skórę na mojej twarzy. Na pewno zauważył dreszcze przeszywające moją skórę. Pociąg świszczał i przyspieszał, podobnie jak mój oddech, gdy jego wypielęgnowana dłoń wsuwała się pod cienki materiał spódnicy i wędrowała łagodnie pomiędzy uda.
„Wybacz... nie mogę się powstrzymać...” - szeptał drżącym głosem do mojego ucha. - „Tak bardzo tęskniłem za Tobą, moja Mario...”
Ten mężczyzna jednocześnie przerażał mnie i podniecał. Tonęłam w jego uroku i rozpływałam się pod natłokiem jego śmiałych poczynań. Nawet jeśli nie byłam jego Marią, to chciałam nią zostać, choćby na ten jeden moment, gdy spod eleganckich spodni przedzierała się potężna erekcja. Doskonale zdawałam sobie sprawę z możliwych konsekwencji takiego skoku w bok... Ale jestem tylko Ewą, przed którą postawiono soczyste i jędrne jabłuszko. Głód jego soczystości narastał z każdym przebytym kilometrem. Teraz, gdy jego palce wpełzały pewnie do mojego wnętrza, nie mogłam powstrzymać tej nieodpartej chęci sięgnięcia do jego rozporka i posmakowania jego dojrzałych atrybutów. Z niewielką pomocą eleganckiego pana, wydobyłam spod osłony bielizny dorodny klejnot męskości i powoli zanurzyłam go w ustach, muskając ciepłymi wargami sam jego czubek. Pojękiwał i kręcił się niespokojnie, dając mi do zrozumienia, że im głębiej zawędruje we wnętrzu moich ust, tym silniejsze będą jego doznania. „Co robisz, przestań...”... Mój mózg wciąż wykrzykiwał do mnie setki karcących uwag, które w tamtym momencie zagłuszały ciche jęki mężczyzny. Chęć sprawienia mu rozkoszy górowała wtedy nad każdym innym uczuciem. Nie miałam innego wyjścia, jak tylko wziąć go głęboko, aż do samego gardła. Nie pośpieszał mnie ani nie przymuszał. Ufnie odchylił głowę ku tyłowi, pozwalając mi w dowolny sposób bawić się z jego ciałem. Ciepłym języczkiem wciąż wędrowałam po całej męskości, a moje dłonie spokojnie masowały naprężoną i gładką jak jedwab mosznę. Nawet z tej perspektywy obserwowałam jego doskonałe oblicze – on, gdy tylko dostrzegał moje wzniesione ku górze oczy, natychmiast opadał na oparcie fotela, obezwładniony własnymi wyobrażeniami i fantazjami. Mogłabym w ten sposób bardzo szybko ulżyć jego pożądaniu, jednak sama również pragnęłam spełnienia. Dosiadłam go więc zdecydowanie i szybko, czego zupełnie się nie spodziewał. Doskonale wypełnił moje wilgotne  i ciasne wnętrze, układając ciasno obie dłonie na półnagich pośladkach. Unosił je wraz ze mną i ponownie wbijał się we mnie, wyzwalając w naszych ciałach miliony rozkosznych drżeń. Byłam jego i tylko jego, a on był mój i tylko mój. Kochaliśmy się powoli i namiętnie, nie oszczędzając sobie długich pocałunków i dotyku rozbieganych dłoni. Wiedzieliśmy, że za moment ogarnie nas doskonała rozkosz, która przeniesie nasze dusze w zupełnie inny wymiar, poza granice ciasnego przedziału pociągu...

„Halo! Proszę Pani! Ma Pani ten bilet, czy nie?”
Ze snu wyrwał mnie głos kontrolera w granatowym uniformie. W niczym nie przypominał on przystojnego bogacza, z którym jeszcze chwilę temu przeżywałam minuty pełne uniesień. Wyciągnęłam bilet z torebki i udowodniłam legalność mojego przejazdu. Mężczyzna pożyczył mi szczęśliwej podróży i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą.
„Dzień dobry. Czy można się dosiąść?”
To był ON! Naprawdę ON!
Z przyjemnością zaprosiłam go do mojego ciasnego, lecz przytulnego przedziału...


Fantazyjna


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz